Reklama

„Ludziom wydaje się, że miłość, z tymi wszystkimi motylami w brzuchu, to coś dla smarkaczy. Że wraz ze ślubem wszystko się kończy. Ale to wraca” – mówi Stephen King. Gdyby nie jego żona, Tabitha, dziś być może nie byłoby go wcale.

Reklama

Steve i Tabby – rzadko mówią o sobie inaczej. Razem od blisko pół wieku: gdy się poznali, zaczynali studia. Dzisiaj wydają się stateczną parą, mieszkają w ogromnym domostwie otoczonym parkanem rzeźbionym w pajęczyny i nietoperze.

Są bajecznie bogaci, rozpoznawani na całym świecie, ale nie zależy im na statusie niedostępnych celebrytów. Uczestniczą w życiu lokalnej społeczności, chodzą na mecze baseballowe, wspierają organizacje charytatywne. Mają trójkę dzieci i czwórkę wnucząt.

Dziś nic nie wskazuje na to, że wzorowy związek Stephena i Tabithy Kingów wystawiany był na ciężkie próby, że historia ich miłości mogłaby być tematem trzymającej w napięciu powieści. O tym, że życie bywa thrillerem, Kingowie przekonali się na własnej skórze. A Stephen po drodze niemal umarł. I to trzy razy. Z okazji urodzin pisarza, przypominamy jego niezwykłą historię z żoną.

Stephen i Tabitha King: jak się poznali? Historia miłości

Poznali się w 1969 roku, w gorącym czasie antywojennych protestów, studenckich rewolt, walki o prawa człowieka. 22-letni Stephen pracował latem w bibliotece Uniwersytetu Maine. Tam właśnie ujrzał kogoś niezwykłego i tak to pamięta:

„Na trawie obok księgarni uniwersyteckiej siedziała szczupła dziewczyna o ochrypłym śmiechu, włosach z rudym połyskiem i najpiękniejszych nogach, jakie kiedykolwiek widziałem. Nie wierzyłem, że studentka może śmiać się w tak cudowny, pozbawiony lęku sposób. I przeklinała nie jak uczennica, lecz jak ktoś z klasy robotniczej (co mogłem docenić, bo sam taki byłem). Nazywała się Tabitha Spruce”.

Sporo ich różniło, ale Steven od początku wolał się trzymać tego, co łączy. „Wyrośliśmy w rodzinach różnych wyznań, lecz jako feministka Tabby nigdy nie była fanatyczką katolicyzmu, w którym mężczyźni ustalają zasady, a kobiety piorą bieliznę. Ja zaś, choć wierzę w Boga, nie uznaję instytucji religijnych. Pochodzimy z podobnych robotniczych środowisk. Oboje jemy mięso, jesteśmy demokratami. Dobraliśmy się seksualnie. Lecz tym, co łączy nas najbardziej, są słowa, język, literatura jako praca i pasja”, tłumaczył King.

W autobiografii „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” pisarz informuje, że Tabitha od zawsze jest pierwszą czytelniczką jego książek. Poprawiała błędy rzeczowe w jego najbardziej cenionych powieściach, pomagała w ich redakcji.

Kiedy się spotkali, Tabby, podobnie jak Stephen, chciała pisać. On próbował swoich sił w fantastyce grozy, ona tworzyła przede wszystkim poezję. „Częściowo zakochałem się w niej, bo rozumiałem, dokąd chce zmierzać jako autorka; częściowo, ponieważ rozumiała, co robię jako pisarz”.

Tabitha po latach oceniała intencje Steve’a raczej przyziemnie: „Myślę, że schlebiała mu moja opinia. Poza tym uwielbiał moje cycki”.

Zobacz też: Agatha Christie pisała kryminały, ale w życiu była bohaterką tragicznego romansu

Stephen i Tabitha King: pierwsze sukcesy, ślub, dzieci

Już po niespełna roku urodziła się ich córka, po kolejnych dwóch – pierwszy syn. A ślub odbył się w międzyczasie, 2 stycznia 1971 roku. King wspominał, że za obrączki zapłacił zaledwie 15 dolarów i 95 centów. Na lepsze nie było ich stać. Bo pisanie Steve’a nie przynosiło wtedy pieniędzy: wydawnictwa odrzucały jego powieści, rzadko udawało mu się opublikować jakieś opowiadanie w którymś z podrzędnych czasopism fantastycznych lub erotycznych. Pracował jako nauczyciel, ale po godzinach musiał też dorabiać w miejskiej pralni. Tabby zaś pracowała w Dunkin’ Donuts. Mniej ważne było dla niej spełnianie własnych ambicji od zapewnienia Stephenowi czasu na pisanie. Wierzyła w jego talent nawet wtedy, gdy on rozważał porzucenie literatury.

„Gdyby uznała, że czas, jaki spędzam na pisaniu, jest zmarnowany, myślę, że straciłbym serce do tej roboty. Nigdy we mnie nie zwątpiła. Jej wsparcie było jedną z nielicznych pozytywnych rzeczy, na jakie na początku mojej drogi mogłem liczyć. I kiedy widzę czyjąś pierwszą powieść dedykowaną żonie (albo mężowi), uśmiecham się i myślę: ktoś poza mną rozumie, co to tak naprawdę znaczy”.

Kiedy po wielu próbach King sprzedał jednemu z wydawnictw „Carrie”, za skromną zaliczkę byli w stanie kupić samochód i pozbyć się części długów.

Spodziewał się, że za wydanie debiutanckiej powieści dostanie pięć, może dziesięć tysięcy dolarów. Na starcie zarobił dwieście tysięcy. Gdy dowiedział się o tym od wydawcy, z radości kupił żonie suszarkę do włosów. Wręczył prezent, przeczekał spodziewaną awanturę za marnowanie pieniędzy, dopiero potem wyjaśnił, że już nie muszą oszczędzać. Sukces „Carrie” zapewnił mu gigantyczną popularność. Kolejne książki trafiały na listy bestsellerów. Niedługo później urodził się ich drugi syn. I to powinno być szczęśliwe zakończenie opowieści, w której ona i on wychodzą z biedy dzięki talentowi, determinacji, wzajemnemu wsparciu. Ale nie było.

Stephen King: uzależnienia

Stephen King pił, od kiedy był nastolatkiem. Z czasem coraz więcej: żeby zabić frustrację wywołaną niepowodzeniami literackimi, uciec od poczucia bezradności wobec biedy, schować się przed własnym wstydem. Wkrótce uzależnił się też od kokainy: pozwalała mu pisać więcej, szybciej, czasem nawet lepiej.

A Tabitha przez wiele lat przymykała na to oko. Często nad ranem znajdowała Stephena w jego gabinecie nieprzytomnego po całonocnych sesjach pisania, picia i ćpania. Gdy w 1980 roku Kingów odwiedził reporter lifestyle’owego magazynu „People”, żartowała, że alkohol i narkotyki to w ich domu temat tabu.

Z pomocą rodziny i przyjaciół organizowała spotkania, które przypominały sesje terapeutyczne w gronie najbliższych. Usuwała z domu butelki wódki, skrzętnie poukrywane torebki z kokainą, syropy i lekarstwa przeciwbólowe. Wreszcie zagroziła, że odejdzie razem z dziećmi. „Oświadczyła, że ona i dzieci kochają mnie i właśnie dlatego nie chcą być świadkami mojego samobójstwa”, wspominał King. I przyznawał, że był bliski śmierci. Po raz pierwszy.

Wychodzenie z nałogów trwało jeszcze dwa lata. Wbrew obawom Stephena trzeźwość nie zabrała mu literackiej weny. Przeciwnie – uzależnienie od używek zastąpił nałogiem pisania. A Tabby zajmowanie się pragnieniami męża zastąpiła spełnianiem własnych. On wciąż pisał bestsellery, zarabiał krocie na prawach do ekranizacji swoich powieści, książki Tabithy nie były aż tak popularne, ale zbierały pozytywne recenzje. „Jeden z powodów, dla których tak rzadko udzielam wywiadów, bierze się z tego, że często zarzuca mi się, jakobym podprowadziła mężowi jego hobby. Niektórym wydaje się, że powinnam grzecznie zapytać, czy Stephenowi nie będzie przeszkadzało, że i ja zacznę pisać. I co jeszcze?”

Popularności Stephena i tak nie dało się przebić – zdarzało się, że na teren ich posiadłości włamywali się obsesyjni fani, inni potrafili pójść za Kingiem do toalety w restauracji i pod drzwiami wsunąć mu książkę z prośbą o autograf. Jednak poza tymi niedogodnościami życie Steve’a i Tabby znowu przypominało sielankę. I właśnie wtedy Stephen King, gdyby nie Tabitha, umarłby po raz drugi.

W czerwcu 1999 roku podczas spaceru został potrącony przez samochód. Wypadek był bardzo poważny, lekarze walczyli o jego życie. Tabitha była gotowa na najgorsze. W czasie trwającej kilkanaście miesięcy rehabilitacji King chciał na dobre rzucić pisanie, bo nie mógł siedzieć w jednej pozycji dłużej niż kilka minut. Tylko Tabby mogła go namówić, żeby się nie poddawał i robił notatki nie na komputerze czy maszynie do pisania, ale wiecznym piórem. W 2003 roku dostał National Book Award za całokształt dokonań – jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich w Stanach Zjednoczonych. Większą część swojej przemowy poświęcił żonie: jej wierze w niego i wsparciu. Kilka dni później po raz trzeci ratowała go od śmierci.

Czytaj także: Roma Ligocka: pisarka, która przeżyła getto. Dzisiaj stara się być szczęśliwa

Stephen i Tabitha King: ich miłość przetrwała największe burze

Na odebranie nagrody poszedł chory. Po ceremonii trafił do szpitala z zapaleniem płuc, w stanie – jak sam twierdzi – dużo gorszym niż po wcześniejszym wypadku. Spędził miesiąc w klinice. I wyszedł dzięki wsparciu żony.

Własne małżeństwo zainspirowało Stephena do napisania jednej z najbardziej osobistych książek w jego dorobku. „Historia Lisey” to opowieść o kobiecie, która próbuje sobie poradzić z utratą męża. King przedstawia intymny świat, jaki tworzy wspólnie dwójka zakochanych ludzi. Rzeczywistość wypełnioną czytelnymi tylko dla nich gestami, powiedzeniami, marzeniami. „W długotrwałym małżeństwie pojawiają się pewne sformułowania, których nie powtarzacie publicznie. Dla kogoś niewtajemniczonego mogą nawet brzmieć głupawo i dziecinnie”.

Zdaniem Kinga prawdziwa miłość nie polega na przeżywaniu spektakularnych uniesień i okresów zwątpienia. „Ludziom wydaje się, że miłość, z tymi wszystkimi motylami w brzuchu, to coś wyłącznie dla smarkaczy. Że wraz ze ślubem, albo wkrótce po nim, wszystko się kończy. Ale to czasem wraca. Wtedy człowiek przeżywa zauroczenie o wiele mocniej i szaleńczo cieszy się z jego powrotu”.

Pytany o to, czy fanki nie wodziły go na pokuszenie, zawsze odpowiadał, że bez trudu znalazłby okazję do zdrady, ale nigdy nie miał na to ochoty. „Gdyby Tabby nagle zginęła, nie mógłbym żyć z kimś innym”, mówił w jednym z wywiadów. Tabitha na podobne pytanie odpowiedziała tak samo, dodając: „Nikt inny nie wytrzymałby przecież ze mną”.

W swojej autobiografii w 1999 roku Stephen pisał: „Nasze małżeństwo przetrwało wszystkich światowych przywódców, z wyjątkiem Castro. I jeśli wciąż będziemy ze sobą rozmawiać, spierać się, kochać i tańczyć przy piosenkach The Ramones, wszystko zawsze się ułoży”. Teraz przetrwali nawet Fidela Castro. I ciągle tańczą.

Czytaj również: Karen Blixen: jedna z najwybitniejszych duńskich pisarek oddała swoje serce Afryce

Ron Galella, Ltd./Ron Galella Collection via Getty Image

***

Tekst ukazał się w „Urodzie Życia” 2/2019

Reklama

Autor: Jakub Demiańczuk

Reklama
Reklama
Reklama