„Zostałaś stworzona na żonę kryminalisty”. Historia miłości Gai i Jacka Kuroniów
Jej miłość pomagała mu przetrwać w więzieniu
Wierzyli, że razem zmienią świat. To jak poświęcali swój związek dla idei, mogło z boku wyglądać jak powolne spalanie się, ale dla nich była to czysta miłość. Do siebie i do wspólnego działania. Poświęcali się, ale nic przeciwko temu nie mieli. Wierzyli, że właśnie po to los ich ze sobą połączył. Dziś upływa 40 lat od śmierci Grażyny Kuroń. Z tej okazji przypominamy jej niezwykłą historię miłości z mężem.
Historia miłości Gai i Jacka Kuroniów
Jego wszędzie było pełno. Ewa, siostra Gajki, powiedziała o nim, że był „zbyt żywiołowy, zbyt hałaśliwy, zbyt absorbujący, zbyt zaborczy”. Od Grażyny za to bił spokój i uśmiech. A do tego była bardzo piękna. Na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasowali. Kazimierz Brandys w „Miesiącach” zastanawiał się, „co taki zachrypnięty buldożer robi z taką delikatną kobietą?”. Ale jak już ktoś się im przyjrzał bliżej, jedno było dopełnieniem drugiego.
„Poznałem, Gaję, kobietę mojego życia, człowieka mojego życia, Grażynę - to ja jej wymyśliłem imię Gaja - i razem z nią zaczęło się prawdziwe życie. Ona właśnie uczyniła je sensownym, uczyniła mnie wartym cokolwiek, uczyniła mnie tym, kim się stałem” - pisał Jacek Kuroń w swoich wspomnieniach (cytuję za kobieta.onet.pl).
Czytaj też: Krystyna Siesicka mówiła, że jest najpierw matką, a potem pisarką, miała pięcioro dzieci
Gaja i Jacek Kuroniowie: jak się poznali?
Kiedy spotkali się po raz pierwszy, Grażyna była młodziutką, rumianą dziewczyną z warkoczem. Miała dopiero 15 lat. Jacek miał niewiele więcej, bo 21, ale wtedy wydawało mu się, że w porównaniu z jej wiekiem, jest stary. Za stary dla takiej dziewczynki. Tę różnicę podkreślały jeszcze okoliczności, w jakich się poznali. Było to na obozie walterowskim w Wolinie w lipcu 1955 roku, ona była zastępową, a Jacek instruktorem; należał do kadry kierowniczej obozu.
Od razu ją zauważył, wręcz lgnął do niej. W nocy, kiedy wszyscy spotykali się w namiocie kadry żeńskiej, a Jacek zaczynał opowiadać bajki, zawsze siadał na pryczy Gajki i bawił się jej warkoczem. „To była jedyna pieszczota, na jaką sobie pozwalałem, i opowiadałem wszystkim, a naprawdę Gajce”, opisywał we wspomnieniach. Reszta obozu szybko się zorientowała, że instruktor faworyzuje jedną z dziewcząt i wybuchł skandal. „Trudno powiedzieć, na ile ten bunt był sprawiedliwy, bo to było nie w porządku, że ja tylko jedną Gajkę widziałem na świecie”, pisał dalej.
Grażyna też czuła, że Jacek nie jest jej obojętny. Po lipcowym turnusie miała jechać na kolejny, ale już wiedziała, że nie da rady tego zrobić. Przyszła do niego i powiedziała mu, że nigdzie więcej nie jedzie. - Dlaczego? - spytał. - Bo Cię kocham, a nie mam szans. Nie mieli ze sobą kontaktu przez kolejny rok, poza tymi kradzionymi momentami, kiedy Jacek przyjeżdżał z Żoliborza na Mokotów pod okna Grażyny i patrzył, jak ta pilnie odrabia lekcje.
Gaja Kuroń: dorastanie, rodzina
15-latka pochodziła ze zwyczajnej, polskiej rodziny. Jej rodzice byli katolikami, patriotami, ale przede wszystkim bardzo ciepłymi ludźmi, którzy stawiali swoje dzieci na pierwszym miejscu. Grażyna miała dwie siostry i brata, sama była najstarsza. Rola opiekuńczej, odpowiedzialnej i pełnej empatii siostry została w niej już na zawsze. Potem wszystkie te cechy przelała na Jacka. „Miałyśmy szczęście rosnąć w normalnym, ciepłym domu” - opowiadała jej siostra, Ewa. „Tata był z nas, czterech córek, bardzo dumny. Lubił powtarzać, że nikt nie ma takich pięknych, mądrych i dobrych córek, jak on. Udzielał nam lekcji fokstrota, polki, tanga, wyobrażał sobie, że przygotowuje nas na bale...”.
Grażyna i Jacek Kuroniowie: ślub po maturze
Któregoś dnia Jacek zjawił się w mieszkaniu na Mokotowie, żeby się oświadczyć. W ręce trzymał fiołki alpejskie w doniczce, a za plecami towarzyszyli mu dwaj koledzy, Sasza i Olek. Gdyby dostał kosza, to tamci dwaj mieli spróbować swoich sił. Siostra Grażyny opowiadała, że wolałaby Saszę, albo chociaż Olka, Jacek jej się nie podobał. Ku niezadowoleniu Ewy, rodzice się zgodzili. Podobno młodsza siostra Gajki po ich ślubie płakała tak, że w szkole wszyscy myśleli, że zdarzyło jej się prawdziwe nieszczęście. Przywiązanie rodzeństwa do siostry było ogromne.
Młodzi pobrali się, gdy Gaja zdała maturę. 25 kwietnia 1959 roku zaczął się dla niej nowy etap życia, w którym na pewno czuła ogromne szczęście, ale nie było jej lekko. Na początku pozostawało im żyć tylko miłością, bo poza tym nie mieli absolutnie nic. Tak jak pozostałym młodym małżeństwom w Polsce, odczuwali brak pieniędzy, mieszkania i perspektyw. Pomieszkiwali kątem u rodziców Grażyny, potem u rodziny Jacka. Wszędzie było ciasno, a rok po ślubie Kuroniów zrobiło się jeszcze ciaśniej, bo na świat przyszedł ich syn Maciek. Był niczym prezent na Dzień Kobiet, bo Gajka urodziła go 8 marca 1960 roku. Wtedy do pogodzenia miała rolę nie tylko żony i studentki, ale też młodej matki. Studiowała wtedy psychologię, do której zachęcił ją Jacek. Żeby nie zawaliła roku, jej mama zobowiązała się pomóc przy dziecku.
Jej miłość pomagała mu przetrwać w więzieniu
W tym czasie Jacek całą swoją uwagę i energię skupił na krytyce władz PZPR. Widział, że zmiany, których dokonuje partia, nie przekładają się na pozytywne zmiany w Polsce. To zmieniło jego poglądy o 180 stopni. Coraz bardziej wchodził w działalność opozycji. W 1964 roku razem z Karolem Modzelewskim napisał „List otwarty do PZPR”, w którym podkreślali, że pomiędzy klasą robotniczą i centralną biurokracją partyjną panuje konflikt. Odpowiedź adresata nie pozostawiała złudzeń. Panowie trafili do więzienia. Jacek na trzy lata, Karol na trzy i pół roku. Gaję wtedy też zatrzymali na 24 godziny, jako żonę opozycjonisty. Miała wtedy 25 lat, a ich syn pięć. Wtedy zaczął się dla nich okres długich rozłąk, które nie miały się zakończyć już nigdy. Grażyna już zawsze będzie żoną więźnia, chociaż wtedy jeszcze nie wiedziała, że na dwadzieścia trzy lata ich małżeństwa, siedem z nich Jacek spędzi w więzieniu. Nie wspominając już o tym, że przez dekadę chlebem powszednim w ich związku będą aresztowania, zatrzymania na 24 godziny, rewizje, podsłuchy, pobicia i esbeckie szykany. Czy gdyby wiedziała, chciałaby cokolwiek w swoim życiu zmienić?
„Drętwieję ze strachu na myśl, że mogłam Cię nie spotkać. Z perspektywy lat wydaje mi się, że nie wymigamy się od teorii przeznaczenia, bo przecież wtedy, dawno temu, kiedy nosiłam warkocze i chodziłam ubrana jak pensjonarka, Ty byłeś dorosłym człowiekiem”, napisała do Jacka w dniu, kiedy zapadł na niego wyrok trzech i pół lat więzienia. Wtedy też mijała im dziesiąta rocznica ich pierwszego spotkania. Gajka była bardzo dzielna. Chciała być, dla Jacka. Potrafiła dla niego i jego walki o większe idee znieść tę straszną rozłąkę. Kiedyś wydawało jej się to nie do pojęcia, o czym pisała mu w jednym z listów:
„Kiedy byliśmy razem i wracałam do domu wieczorem, z niepokojem patrzyłam w okno. Bałam się, że może Ciebie nie być. Nie myślałam o tym, że może Cię nie być przez tydzień, miesiąc, rok. Bałam się, że ten wieczór nie będzie nasz. Teraz, kiedy siedzę sama w domu, nie pozwalam sobie na podobne myśli, byłoby to samobójstwem. Duszę głęboko tęsknotę, a raczej przetwarzam ją na świadomość tego, że jesteś mój. I ta świadomość jest moją radością".
„Zaklinam Cię, nie martw się. Ja wszystko świetnie znoszę i nie jest mi ani źle, ani smutno. Pamiętaj, potrafię czekać i wolę takie czekanie od każdego innego wyboru życia. Ja naprawdę jestem szczęśliwa".
Jacek się martwił, ale ona z każdym dniem coraz lepiej odnajdowała się w nowej rzeczywistości, jako debiutująca żona więźnia. Zajmowała się domem i Maćkiem, ale dbała też o męża, odwiedzała go przy każdej okazji i co ważniejsze, organizowała mu paczki. Była to bardzo priorytetowa sprawa, ponieważ więźniowie dostawali wtedy bardzo mało jedzenia, a paczki można było wysłać tylko kilka razy do roku, więc każda z nich musiała być precyzyjnie przemyślana.
„Żałuję, że tak późno, ale nie wiedziałam, że 100 zł, które miałeś przy sobie, musiało iść do depozytu. Błędy wynikają z braku obycia z tą problematyką. No, ale będę się doskonalić”, pisała mu. Jacek nie miał jednak co do przesyłki najmniejszych skarg. „Zawartość pierwszej paczki była z kryminalnego punktu widzenia absolutnie wspaniała (rosół z drobiu czyni jadalną każdą zupę). Poza tym świetny pomysł z moją pracą naukową i dentystą. Wszystko, co piszesz, wskazuje, że zostałaś stworzona na żonę kryminalisty".
Pakowane z pietyzmem więzienne paczki rzeczywiście na to wskazywały. Gajka dbała, żeby było w nim jedzenie, ale nie byle jakie, im bardziej kaloryczne, tym lepiej. Biszkopty na samych jajkach, rosół z drobiu, który poprawi smak każdej zupy, schab udający smalec, a pod nim sprytnie ukryta kawa. A pomiędzy jedzeniem to, co niezbędne, a co do spożycia się nie nadaje - pieniądze, papierosy…
Gaja Kuroń: listy z celi
Poza paczkami, Gajka słała mu też listy, na które Jacek żarliwie odpisywał. Mimo że powstawały w bardzo trudnym dla nich momencie, to słowa, które do siebie kierowali, były pełne radości i pogody ducha. Żadne z nich nie chciało zrzucać na tę drugą osobę ciężaru rzeczywistości i problemów. Ich uczucie w tych listach kwitło.
8 kwietnia 1965 r. Jacek napisał: „Myślałem sporo na temat naszego życia i doszedłem do bardzo dziwnych wniosków. Mianowicie sądzę, że tak, jak jest, to jest bardzo dobrze. Pomyśl, mijają lata - już osiem lat, to, co było między nami, jest coraz większe, silniejsze, piękniejsze. Nie myśl, że to nasze szczęście wiąże się z rozstaniami i dlatego więzienie traktuję jako coś pozytywnego. Sądzę, że trwałość i wartość tego, co jest między dwojgiem ludzi, zależy od treści ich życia. To wielki los na loterii codzienności, że spotkałem takiego człowieka jak Ty i że idziemy razem - jestem cholernie szczęśliwy. Aż moi koledzy w celi dziwią się, czemu jestem taki pogodny i zadowolony”.
Kuroniowie: życie na Żoliborzu, rodzinny dom
Pomiędzy jedną odsiadką, a drugą, ich życie toczyło się na Żoliborzu. Na Mickiewicza 27 zawsze było mnóstwo gości, to był prawdziwy dom otwarty. Czasami nie wiadomo już było, kto jest domownikiem, a kto jest tam tylko na chwilę, zwłaszcza od czasu, gdy mieszkanie stało się oficjalnym adresem KOR-u. We wspomnieniach Jacka to miejsce zachowało się jako tłoczne, ale z dobrą atmosferą: „Zastanawiam się, jak mogliśmy się wszyscy pomieścić, bo przecież była moja mama i mój tata, my z Maćkiem, brat Gajki Jacek, Joasia i jeszcze Sewek. Nie czuliśmy jednak nigdy tłoku i nie przeszkadzaliśmy sobie. Fajnie nam tam razem było”. Mirosław Sawicki wspominał miejsce przy Mickiewicza 27 w ten sposób: „Tam przecież zawsze było mnóstwo ludzi, a Gajka dbała, żeby dla każdego był ładny talerzyk i szklaneczka”.
Żyje jakie Kuroniowie wiedli na Żoliborzu bardzo różniło się od tego, jakie znała z dzieciństwa Gajka. Na Mokotowie wszystko było uporządkowane, w pełnym ładzie, a tutaj wprost odwrotnie. Ale to im odpowiadało, i jej i jemu. Oboje robili to z wyboru, to było dla nich życie niezwykle ciekawe.
Przeczytaj także: Tomasz Sapryk walczył z ciężką chorobą. Rodzina zawsze go wspierała
Gaja Kuroń: choroba
Był 16 grudnia 1981 roku. Mróz, nigdzie nie można było znaleźć kapci, więc Gajka zaczęła robić dwie porządne pary na drutach dla Jacka i Maćka, kiedy przyszli ją internować. Wysłali ją do ośrodka w Gołdapi a później do Darłówka. Była tam pół roku, po czym zwolnili ją ze względu na zły stan zdrowia.
„Przez ten czas, kiedy moja żona siedziała w Olszynce, Gołdapi, Darłówku, na widzenia do mnie przychodziła jej siostra, Ewa. Dzięki niej miałem informacje o Gajce, bo nasze listy przetrzymywano, przychodziły rzadko lub wcale. Tęskniłem okrutnie, aż tu któregoś dnia, na początku lata, przyjechała do mnie do Białołęki sama Gajka. Piękna, opalona, pełna życia. Miała przerwę w internowaniu ze względu na stan zdrowia, czekał ją jakiś zabieg w wolnościowym szpitalu”, opowiadał Jacek Kuroń.
W łódzkim szpitalu zmieniono jednak plany, powiedzieli Gajce, że zabieg nie jest potrzebny, a zamiast niego wystarczy leczenie hormonalne. 15 czerwca 1982 roku napisała do syna Maćka:
„Już, już byłoby dobrze, gdyby nie Marek Edelman. W drodze na obiad na moją cześć usłyszał, że kaszlę. Zawrócił pod swój szpital i zarządził prześwietlenie. Pewna swego dowcipkowałam, kiedy wpadła lekarka z kliszą i mówi: >Chyba popsute zdjęcie, bo to niemożliwe
Zdiagnozowano zwłóknienie płuc. Teresa Bogucka wspominała, że Edelman powiedział Grażynie, że wypadki tej choroby są bardzo rzadkie i zazwyczaj źle się kończą. „Gajka śmiała się, że przejdzie do historii jako rzadki wypadek. W szpitalu była jak zawsze piękna, może nawet piękniejsza, radosna, był w jej pokoju taki rozbawiony nastrój, cały czas się śmieliśmy”.
Gajka przez cały czas wierzyła, że wyzdrowieje i wróci do swojego Jacka, w końcu zawsze na siebie czekali. Pozwolono im się w tamtym czasie zobaczyć tylko raz, było to dzień przed jej śmiercią. Wieczorem odwieziono go z powrotem do więzienia i nie pozwolono, żeby był przy umierającej żonie nazajutrz. Grażyna Kuroń zmarła 23 listopada 1982 r. Dziś mija 40 lat od jej śmierci. Pochowano ją na Cmentarzu Powązkowskim.
Korzystałam z: „Historia Gai i Jacka Kuroniów” Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Wysokie Obcasy, numer z 28 października 2000 roku