Reklama

Z pozoru nic nie zapowiadało jego przemiany. Patryk Galewski miał za sobą kryminalną przeszłość. Był złodziejem, wszelkiego rodzaju używki także nie były mu obce... Los jednak sprawił, że otrzymał drugą szansę, której sam się nie spodziewał. Jego życie zmieniło się w momencie, gdy „za karę” został wysłany do Puckiego Hospicjum. Tam poznał księdza Jana Kaczkowskiego. „Poznałem Johnny’ego – tak na niego mówiliśmy – w pewnym sensie za karę. Trafiłem do hospicjum wyrokiem sądu, który zdecydował, że muszę popracować przez jakiś czas na cele społeczne. Powiem szczerze: gdyby nie ksiądz Kaczkowski, pewnie nigdy nie wyszedłbym na prostą”, pisze Patryk Galewski w swojej książce Kuchnia na pełnej petardzie. Oto poruszająca historia mężczyzny, który dostał od losu drugą szansę.

Reklama

[Ostatnia aktualizacja na Viva.pl: 30.03.2024 rok]

Alkohol, narkotyki, próby samobójcze

Nie miał łatwego dzieciństwa. Ojciec pił (Z=zapił się na śmierć w melinie). Patryk Galewski jako młody chłopak wpadł w złe towarzystwo. Były alkohol i inne używki. Na jednej ręce nosił tatuaż „CHWDP”, na drugiej „outlaw”. Miał 23 lata, gdy w 2011 roku poznał księdza Jana Kaczkowskiego. Dostrzegli się, gdy Patryk z kolegami siedział na ławce pod kościołem. Wszyscy mieli kaca, palili. Patryk chciał uniknąć spotkania, ale ksiądz go zawołał po imieniu. Znał go, bo Patryk handlował narkotykami w szkole, w której ksiądz uczył religii. Poza tym Patryk za karę trafił do hospicjum założonego przez księdza.

Wcześniej sąd skazał mnie na odpracowanie godzin społecznych w puckim hospicjum za jazdę po pijanemu na rowerze. Miałem trzy promile i jechałem dokupić alkohol, bo zabrakło na domówce. W tym czasie na swoim koncie miałem dużo więcej wyroków”, mówił wywiadzie, którego udzielił Gazecie Wyborczej. Do więzienia po raz pierwszy trafił za kradzież z włamaniem. Siedział pewnie ze dwadzieścia razy. Sam chyba nawet nie pamięta dokładnie, ile razy tam trafiał.

Jego życie, jak sam mówi, to była bandyterka, wyroki, więzienie, narkotyki. Tak chciał żyć. Podobało mu się to. A może nie do końca, skoro kilka razy próbował popełnić samobójstwo. W Gazecie Wyborczej opowiadał: „Było ich kilka. Kiedyś na plaży w Sopocie podciąłem sobie żyły. Szczęście w nieszczęściu — przeciąłem tak mocno ścięgna palców jednej ręki, że nie byłem w stanie chwycić żyletki, żeby podciąć żyły w drugiej. Znalazł mnie mój ojciec, z którym pracowałem na budowie w Sopocie. Na czarno, bo ukrywałem się przed policją, ponieważ miałem odwieszone wyroki i znów miałem trafić do więzienia”.

Jan i Patryk

Księdza Jana Kaczkowskiego poznał w puckim hospicjum, do którego trafił wyrokiem sądu. Sąd skazał go za jazdę po pijanemu na rowerze. Patryk jechał do sklepu po alkohol, którego zabrakło na imprezie.

Gdy siedział na tej ławce pod kościołem, ksiądz zapytał go, kiedy w końcu przestanie palić trawkę i przyjdzie do hospicjum. „Poczułem, że mu na mnie zależy, i że chcę tam pójść”, mówił w Wyborczej. Przyszedł. Skacowany. Nie do końca wiedział, co to jest hospicjum. Gdy pielęgniarka poprosiła go o pomoc przy jednym z pacjentów, przeżył szok. Uciekł. Wrócił po kilku dniach prosząc, by mógł zajmować się pracami technicznymi.

CZYTAJ TAKŻE: Tadeusz Sznuk utrzymywał to w tajemnicy latami. To, o czym mówi, bywa niebezpieczne

W książce Kuchnia na pełnej petardzie pisał: „Znacząca część mojego życia związana jest z pracą na rzecz Puckiego Hospicjum. Nie trafiłem tam przypadkowo – wyrokiem sądu miałem w tym miejscu wykonywać pracę na rzecz społeczną. Wtedy wcale nie byłem zachwycony – dziś wiem, że ta decyzja uratowała mi życie. Początki nie były proste, poszukiwałem siebie. Z biegiem czasu przemyślałem wiele kwestii, dotarło do mnie, co tak naprawdę jest w życiu ważne i jakimi wartościami powinienem się kierować. W hospicjum, dzięki pomocy wielu wspaniałych ludzi, odkryłem, że mogę być wartościowym członkiem społeczeństwa i że nic nie stoi na przeszkodzie, abym został zawodowym kucharzem. Zdobyłem doświadczenie, a część moich więziennych fantazji o gotowaniu mogła się wreszcie ziścić”.

Wyjście na prostą

Spotkanie z księdzem Janem Kaczkowskim i praca w hospicjum sprawiły, że poczuł, że jego życie może wyglądać inaczej. Ksiądz dostrzegł w nim też talent do gotowania. Patryk wspominał, że był smakoszem, a szczególnie kochał wołowinę. Chciał więc księdzu przygotować stek idealny. Niestety nie wiedział, jak się do tego zabrać. Ksiądz przyznał mu siedem punktów na dziesięć: „Bardzo mi zależało, aby stek wyszedł idealnie, był soczysty, aromatyczny, delikatny, z wierzchu chrupiący. Zadanie było tym trudniejsze, że w jednoosobowej komisji oceniającej moją pracę zasiadał wybitny smakosz wołowiny […] żucie przychodziło mu z trudem. […] Dziś wiem, że tę siódemkę dostałem przede wszystkim za dobre chęci, organizację pracy i ambicję”.

fot. Piotr Trojan (Patryk Galewski) i Dawid Ogrodnik (ks. Jan Kaczkowski) na planie filmu "Johnny"

H.Komerski

Pora na zwykłe życie

Dziś czuje się spełniony jako mąż, tata i kucharz. A wszystko dzięki księdzu, który wyciągnął do niego rękę. Zobaczył w nim nie tylko chłopaka z kryminalną przeszłością, ale człowieka, który zasłużył na drugą szansę.

Podczas pracy w hospicjum, przerywanej na, jak sam mówi, chlanie i ćpanie, prowadził z księdzem rozmowy: „Dużo rozmawialiśmy w tamtym czasie. Jan często się dosiadał i pytał o najprostsze rzeczy, co lubię robić w życiu, czy jestem szczęśliwy. Nie moralizował, nie pouczał, po prostu słuchał i zwyczajnie ze mną rozmawiał. Bardzo to lubiłem. Po odpracowaniu godzin społecznych zaproponował mi staż w hospicjum i tak trafiłem do kuchni. Jan akceptował mnie bezwarunkowo, choć oczywiście jako mój przełożony miał wymagania względem mnie. Kiedy zachorował na glejaka mózgu i choroba zaczęła się rozwijać, pomagałem mu w najprostszych czynnościach, jak golenie czy ubieranie […]. Nie potrafię opisać, jak jestem mu wdzięczny za to, że dziś codziennie rano mogę uczciwie spojrzeć w lustro, na żonę, na nasze dzieci. Że mam pracę, którą kocham. Mam nadzieję, że Jan byłby ze mnie dumny”.

ZOBACZ TAKŻE: Grzegorz Ciechowski był jej mentorem i pomógł w rozwoju kariery. Po jego śmierci Kasia Kowalska oddała mu hołd

To dzięki księdzu Patryk po wyjściu z więzienia (pracował w hospicjum będąc na przepustkach) ukończył wieczorowe liceum i zdał maturę. „Jan z racji dużej wady wzroku przybliżył świadectwo do oczu i odparł: "no szału to tu nie ma". A potem je odłożył, mocno mnie przytulił i powiedział, że jest ze mnie bardzo dumny”.

Patryk Galewski z żoną, Warszawa, 20.09.2022

Krzysztof Jarosz / Forum

Dzisiaj jest szczęśliwym mężem, ojcem trójki dzieci. Jeden z jego synów ma na imię Jan. Po księdzu. Na ekrany we wrześniu 2022 roku wszedł film „Johnny”, opowiadający historię przyjaźni Patryka i księdza Jana. W października natomiast ukazała się wspomniana już książka „Kuchnia na pełnej petardzie”. Wygląda na to, że Patryk Galewski również żyje na pełnej petardzie.

Dzisiaj przyznaje, że nie jest dumny z tamtego okresu w życiu. W książce pisze: „W życiu popełniłem wiele poważnych błędów. Drogi, które obierałem, nie zawsze były właściwe, decyzje niekoniecznie przemyślane. Na efekty nie musiałem długo czekać – trafiłem do więzienia. Chcę stanowczo podkreślić: w żadnym razie nie jestem dumny z tych wszystkich złych rzeczy, przez które znalazłem się za kratkami. Jednak w pewnym sensie również ten etap sprawił, że dziś jestem tu, gdzie jestem, że mogę cieszyć się urodą życia”.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Była żona Pascala Brodnickiego w żałobie. Agnieszka Mielczarek straciła kolejną bliską osobę

Reklama

A w wywiadzie przyznał: „Dziś żyję zupełnie inaczej i moje tatuaże, które pokazują moją historię, też są zupełnie inne. Zamiast HWDP na lewym przedramieniu mam wytatuowane cienie mojej rodziny: żony Żanety, syna Jana, Patryka juniora i córki Wiktorii. Nad nimi znajduje się wizerunek idącego drogą księdza Jana Kaczkowskiego, osoby dla mnie wyjątkowo ważnej, i jego wyciągnięta pomocna dłoń. Ten tatuaż pojedynczymi klatkami, jak w filmie, pokazuje to, co wydarzyło się w moim życiu. I ile szczęścia mnie w życiu spotkało, mimo trudnej młodości”.

materiały prasowe
materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama