Reklama

Dziś jest uważany za legendę polskiej kinematografii. Roman Wilhelmi stworzył niezwykłe kreacje w takich klasykach, jak Kariera Nikodema Dyzmy, Alternatywy 4, Czterej pancerni i pies czy Ćma. Miał wybitny talent, coś, co przyciągało innych. Ale jego życie prywatne pełne było zakrętów i zawirowań. I z pewnością nie wynagrodził mu tego status wielkiej gwiazdy małego i dużego ekranu... Niestabilne, kruche relacje, niechęć kolegów z branży, do tego opinia hulaki i despoty. To tylko niektóre mroczne fakty z jego życiorysu. Jaki był naprawdę Roman Wilhelmi? Z pewnością niejednoznaczny i wymykający się wszelkim ramom...

Reklama

Roman Wilhelmi: droga do kariery aktorskiej

Roman Wilhelmi urodził się 6 czerwca 1936 roku. Wraz z dwójką młodszych braci wychowywał się w Poznaniu. ,,Wywijas. Lubił psocić. Ciągał dziewczyny za warkocze, a potem miał kłopoty, bo one z płaczem biegły skarżyć się nauczycielce”, wspominał jego brat Adam Wilhelmi w rozmowie z Super Expressem. Roman Wilhelmi był żywym, błyskotliwym dzieckiem, które z czasem rodzicom trudno było okiełznać.

Czytaj także: O awanturach w ich domu mówił cały Kraków. Żony Jana Matejki nie wpuszczono nawet na ślub córki

STAFAN KROLIKOWSKI/East News

Wysłano go do internatu prowadzonego przez księży salezjanów w Aleksandrowie Kujawskim. Miał nabrać ogłady i nauczyć się panowania nad własnymi emocjami. Ostatecznie to tam narodziła się jego miłość do sceny. W Aleksandrowie zetknął się ze szkolnym zespołem artystycznym. Gdyby nie decyzja rodziców… prawdopodobnie nie związałby się z aktorstwem.

„W jednej z kapliczek w kościele zrobiono scenę. Ksiądz Siuda, który wspaniale śpiewał, a za palenie papierosów golił nam głowy na glanc, potrzebował małego, lekkiego, łysego Chrystusika. Wsadzili mnie do kosza, nic nie kłamię, i przenieśli mnie z jednej kulisy w drugą. Ja pamiętam do tej pory szmer tamtej publiczności, a minęło prawie 50 lat. Mogę więc śmiało powiedzieć, że na teatralną scenę wniesiono mnie. Wcześniej chciałem zostać marynarzem lub lotnikiem –jak wszyscy. Te marzenia nie spełniły się. Od chwili, kiedy usłyszałem ten szmer, wiedziałem już, kim chcę być”, mówił Roman Wilhelmi w wywiadzie dla „Gazety Robotniczej”.

Roman Wilhelmi wybrał Wydział Aktorski PWST w Warszawie. O mały włos nie dostałby się na studia. Uległ wypadkowi rowerowemu, w którym doznał poważnego uszkodzenia ręki. Groziła mu amputacja. Na szczęście lekarzom udało się temu zapobiec. Po szkole Roman Wilhelmi związał się z Teatrem Ateneum, a potem Teatrem Nowym w Warszawie.

„Cały rok Romka w Akademii Teatralnej był bardzo dobry. Opiekował się nim prof. Aleksander Bardini kiedy wszyscy skończyli studia, Bardini zaangażował ich do Teatru Ateneum. Właściwie całe życie Romek związany był z tym teatrem. I chyba teatr był dla niego ważniejszy od filmu. Kiedy przygotowywał się do roli, robił notatki i nawet późną nocą potrafił zadzwonić do reżysera przedstawienia, by podzielić się swoimi przemyśleniami”, mówił brat aktora w rozmowie z Super Expressem.

Miał wrodzony talent. On żył swoją pasją i poświęcał jej się w stu procentach. Na scenie czy przed kamerą był zjawiskiem.

„Romek należał do aktorów wyjątkowej kategorii: pozbawionych predyspozycji intelektualnych. Wiedza o autorze, o roli, była mu kompletnie nieprzydatna. Potrzebował reżysera bardziej niż ktokolwiek inny. Nigdy przy tym, co było sympatyczne, nie udawał, że rozumie. Zwykle człowiek to ukrywa, on nie. Dlatego miał w sobie heroizm w pracy nad poważnym tekstem, gdy mnóstwo kolegów, nie zawsze mu chętnych, obserwowało go na scenie. Swoją słabość w tym względzie okazywał otwarcie wobec wszystkich. Wiedział, że i tak będzie lepszy, gdy postać zaleje swoją lawą, wypełni swoim temperamentem, swoją radością grania”, mówił po latach Kazimierz Kutz w książce Marcina Rychcika.

Był jednak trudną osobowością. Miał niewielu przyjaciół, a koledzy nie byli mu przychylni. Wymagał od wszystkich maksymalnego zaangażowania, poświęcenia na scenie. Rywalizował, krytykował, obrażał... „Zawsze byłem trudny w odbiorze, zawsze trochę spocony, trochę dziki. To się nie podoba”, mawiał.

Podobno swoje 25-lecie kariery świętował samotnie.

„Był mężczyzną niepokornym, który zarówno z kobietami, jak i mężczyznami lubił walczyć. Kontakt z nim był naskórkowy, zależał od jego nastroju. Rzadko kiedy utożsamiał się z nastrojem partnera czy rozmówcy. Roman nie był krytyczny wobec siebie, jeśli miał zastrzeżenia, to były one kierowane do otoczenia. Zawsze jednak uważałem - i wtedy, gdy razem pracowaliśmy, i dziś - że nie ma bardziej utalentowanego aktora od niego. Było w nim coś, co przewyższało nas wszystkich”, wspominał w rozmowie z Super Expressem jego przyjaciel Henryk Talar.

Czytaj także: Marta Mirska była wielką gwiazdą lat 40. i 50., nienawidziła Mieczysława Fogga. Odeszła w zapomnieniu i biedzie

W środowisku mówiło się, że był uzależniony od alkoholu. Tego nie potwierdzali nigdy jego przyjaciele. Te szkodliwe plotki mieli rozpowszechniać wówczas zazdrośni koledzy, którzy traktowali go z wyższością.

„Był entuzjastą życia. Wszystko robił ekstremalnie, zachłannie, bez samokontroli, ponad miarę i wbrew tak zwanemu zdrowemu rozsądkowi. Tak kochał i nienawidził, tak pracował, jadł, pił i palił, uprawiał sport, śmiał się i rozpaczał. Dziś myślę, że był wzruszający”, mówiła Iwona Bielska w książce Roman Wilhelmi. Biografia” Marcina Rychcika.

Kariera Romana Wilhelmiego ruszyła z kopyta po tym, jak zagrał w serialu Czterej pancerni i pies.

„Stałem się popularny, zna mnie każde dziecko w tym kraju. Tyle że niezupełnie o to mi chodziło. Owszem, cieszy mnie, że ludzie rozpoznają mnie na ulicy, że w warsztacie zreperują mi samochód na poczekaniu, a panienki w urzędach w podskokach pomogą w załatwieniu rozmaitych spraw”, mówił.

Wcielał się potem w większości przypadków w trudne, opychające charaktery. Jednak dla samego Romana Wilhelmiego, były o wiele ciekawsze niż role ckliwych amantów. Tutaj mógł pokazać swoje umiejętności i mieszankę skrajnych emocji.

„To są świetne role. Z aktorskiego punktu widzenia znacznie ciekawsze niż mdłe zazwyczaj postacie bohaterów pozytywnych. Tu aktor ginie w cieniu ich zalet. Postacie negatywne są lepiej napisane, bardziej złożone psychologicznie. Wcielając się w postać, która budzi odrazę, mimowolnie następuje próba obrony samego siebie”, mówił Roman Wilhelmi.

O mały włos nie zagrałby Dyzmy. Miał na początku odrzucić rolę, ale został wzięty podstępem. Przekazano mu, że jego miejsce zajmie Jerzy Stuhr. Od razu zmienił zdanie!

Czytaj także: Przyjął chrzest dla umierającej żony, by mogli wziąć ślub kościelny - historia Haliny Mikołajskiej i Mariana Brandysa

INPLUS/East News

Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że Roman Wilhelmi latami zmagał się z tremą. Wykańczała go i sprawiała, że momentalnie zmieniał się w kogoś innego.

„Kopał i gryzł przez 10 dni. Wtedy właśnie pił. Histeryzował i dochodził do wniosku, że w ogóle nie nadaje się do tego zawodu. To świadczyło o jego poziomie zaangażowania w to, co robi, oraz o odpowiedzialności zawodowej. To ciekawy rys jego charakteru, bo oznacza, że do samego końca, po wszystkich sukcesach, jako artysta ani trochę nie był bardziej pewny siebie. Jego trema była zdumiewająca. Bał się, że nie podoła”, mówił reżyser Maciej Domański na łamach książki „Roman Wilhelmi. Biografia”.

Romanse i kobiety Romana Wilhelmiego

Kobiety były jego słabością. Zawsze otaczał go wianuszek pięknych dam. Szalały za nim i to mu schlebiało. Sam też doskonale potrafił się z nimi porozumieć. Po prostu wiedział, co chcą usłyszeć i właśnie to im ofiarował.

W 1958 roku w Sopocie ożenił się w tajemnicy ze swoją ukochaną. Danuta Machalica była dziennikarką. Roman Wilhelmi zbyt często zaglądał do kieliszka, awanturował się. Ich małżeństwo przetrwało do 1967 roku. Zbyt wiele rzeczy ich różniło. Okazało się, że mają zupełnie inną wizję wspólnego życia, a aktora nie interesowała stabilizacja.

Dwa lata po rozwodzie z żoną Roman Wilhelmi ożenił się po raz drugi z tłumaczką Mariką Kollar. Poznał ją kiedy wraz z Teatrem Ateneum gościł na Węgrzech. Dla niego wyjechała z Budapesztu. Para w 1969 roku doczekała się syna, Rafała.

"Emanowała nieuświadomioną siłą erotyczną, że można było dostać kota" - mówił po latach aktor (cytat za film.wp.pl).

Marika Kollar na łamach książki Marcina Rychcika zdradziła, że przez pierwsze lata aktor był przykładnym ojcem. „Kiedy tylko mógł, spieszył do domu, by wykąpać małego Rafałka, owijać w pieluchy, niańczyć go. Z czasem jednak przychodziło mu z trudem godzić się z tym, że to nie on stoi już w centrum mojego zainteresowania, że naturalną koleją rzeczy to miejsce zajął jego syn i że przeznaczony wcześniej wyłącznie jemu czas musi odtąd dzielić z nim ”, mówiła.

Czytaj także: Ich wielkie szczęście zburzyła dramatyczna diagnoza. Ukochany zmarł na rękach Meryl Streep

STAFAN KROLIKOWSKI/East News

Ślub Romana Wilhelmiego z Mariką Kollar

Potem zaczęły się schody. Aktor prowadził hulaszczy tryb życia. Do domu nie zaglądał, nie dokładał się do rodzinnego budżetu. Żona postawiła go przed wyborem.

Ich małżeństwo zakończyło się w 1976 roku. Roman Wilhelmi nie płacił alimentów, czasem odwiedzał syna. „Roman miał dwa oblicza: jedno – to śmiejące się - dla świata zewnętrznego i jedno - to płaczące - w życiu prywatnym. W momentach załamania, wątpliwości - i tylko w naszych czterech ścianach - pozwalał sobie na pokazywanie swojego smutnego oblicza", mówiła Marika Kollar.

Roman Wilhelmi ulegał emocjom, zwyczajnie ich nie kontrolował. Tak charakteryzowała męża po latach:

„Miewał reakcje dziecka. Reagował impulsywnie. Był wkurzony, że się starzeje. Był wkurzony, kiedy nie mógł grać. Poza graniem interesowała go najbardziej obserwacja otaczającego świata, ludzi, znajdywanie „typów”. Nie czytał, chyba że było to związane z jakąś rolą”, dodawała w książce Marcina Rychcika.

Marika postanowiła wyjechać wraz z synem do Wiednia. „Kontakt z ojcem straciłem w 1976 roku, gdy musiałem razem z mamą wyjechać do Wiednia. Później spotkaliśmy się tylko raz, gdy ojciec przyjechał do Austrii na plan zdjęciowy. ale wtedy nie było okazji zbyt długo rozmawiać”, mówił syn aktora, Rafał w książce Małgorzaty Puczyłowskiej „Być dzieckiem legendy".

Czytaj także: Jacek Poniedziałek żył z partnerem i jego żoną pod jednym dachem. Relację z Krzysztofem Warlikowskim zakończyła niewierność

INPLUS/East News

Roman Wilhelmi: nie dopuszczał do siebie myśli, że umrze

Roman Wilhelmi walczył z chorobą. Kiedy miał 55 lat, lekarze postawili diagnozę – rak wątroby z przerzutami do płuc. Aktor nie dopuszczał do siebie myśli, że umrze. Miał plany, które chciał zrealizować, role, w których miał pokazać swoje możliwości. Jego bliscy podobno bali się mu powiedzieć, że umiera. W otwartym kalendarzu notował daty kolejnych spotkań. Chciał wyjechać do Francji. Do końca wierzył, że wyjdzie ze szpitala. Podobno długo nie był świadomy choroby a potem nie przyjmował tej wiedzy do wiadomości.

„Do tej pory traktował życie, jakby nigdy nie miało się skończyć. Otwarty kalendarzyk i jego słowa znaczyły, że jeszcze walczy, upewnia się, że to jeszcze nie koniec i daje sobie jeszcze jedną szansę. Po wyjściu od niego straciłem przytomność. Następnego dnia rano Romek nie żył ”, mówił Henryk Talar.

Aktor umarł 3 listopada 1991 roku w wieku 55 lat. Spoczął na Cmentarzu Wilanowskim w Warszawie.

Narodowe Archiwum Cyfrowe

Roman Wilhelmi: relacja z synem

Rafał Wilhelmi poszedł w ślady mamy. Ukończył Wydział Translatoryki Uniwersytetu Wiedeńskiego. Dziś jest tłumaczem języka polskiego, niemieckiego i angielskiego, a także lektorem na uczelni. Chociaż na stałe mieszka w Austrii czuje się Polakiem. Nigdy nie wypierał się swojego pochodzenia.

„Nie poszedłem w ślady ojca, mimo, że jako student często statystowałem w filmie i nawet podobała mi się ta praca. Traktowałem ją wyłącznie jako przygodę”, mówił Rafał Wilhelmi.

Jego relacje z ojcem nie należały też do najłatwiejszych. O ile w życiu zawodowym aktor był wspaniałym aktorem, to jednej z najważniejszych z ról nie oddał się w pełni. ,,Tylko aktorstwo mnie pogrąża całkowicie. Oddaję się mu bez reszty, bo ten zawód jest dla mnie wszystkim", powtarzał.

Rafał Wilhelmi w jednym z wywiadów podkreślał, że po rozwodzie rodziców nie miał już wobec ojca żadnych oczekiwań. „Przysyłał do Austrii kartki pocztowe, ale i one zostawiały pewien niesmak. To, co w nich pisał, nie zobowiązywało go do niczego”, mówił.

W rozmowie z Małgorzatą Puczyłkowską, Rafał Wilhelmi zdradził: „Mój ojciec notorycznie nie dotrzymywał obietnic. Martwiłem się, gdy wieczorami znikał. Nie spałem. Jak miałem 10 lat, pojechałem z ojcem na wczasy do Bułgarii. Któregoś dnia zostawił mnie na plaży i miał po mnie wrócić. Po wielu godzinach sam wróciłem do hotelu. Drzwi do pokoju były otwarte, a słynny tata gawędził z jakąś panią... Nigdy jednak nie uważałem i dalej nie uważam taty za kogoś złego. Myślę, że gdy się pozna całą historię człowieka, nie można go potępiać”.

Rafał Wilhelmi nie odziedziczył niczego po ojcu. Aktor zapisał prawa autorskie do filmów swojej konkubinie, którą poznał podczas kręcenia Kariery Nikodema Dyzmy.

„Przed śmiercią ojciec zapisał spadek w dziwnych okolicznościach konkubinie i tantiemy za ciągle wznawiane seriale otrzymuje ktoś inny. Chociaż nie zależy mi na jego pieniądzach... ”, mówił syn aktora w książce „Być dzieckiem legendy”.

Rafałowi Wilhelmiemu pozostały wspomnienia. Do dziś ogląda produkcje z udziałem ojca i podziwia warsztat. Jako mały chłopiec był dumny, że ma takiego tatę.

,,Lubię oglądać jego filmy, ale moim absolutnym faworytem jest teatr telewizji i »Kolacja na cztery ręce«. Pamiętam to silne wrażenie, gdy obejrzałem ten spektakl, kiedy już ojca nie było. Dosłownie oniemiałem. Żałowałem, że nie mogłem mu już przekazać tego, co wtedy czułem", cytat za Show [26/2015].

Czytaj także: Dla niego zakończyła wieloletni związek. Pierwsza i jedyna żona Jarosława Kreta po trzech latach wróciła do byłego

INPLUS/East News

„Z dzieciństwa zapamiętałem kolegów, którzy nie wierzyli, że mam ojca – Olgierda z Pancernych. Wprost z piaskownicy zaprosiłem całą czeredę do domu, wskazałem palcem na tatę siedzącego za stołem i powiedziałem: to on!”, mówił w rozmowie z Marcinem Rychcikiem.

Ostatni raz spotkali się w Wiedniu. Roman Wilhelmi kręcił zdjęcia do Goreszti sledi.

„Czasami zastanawiam się, jak potoczyłyby się moje losy, gdybym nie opuścił ojczyzny, ale wszystkie spekulacje na ten temat to wróżenie z fusów. Wydaje mi się, że osoba ojca nie miała większego wpływu na moje wybory życiowe, ale czy można rzetelnie i z całą stanowczością odpowiedzieć twierdząco lub przecząco na takie pytanie? Sam fakt, że jestem synem „tego” aktora, raczej ani nie pomagał ani nie przeszkadzał. Skłamałbym jednak, twierdząc, że nigdy nie spotykałem się z żadnymi reakcjami. Skojarzenia i wspomnienia związane z sytuacjami, gdzie nieznane mi osoby dowiadywały się, że jestem synem Wilhelmiego, mają jednak charakter wyłącznie pozytywny, sympatyczny (…) Zawsze byłem jednak z niego dumny, bo był wspaniałym artystą, co dobitnie potwierdzają też dowody sympatii i uznania z którymi się spotykam”, mówił Rafał Wilhelmi w jednym z wywiadów.

Reklama

Źródła: „Roman Wilhelmi. Biografia” Marcin Rychcik, Film Wp.pl, „Być dzieckiem legendy". Małgorzata Puczyłowska, Super Express, Dobry Tydzień, Scenanapietrze.pl, Show 26/2015

Reklama
Reklama
Reklama