Reklama

Dostała od losu wielki talent, a także wielką miłość. Stanisława Umińska była jedną z najzdolniejszych przedwojennych aktorek. Jej kariera prężnie się rozwijała, piosenki dla niej pisał sam Julian Tuwim... W 1923 roku poznała malarza, Jana Żyznowskiego. Szybko zakochali się w sobie bez pamięci. Mieli być nierozłączni. Ich życie jednak potoczyło się w nieoczekiwany sposób...

Reklama

Stanisława Umińska i Jan Żyznowski: mieli pokazać Warszawie piękno miłości

Poznali się, gdy ona miał 22 lata, on 34. Stanisława Umińska urodziła się w 1901 roku, była szóstym z jedenaściorga dzieci swoich rodziców. Zawsze pociągało ją aktorstwo. Uczyła się gry scenicznej, debiutowała w amatorskich teatrach. Szybko została zaangażowana do prestiżowego, warszawskiego Teatru Polskiego. Uważana była za objawienie i jedną z najzdolniejszych przedwojennych aktorek teatralnych. Jej rola Puka w „Śnie nocy letniej” została zauważona i doceniona. Podobnie jak głośna rola Orcia w „Nie-boskiej komedii”. Julian Tuwim napisał dla niej kabaretowy numer „Mała Gigolette". Po jednej ze sztuk wielki Leon Schiller podkreślał, że Umińska była niezapomniana.

W 1923 roku aktorka poznała Jana Żyznowskiego, na jednym z wernisaży. Był malarzem, ale też opiniotwórczym krytykiem sztuki. Miał za sobą wojenny epizod, walczył w Legii Cudzoziemskiej. Nikt nie dawał wielkich szans temu związkowi, bo Żyznowski był znanym kobieciarzem, przystojniakiem. A oni pokochali się „od pierwszej kolacji”. Stasia Umińska okazała się dla Jana idealną partnerką. Szybko stali się jedną z najbardziej znanych par w stolicy. W przedwojennej prasie pisano: „Zdawało się, że los zetknął tych dwoje, by pokazać umęczonej wojnami Warszawie piękno miłości”.

Zobacz też: Ich związek był nieprzewidywalny, doczekali się syna. Kasia Stankiewicz i Radek Łuka rozstali się po kilku latach

fot, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Zaręczyli się, ale nie dane im było długo cieszyć się szczęściem. Jan Żyznowski zachorował na raka wątroby, co wtedy było wyrokiem. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Próbą ratunku miał być wyjazd do Paryża, gdzie stosowano kurację radem. Żyznowski powiedział ukochanej o chorobie, pytał, ile byłaby w stanie dla niego zrobić, zabrał do Paryża swój pistolet — belgijski Browning. Stanisława wiosną 1924 roku zagrała swoją ostatnią sceniczną rolę, Bertę w dickensowskim „Świerszczu za kominem", bez wahania porzuciła karierę i dołączyła do narzeczonego. W Paryżu mieli wziąć ślub, ale nie zdążyli. Na krótki czas stan chorego trochę się poprawił, Jan wyszedł ze szpitala, zrobili wspólnie wycieczkę po Paryżu. Jednak choroba była nie do zatrzymania.

Stanisława Umińska: huk wystrzału, krzyk miłości

Stanisława Umińska była cały czas przy ukochanym, nauczyła się robić zastrzyki z morfiny, czuwała przy nim w szpitalu. W chwilach przytomności dyktował jej swoją powieść „Z podglebia”. Był udręczony bólami. To musiało być dla niej straszne patrzeć, jak pełen energii człowiek gaśnie w oczach, jak choroba go zmienia. W nocy 15 lipca szpitalną ciszę przerwał huk wystrzału. Zgodnie z wersją rozpowszechnianą przez prasę, dyżurująca pielęgniarka pobiegła do pokoju Żyznowskiego i zobaczyła, jak Umińska, klęczy przy jego łóżku i szepcze "Nareszcie, nareszcie pomogłam Jankowi”. Aktorka zabiła ukochanego strzałem w głowę. Wcześniej miała mu zrobić zastrzyk z morfiny. Sama miała w ręku Veronal, być może chciała popełnić samobójstwo. Sprawa szybko stała się głośna.

Zobacz też: O ich związku wie niewielu. Bożena Dykiel i Krzysztof Wakuliński wydawali się idealną parą

Opinia publiczna współczuła Umińskiej. Publicysta „Liberté" pisał: "kobieta, która była w stanie zdobyć się na ten gest tragiczny, wyzwalający ukochanego człowieka z okrutnych męczarni, nie może być traktowana przez sąd jako zwykła zabójczyni. Zasługuje ona na wyższą miarę traktowania". „Wiadomości Literackie" we wspomnieniu Żyznowskiego (był ich współpracownikiem) pisały w podobnym tonie: „Wystrzał rewolwerowy, który dnia 15 lipca przeciął szpitalną ciszę Hospice Paul Brousse w Paryżu, rozbrzmiał nie tylko jak ostatni spazmatyczny krzyk nieszczęścia, lecz zarazem triumfalny krzyk miłości, której Stanisława Umińska dała dostojną i tragiczną nieśmiertelność (oba cytaty za Onet.pl)

7 lutego 1925 roku sąd wydał wyrok uniewinniający Stanisławę Umińską. Było to w gruncie rzeczy do przewidzenia, skoro sam prokurator Donat Guigne przyznał, że w tej sprawie wolałby występować w roli obrońcy. Przewodniczący sądu przysięgłych sędzia Mouton przesłuchania świadków prowadził z sympatią dla oskarżonej. Wszyscy biegli orzekli, że dni Jana Żyznowskiego były policzone, nie miał żadnych szans na wyzdrowienie.

Wsparcie dla Umińskiej i prośbę o łagodne potraktowanie jej przysłali polscy aktorzy. Słynny rzeźbiarz August Zamoyski przysyłał list z analizą całej tragedii i wnioskiem, że Stanisława Umińska zdobyła się na akt posłuszeństwa wobec Jana. W tym kierunku szła zresztą linia obrony - że Umińska była niemal ubezwłasnowolniona z miłości i że Jan Żyznowski miał na ukochaną ogromny wpływ. Odczytany został też list matki zmarłego, która przebaczała i błogosławiła "biednej, nieszczęśliwej Stasi".

Oskarżona przyznała się do winy, nie mówiła, że narzeczony prosił ją, by go zastrzeliła. Podkreśliła tylko, jak bardzo go kochała – i że z tej miłości zrobiłaby dla niego wszystko. Proces był głośny, emocjonowała się nim cała Europa. Na wypełnionej po brzegi sali nie było jednego miejsca. W tej sprawie była wielka miłość, wielka tragedia, ból, cierpienie, oddanie. Podczas procesu postawiono pytanie o prawo do zabicia śmiertelnie chorej osoby. W gruncie rzeczy dotyczył on eutanazji.

Zobacz też: Drugi mąż żądał, aby zrezygnowała z kariery. Gorzko tego pożałowała... Historia Barbary Kwiatkowskiej-Lass i Karlheinza Böhma

fot, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Znana aktorka stała się anonimową siostrą Benigmą

Po ogłoszeniu wyroku Stanisława Umińska opuściła salę, nie komentując wyroku i zgodnie z codziennym zwyczajem, pojechała z kwiatami na grób Jana. Wszyscy myśleli, że wróci do teatru. Ale tak się nie stało. Wpadła w depresję, dręczyło ja poczucie winy i wyrzuty sumienia. Nie spodziewała się, że zostanie uniewinniona. Próbowała wrócić do teatru, ale nie była w stanie. Żaden klasztor nie chciał jej przyjąć, dopiero słynny aktor Aleksander Zelwerowicz pomógł jej po znajomości dostać się do Samarytanek. Na pozostałe 41 lat życia stała się siostrą Benigną. Śluby wieczyste złożyła w 1936 roku. Opiekowała się trudną młodzieżą i biednymi, wykluczonymi dziećmi.

Podczas wojny ukrywała w zakładzie poprawczym w Henrykowie, gdzie pracowała, żydowskie dzieci. Umińska znała Irenę Sendlerową, która osobiście przywoziła dzieci do domów w Płudach, Chotomowie i Henrykowie. Po wojnie utrzymywała kontakt z Teatrem. Wraz z nawróconym w obozie Leonem Schillerem przygotowali z jej wychowankami - w ramach resocjalizacji „Pastorałkę" Wybitny reżyser i wspaniała aktorka dali sobie radę z niełatwymi charakterami dziewczyn, które grały w przedstawieniu. „Pastorałka” zrobiła ogromne wrażenie, m.in. na Czesławie Miłoszu i Andrzeju Łapickim. Ale nie była to jedyna jej działalność. Stanisława Umińska jako siostra Benigma zakładała wioski dziecięce, opiekowała się niepełnosprawnymi dziećmi w skrajnie trudnych warunkach materialnych.

Otaczała ją legenda. A ona do końca życia pozostała w zakonie, opiekowała się głównie trudną młodzieżą. Był to dla niej rodzaj pokuty. Mówiła: „Powtarzam: nie miałam prawa tego uczynić. Jan nie kazał, on zapytał tylko przedtem, jeden raz w Warszawie... Był taki silny, niezłomny, a poza tym nie wiedział, że nie ma już dla niego ratunku. Kochał życie, nienawidził śmierci. Chciałam oszczędzić mu świadomości, że będzie umierał. A może chciałam oszczędzić siebie, bojąc się niemożności patrzenia na nieludzkie cierpienie... (…) Dziś wiem, że Jan jest zbawiony i ja jestem jego oddechem; a to, że ja żyję, jest dla niego ratunkiem. Ale wiem też, że czyniąc to wtedy, wyrządziłam krzywdę społeczeństwu. Czy mi ono wybaczyło?... I pytam jeszcze: Czy mówię całym swoim życiem, że nie było wolno?" (cytuję za Wikipedia). Stanisława Umińska zmarła w 1977 roku, w Domu Sióstr Samarytanek w wieku 76 lat. Władysław Terlecki po latach napisał opartą na jej historii głośną sztukę „Mateczka"

Reklama

Zobacz też: Rafał Krauze miał być miłością życia Olgi Bończyk. Poróżniła ich odmienna wizja przyszłości

Reklama
Reklama
Reklama