Reklama

"Była jednym z ciekawszych odkryć naszego kina początku lat 60. Ujmowała naturalnością, wrażliwością, ukrytą pod maską pozornej szorstkości. Również autentyzmem" - pisał o Zofii Marcinkowskiej krytyk Maciej Maniewski. Okrzyknięto ją nadzieją polskiego kina, wróżono wielką karierę, ale w wieku zaledwie 23 lat utalentowaną aktorkę spotkała tragedia. Przekonana, że odebrała życie swojemu ukochanemu, po chwili to samo zrobiła ze swoim.

Reklama

Kim była Zofia Marcinkowska?

Urodziła się 22 października 1940 roku w Wieliczce. Aktorka niechętnie o sobie opowiadała, dlatego nie wiadomo wiele o jej latach dzieciństwa. Pisarz Józef Hen, który przed laty był autorem scenariusza do filmu, w którym wystąpiła Marcinkowska, wyznał w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", że aktorka przed śmiercią opowiedziała mu, skąd naprawdę pochodzi. "Wyznała mi, że jest Niemką, dzieckiem porzuconym, zostawionym w Krakowie przez uciekającą po wojnie niemiecką parę". Zaopiekował się nią dr Włodzimierz Marcinkowski, który był wtedy działaczem Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego i wychował ją jak swoją córkę.

Zofia Marcinkowska zdała egzaminy do krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, ale po roku ją wyrzucono. Zagrała wtedy bowiem w "Lunatykach" Bohdana Poręby, czego nie zaakceptowali profesorowie PWST. Ta przeszkoda na drodze do kariery nie podcięła skrzydeł młodej aktorce. Wkrótce podjęła studia w szkole aktorskiej w Warszawie. Tam zaprzyjaźniła się z Igą Cembrzyńską. Z kolei Bohdan Łazuka stracił dla niej głowę. "W szkole teatralnej, choć wokół roiło się od pięknych dziewczyn, miałem jedną wielką miłość. To była krakowianka Zofia Marcinkowska, jedna z najpiękniejszych kobiet w polskim kinie. Jej uroda była zjawiskowa: oczy jak chabry, nosek delikatny, kilka piegów, wielka kultura osobista, a do tego wszystkiego kształtny i obfity biust" — opowiadał po latach aktor na łamach "Faktu".

Czytaj też: Bohdan Łazuka: „U szczytu mojej kariery w PRL-u liczyły się tylko dwie osoby: Gomułka i ja

Zofia Marcinkowska w filmie "Lunatycy"

INPLUS/East News

Zofia Marcinkowska: kariera

W 1960 roku, w wieku zaledwie 20 lat, przed aktorką stanęła szansa na osiągnięcie artystycznej nieśmiertelności. Wszystko za sprawą filmu "Nikt nie woła" Kazimierza Kutza, do którego reżyser szukał głównej odtwórczyni. Na przesłuchaniu Zofia Marcinkowska oczarowała Kutza, tym samym nie dając szans na główną rolę takim aktorkom jak Beata Tyszkiewicz i Elżbieta Czyżewska.

"Była naturalnie piękna, ale na potrzeby filmu dodatkowo wymyśliliśmy ją, wyciągnęliśmy z niej wszystko, co było potrzebne. Wykreowaliśmy ją. Widziałem, że z nią jest coś nie tak: jakby przeżywała na planie prawdziwą miłość. Ale byłem zadowolony. Promieniowała jakąś niezwykłą energią; to mi było potrzebne. Podczas przerw w kręceniu zapadała w letarg. »Nic do mnie nie mów«, mówiła, kładła palec na wargach i patrzyła gdzieś w niebo" - tak pracę z Zofią wspominał Kazimierz Kutz (cytat za kultura.onet.pl).

Film reżysera został jednogłośnie skrytykowany. Komunistyczne władze zakazały wyświetlania produkcji na zagranicznych festiwalach, a sam Kutz przez kolejne dziesięć lat musiał w swojej twórczości trzymać się "bezpiecznych" tematów, niewywołujących kontrowersji. Zupełnie odwrotna reakcja, zarówno widzów, jak i krytyków, dotyczyła z kolei samej Zofii Marcinkowskiej, która zachwyciła wszystkich rolą Lucyny. Wróżono jej wielką karierę i wyczekiwano jej kolejnych ról. Tymczasem utalentowanej aktorce dane było zagrać tylko w trzech filmach.

Zofia Marcinkowska i Zbigniew Wójcik: historia tragicznej miłości

W 1962 roku Zofia Marcinkowska ukończyła studia i zdecydowała, że wraca do Krakowa. Czekała tam na nią praca — etat w Starym Teatrze. Aktorka do końca studiów była w związku z Bohdanem Łazuką, dla którego wiadomość o jej wyprowadzce była bardzo trudnym momentem. Po latach wyznał, że ciężko mu było się z tym pogodzić. Był w Zosi bardzo zakochany. Ona natomiast już wkrótce miała stracić głowę dla Zbigniewa Wójcika.

Zbigniew Wójcik — krakowski aktor, jednym ze zdolniejszych, ale niestety z bardzo nadszarpniętą opinią. Był uzależniony od alkoholu, co rzutowało na jego pracę i później, niestety również na relacje. W otoczeniu krakowskich artystów znany był ze wszczynania bójek, agresji i toksycznych zachowań. Wielu kolegów próbowało ostrzec Zofię Marcinkowską przed Wójcikiem, ale ona była w nim już wtedy szaleńczo zakochana i uparcie ignorowała rady innych.

W pewnym momencie aktor swoją poalkoholową agresję zaczął wyładowywać na swojej partnerce. Krzyczał i bił, a na kolejny dzień na powrót stawał się czuły i romantyczny. To zamknięte koło zachowań wpędziło ich oboje w bardzo toksyczną relację, z którą nie umieli sobie poradzić.

Zobacz także: Po śmierci ukochanego męża rodzina zadała jej okrutny cios. Co dziś robi Iga Cembrzyńska?

Andrzej Nowakowski i Zofia Marcinkowska w filmie "Lunatycy"

INPLUS/East News

Zofia Marcinkowska odebrała sobie życie

8 lipca 1963 roku doszło do najgorszego. Pijany Zbigniew Wójcik wrócił do mieszkania i prawdopodobnie zaatakował partnerkę, jak to miał w zwyczaju robić pod wpływem alkoholu. Aktorka szybko go odepchnęła, a on upadł na podłogę, uderzając głową o kant kuchennego zlewu. Stracił przytomność, ale przerażona aktorka była przekonana, że właśnie zabiła swojego ukochanego. Pod wpływem wielkich emocji napisała naprędce krótki list pożegnalny, w którym zawarła zdanie: "Nie potrafię bez niego żyć" i odkręciła kurki z gazem... Znaleziono ich kilka godzin później, oboje zmarli na skutek zaczadzenia. 23-letnia aktorka odeszła jako pierwsza.

"Któregoś dnia dowiedziałam się, że moja najlepsza przyjaciółka - Zofia Marcinkowska popełniła samobójstwo razem ze swoim narzeczonym, wybitnym aktorem - Zbigniewem Wójcikiem. Strasznie przeżyłam jej śmierć i nie mogłam dojść do siebie przez rok. Cierpiałam, bo była mi bardzo bliska" - napisała Iga Cembrzyńska w swojej książce "Mój intymny świat".

Kazimierz Kutz wyznał, że jeszcze przez długie lata dręczyło go sumienie z powodu tragicznej śmierci aktorki. Reżyser skrywał w sobie wielką obawę, że to on mógł przyczynić się do jej odejścia. "Wszedłem w osobowość Zosi zbyt daleko, poza dopuszczalną granicę, i zrozumiałem – też zbyt późno – że mogłem ją nawet okaleczyć. Przeraziłem się władzy reżysera, jego możliwości manipulowania drugim człowiekiem", wyznał.

Andrzej Nowakowski i Zofia Marcinkowska w filmie "Lunatycy"

INPLUS/East News
Reklama

Źródła: kultura.onet.pl, film.wp.pl, pomponik.pl, film.interia.pl

Reklama
Reklama
Reklama