Reklama

Pisarz Janusz Leon Wiśniewski niemal dwa lata temu wrócił do Polski po ponad trzydziestu latach życia we Frankfurcie. Przez ten rok napisał kontynuację kultowej S@motności w sieci - Koniec samotności. Jak zwykle w jego powieści jest dużo o miłości, związkach i współczesnym świecie. A on sam - kogo kocha? Kto go ukształtował? W wywiadzie dla dwutygodnika VIVA! w 2017 roku odsłonił swoją prywatność. Przeczytaj o jego życiowych perypetiach!

Reklama

Janusz Leon Wiśniewski partnerka

Janusz Leon Wiśniewski już nie ukrywa swojej nowej miłości. Z kobietą, z którą teraz jest, spotkali się w Polsce na wieczorze autorskim. Kim jest partnerka Janusza Leona Wiśniewskiego? „Jest niebezpiecznie oczytaną polonistką. Chciała zobaczyć, co to za dziwak, który jest chemikiem, a pisze takie książki. Jak on wygląda? Co mówi? Nie mogła uwierzyć, że informatyk tak pisze o emocjach”, zdradza. O tym, kim jest kobieta, u boku której odnalazł upragnione szczęście opowiedział w wywiadzie dla magazynu VIVA w 2017 roku. Przypominamy fragment rozmowy.

Od roku mieszka Pan w Polsce. Jak się Panu żyje?

Ten rok tak szybko przebiegł, że jeszcze nie miałem czasu nacieszyć się wolnością, którą sobie wyobrażałem, zwalniając się po 32 latach pracy w korporacji.

We Frankfurcie był Pan niewolnikiem?

Nie czułem się tam jak niewolnik. Zajmowałem się pisaniem programów komputerowych dla chemii i robiłem to z pasją. Cieszyłem się, że oni nie wiedzą, że ja to robię z taką pasją, bo gdyby dali mi połowę pensji, to dalej bym to robił.

Dlaczego zostawił Pan tamto życie?

Ponieważ nie mieściłem już dwóch żyć. Od momentu, kiedy zacząłem pisać książki – to już dwadzieścia lat! - pojawiała się druga pasja. I zmieścić to w dwudziestu czterech godzinach było niemożliwe. Dusiłem się brakiem czasu. A do tego pojawiła się kobieta.

Polonistka?

Tak. I do tego z żarem nauczycielskiej pasji. Poznałem ją na swoim wieczorze autorskim, ale nie była fanką. Mieszkamy razem z jej dwoma nastoletnimi synami w Gdańsku. Dwieście metrów od morza. Ewelina pracuje w najlepszym gdańskim liceum. Przez dziewięć lat jeździłem najpierw między Frankfurtem i Koninem, potem do Gdańska, to jeszcze dalej, ponad tysiąc sto kilometrów. To przez te podróże zostałem ambasadorem bla bla caru :-) Ale wiedziałem, że Ewelina nie może na mnie bezustannie czekać. Moje córki się usamodzielniły, już nie potrzebowały ojca tak jak kiedyś. Jedna przeniosła się do Amsterdamu, druga mieszka pod Frankfurtem, założyła własną rodzinę. Ma męża, dzieci, zostałem dziadkiem.

(...)

Ważne kobiety Pana życia?

Babka i matka. Mamie poświęciłem książkę „Na fejsie z moim synem”. Pisałem ją w potoku emocji, tęsknoty z matką, którą bardzo wcześnie utraciłem, byłem studentem, kiedy umarła. A rozstałem się z nią jeszcze wcześniej, gdy jako 14 letni chłopak wyjechałem do szkoły z internatem. Z Torunia do Kołobrzegu, wtedy to był jak wyjazd na Syberię. Nie było telefonów. Mama bardzo tęskniła, przez pięć lat codziennie pisała do mnie listy!

Wielka miłość!

Zdecydowanie. Mama była kobietą niewykształconą, pochodziła z robotniczej rodziny, ale była mądra życiowo. Uczyła mnie szacunku do innych kobiet. Ojciec też liczył się z jej zdaniem. Była sprzedawczynią, a później kierowniczką sklepu spożywczego. Wstawała o czwartej rano, wracała po południu. Dużo czasu spędzałem z babcią Martą, jej matką.

Te dwie kobiety mnie ukształtowały. Ale to nie był matriarchalny dom. Był jeszcze dziadek, był mój brat. I ojciec, bardzo kochający moją matkę. Sytuacja była dość skomplikowana, bo matka urodziła się w Berlinie, dokąd wyemigrował dziadek i była Niemką. A ojciec, który był jej trzecim mężem, był więźniem Stutthofu.

O!

Mój tato był żołnierzem polskim, w 1939 roku był czołgistą. Gdy Rosjanie zaatakowali Polskę 17 września, zniszczył czołg i ubrał się w cywilne ubranie. Ale został złapany i spędził w Stutthofie cztery lata. Moja mama w tym czasie była kelnerką w Gdyni, sto kilometrów od Stutthofu. Pracowała w niemieckiej restauracji na Świętojańskiej, gdzie przychodzili sami esesmani. Być może ci, którzy tłukli rano mojego ojca. Musiała tańczyć z nimi tango, czy walca, bo kelnerki były także fordanserkami. Chciała uciec w 45-tym przed Armią Czerwoną, do swojego drugiego męża, który przedostał się do Anglii. Stała w kolejce, żeby wsiąść na statek Wilhelm Gustloff , który zatopiono 30 stycznia, ale nie dostała się, bo była Niemką trzeciej kategorii. Wróciła do Torunia i płakała na ławce, gdy akurat przechodził mój ojciec i zapytał, dlaczego płacze. Półtora roku później ja się urodziłem.

Jakie cechy ma Pan po rodzicach?

Po mamie jestem pracowity. Ewelinie to przeszkadza, nazywa mnie pracoholikiem. Po ojcu mam wykształcenie, on bardzo cenił mądrość. Twierdził, że im więcej wiesz, tym mniej się boisz. Po tym Stutthofie nie był ani czarny, ani zielony, ani czerwony, nie uznawał żadnej ideologii. Był ateistą ze względu na milczenie Boga, którego doświadczył w obozie. Przekonał mnie, że tylko przez wykształcenie można do czegoś dojść. Strasznie był zakochany w mojej mamie. Gdy ona umarła, bardzo chciał odejść ze świata, pił, katując organizm, który i tak był wycieńczony obozem. Po kilku latach też umarł. Miałem szczęście, bo zdążyłem wrócić ze stypendium ze Stanów, na dzień przed jego śmiercią. Wieczorem odwiedziłem go w szpitalu, a rano już nie żył. Tak jakby na mnie czekał.

A żona?

Po babci i mamie to kolejna kobieta, która mnie ukształtowała. Zakochałem się, przeżyliśmy razem dwadzieścia, rozstaliśmy się, ale owocem są córki. To wszystko zmienia.

Córki?

Człowiek staje się mężczyzną, kiedy rodzi mu się pierwsze dziecko. Ja dopiero wtedy poczułem odpowiedzialność. Nie byłem przy porodzie mojej pierwszej córki, bo wtedy w Polsce nie wpuszczano do szpitala. Jechałem swoim maluchem za karetką z żoną, bo nie wpuszczono mnie nawet do karetki. Druga rodziła się we Frankfurcie nad Menem, tam można było wybrać nawet rodzaj muzyki, która będzie szła z głośników przy porodzie. Przeżyłem poród strasznie. Trzymałem żonę za rękę, ale nie byłem przygotowany na to, co się wydarzy. Skala cierpienia i fizjologii mnie przerosła. Wtedy poczułem, jak nam facetom strasznie się udało. Gdyby mężczyźni rodzili dzieci, to na świecie byłyby tylko jedynaki. A gdybyśmy mieli okres, to byłyby to na pewno dni wolne od pracy.

A dziś jakie ma Pan relacje z byłą żoną?

Ostatni rok był dla mnie ciężki. Moja była żona umarła. Miała raka piersi i odeszła w ciągu jednego roku, co było ogromną traumą dla moich córek. Dla mnie też, mimo, że nie byliśmy już razem kilkanaście lat, a ona miała drugiego męża. To było straszne. Wpłynęło też na moją blokadę przy pisaniu. Moja starsza córka zachowała się niemal bohatersko. Była w ciąży z synkiem, Joshuą, którego urodziła w tym samym szpitalu siedem dni przed śmiercią mamy. Spowodowała szybszy poród, żeby babcia jeszcze mogła zobaczyć wnuka.

Czym się różni obecny związek od Pana małżeństwa?

Zdecydowanie wiem, że nie można stawiać kariery przed relacjami. Trzeba darować związkowi dużo czasu i uwagi. Przez lata widywaliśmy się z Eweliną tylko w weekendy, to było przedłużone randkowanie. Prawdziwy związek zaczyna się wówczas, kiedy mężczyzna zamiast kwiatów zaczyna kupuje kobiecie warzywa do domu.

mat. pras.
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama