Reklama

Na rozmowę o Kamili Skolimowskiej, mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem, jej mama Teresa równo rok temu zaprosiła nas do domu. Mieszkanie na warszawskiej Pradze Południe pełne jest pamiątek po sportsmence, która zmarła podczas obozu szkoleniowego w Portugalii w 2009 roku. Jak ją wspomina? Jaka była prywatnie? Ich relacja była naprawdę wyjątkowa...

Reklama

Fragment archiwalnego wywiadu Katarzyny Piątkowskiej przypominamy 13,5 roku po odejściu sportsmenki.

Mama Kamili Skolimowskiej, Teresa, o tragicznie zmarłej córce

Ściany jednego z pokojów zawieszone są zdjęciami i półkami z pucharami. Wiszą też dwie tablice z medalami. Na pierwszej są te, które w ciągu 25-letniej kariery zdobył tata Kamili, Robert Skolimowski, sztangista, medalista mistrzostw świata i olimpijczyk. Na drugiej medale Kamili. Nie ma tylko tego najważniejszego, złotego medalu z igrzysk w Sydney w 2000 roku. „Ile on dla niej znaczył!”, mówi mama najmłodszej polskiej złotej medalistki olimpijskiej. „Kupił go od nas Polski Komitet Olimpijski i przekazał do Muzeum Sportu. Pieniądze przeznaczyliśmy na Fundację imienia Kamili Skolimowskiej. Dzięki temu udało nam się pomóc już bardzo wielu sportowcom. Mam nadzieję, że Kama nie miałaby o to do nas pretensji”.

Pani Teresa pokazuje mi też półkę z figurkami słoników z podniesionymi trąbami, które zbierała jej córka. A potem prowadzi do salonu, gdzie znajdują się kolejne. Przechodząc przez przedpokój, widzę wielkie ciemne akwarium. Zaciekawiona zerkam i widzę... węża. To nie akwarium. To terrarium. Pytam o jego mieszkańca. „To pyton królewski” odpowiada Robert Skolimowski. „To wąż mojego męża. Dostał go od dzieci na Gwiazdkę, tuż przed śmiercią Kamili. Niech pani zgadnie, jak się nazywa”, zachęca Pani Teresa. Nie przychodzi mi do głowy, jakim imieniem można ochrzcić dwumetrowego pytona. „Zuzia”, śmieje się Pani Teresa. I dodaje: „Kiedyś w Egipcie mój mąż założył na szyję takiego gada i zażartował, że kiedyś sobie takiego kupi. Dzieciaki wzięły to na poważnie. I tak Zuzia mieszka z nami już 13 lat”.

Zobacz też: Błyskotliwa kariera i nagła śmierć... Kamila Skolimowska odeszła niespodziewanie

East News

Często ogląda Pani zdjęcia córki?

Widzi pani, tu jest pokój cały zawieszony zdjęciami Kamy. W salonie też stoją. Przy jednym zawsze palę świeczkę.

Codziennie od 12 lat?

Tak. Raz nawet o mały włos mieszkania nie spaliłam. Nie tego, poprzedniego. Teraz z mężem mieszkamy w dawnym mieszkaniu Kamili. Po jej śmierci przez pół roku nie potrafiłam do niego wejść. Aż przyśniła mi się i powiedziała: „Mamusiu, dlaczego mnie nie odwiedzasz? Ja tu siedzę i czekam, żeby się kawy z tobą napić”. Obudziłam się cała zapłakana. My przecież zawsze razem kawę piłyśmy. Od razu powiedziałam mężowi, że muszę się przemóc i pojechać do mieszkania Kamy. A dzień póżniej w naszym wybuchł pożar.

Jak to się stało?

Poprosiłam męża, żeby kupił mi zapas świeczek. Nie było takich, jakich używałam, więc Robert kupił wkłady jak do zniczy. Szykowaliśmy się na wyjazd do Ostrawy, gdzie odbywały się zawody imienia Kamili. Jechał też z nami jej chłopak, Marcin Rosengarten, i nocował u nas. Położyłam się spać późno i nie zgasiłam tej świeczki. W nocy mąż nie mógł spać. Coś go ciągnęło do dużego pokoju. Okazało się, że pół pokoju już stoi w płomieniach. Rzuciliśmy się do gaszenia. Na szczęście nikomu nic się nie stało. To dzięki Kamie. Jestem tego pewna, że to ona wyciągnęła tatę z łóżka. To nie był zresztą ostatni raz, kiedy poczuliśmy, że nad nami, a szczególnie nad mężem czuwa.

Była córeczką tatusia?

O tak! Była oczkiem w głowie Roberta. Ale my też miałyśmy wspaniałą relację. Wie pani, że ona nigdy o nas nic złego nie powiedziała? Nie tak jak inne dzieciaki, które się wiecznie z rodzicami kłócą i mówią o nich „starzy”. Kama kiedyś przyszła do mnie i mówi: „Wiesz, mamuś, jakie to jest okropne, że dzieci mówią o rodzicach »starzy«?”. Zażartowałam, że jak nie słyszymy, to sama pewnie tak o nas mówi. A ona odpowiedziała, że to niemożliwe.

Zobacz też: Złota medalistka z Sydney Kamila Skolimowska marzyła o dzieciach

Byłyście przyjaciółkami?

Wszystko o niej wiedziałam. Mi pierwszej powiedziała, że się zakochała. Z poznaniem Marcina łączy się zabawna historia. Przyjechał zrobić z nią wywiad. Ależ ją wtedy zdenerwował. Wróciła do domu i mówi: „Mamo, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem wkurzona. Taki gówniarz przyszedł do mnie na rozmowę. Chciał mnie zagiąć, chciał mi dowalić, pokazać ze złej strony. Ale żeby chociaż się do tej rozmowy przygotował!”. Za jakiś czas znów się umówiła z nim na wywiad. Nie pamiętała, że ten Marcin, który do niej zadzwonił z prośbą o wywiad, to ten sam chłopak, co ją wkurzył. Chciała zrezygnować, ale coś ją podkusiło... i zakochali się w sobie. Po śmierci Kamy Marcin długo nie mógł ułożyć sobie życia. Prosiłam go, żeby nie bał się przedstawić nam nową dziewczynę, mówił, że to jeszcze nie czas na nową miłość.

Ale życie nie znosi próżni.

I na Marcina w końcu przyszedł czas. Układa sobie życie z Marysią Andrejczyk, oszczepniczką. Mam wrażenie, że ona jest bardzo podobna z charakteru do Kamy. Też jest samicą alfa.

Ale Kamila, choć związana z Marcinem, mieszkała z Wami.

Szykowali się do wspólnego mieszkania. Sportowcy prowadzą życie na walizkach. Wracają do domu na chwilę, właściwie tylko po to, żeby się przepakować, i lecą dalej. Na kolejne zawody, kolejne mistrzostwa, kolejne zgrupowanie. Tak było wygodniej, a nam odpowiadało, bo kiedy tylko się dało, mieliśmy ją przy sobie i mogliśmy pomóc.

_____

Więcej o Kamili Skolimowskiej:

CZYTAJ TEŻ: Złota medalistka z Sydney Kamila Skolimowska marzyła o dzieciach. Planowała nawet przerwę w karierze sportowej. Nie zdążyła...

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Dlaczego Kamila Skolimowska zmarła nagle podczas zgrupowania w Portugalii? Teresa Skolimowska opowiedziała o tym, co wydarzyło się tego tragicznego dnia

Szymon Szcześniak

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama