Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy - szokuje!
Przeczytaj naszą recenzję!
Oto jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów, jakie jesienią będzie można oglądać w polskich kinach. Czarna komedia poświęcona tematowi Zagłady Żydów? Czy to w ogóle miało prawo się udać? Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy w kinach od 27 września.
„Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”. Opis fabuły
Na terenie Narodowego Muzeum Wojskowego w Bukareszcie trwają przygotowania do wystawienia plenerowego przedstawienia, którego tematem są czystki etniczne, do jakich doszło w Odessie po zdobyciu miasta przez rumuńskie wojska w 1941 roku. Reżyserią przedstawienia ma zająć się młoda reżyserka teatralna Mariana (Ioana Iacob). Razem z asystentem Traianem (Alex Bogdan) dba o to, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Kontrowersyjny temat jej przedstawienia, a także bezkompromisowe podejście do inscenizacji budzą niepokój Movila (Alexandru Dabija). To on z ramienia rządu zatwierdził finansowanie przedstawienia Mariany. Teraz obawia się, że sprawy poszły za daleko. Negocjacje z nieustępliwą panią reżyser nie są jednak łatwe. Im bliżej premiery, tym losy widowiska są coraz bardziej zagrożone. Jeśli Mariana nie złagodzi jego antyrumuńskiego wydźwięku, przedstawienie może zostać odwołane.
Recenzja filmu „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”
Październik roku 1941. Kolaborujące z Hitlerem wojska rumuńskie pod wodzą marszałka Iona Antonescu zdobywają ukraińskie miasto Odessa. Niedługo potem w kwaterze głównej zdobywców wybucha bomba. W wyniku eksplozji ginie ponad 70 osób. Choć nie mieli z tym nic wspólnego, odpowiedzialność za rzekomy zamach zostaje zrzucona m.in. na Żydów. Do miasta przybywają specjalne jednostki, których zadaniem jest eksterminacja ludności pochodzenia żydowskiego. Rozpoczyna się masakra, w której według historyków ginie do 35 tysięcy osób. To część rozpoczętych latem 1941 roku czystek etnicznych zarządzonych przez marszałka Antonescu. „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy” – deklaruje w rumuńskiej Radzie Ministrów, dając sygnał do ludobójstwa, w wyniku którego śmierć poniesie około czterystu tysięcy Żydów, Cyganów i przedstawicieli innych mniejszości narodowych.
Film w reżyserii Radu Jude rozpoczyna kronika filmowa, w której przekazane zostają triumfalne informacje dotyczące zdobycia Odessy. Rumuńscy żołnierze kreowani są na bohaterów i wyzwolicieli uciemiężonego ludu z komunistycznego jarzma. Takich archiwalnych fragmentów kronik i zdjęć będzie w Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy dużo więcej. Czarno białym zdjęciom dokumentującym zagładę daleko będzie jednak do początkowego triumfalizmu. Bo dla głównej bohaterki filmu Mariany, w historii, którą zamierza opowiedzieć, nie ma nic triumfalnego. O przeszłości Rumunii chce mówić bez cenzury. Zainteresowana ciemnymi kartami z historii zebrała całą wiedzę na temat wydarzeń, które według historyków zainspirowały Holocaust. A na pewno były jego preludium
Zwiastun filmu „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”
Coś, co początkowo zapowiadało się na niewinne przedstawienie z okazji krajowego święta, szybko zwraca uwagę władzy. Początkowe naciski na Marianę są niewinne. Przedstawiciela rządu martwią młodzi ludzie obecni w trakcie darmowego przedstawienia zainscenizowanego na bukaresztańskim rynku. Nadmierna przemoc i sugestywne sceny szykowane przez reżyserkę mogą być nieodpowiednie dla dzieci. Za Marianą stoją fakty. Tysiące bestialsko pomordowanych Żydów, wieszanych na ulicach, palonych w drewnianych barakach, rozstrzeliwanych za samą tylko przynależność rasową. Jej zdaniem trzeba o tym mówić nie tylko ze względu na pamięć o ofiarach, ale również po to, aby coś takiego nigdy się nie powtórzyło. Niepokojące są niby niewinne sceny, w których rumuńscy statyści nie chcą występować w jednej scenie z Cyganami. Wstrząsający finał zwielokrotnia to uczucie, że nic się nie zmieniło. Zanim do niego dojdzie, Mariana i Movila odbędą kilka długich rozmów na argumenty. Świetnie udokumentowane, pełne cytatów do autorów zajmujących się tematem, ale i banałów usprawiedliwiających to, co wydarzyło się przed laty. Przerzucających winę na Niemców, wskazujących na to, że przecież nie ma kraju, w którego historii nie znalazłyby się jakieś grzechy. Po co więc mówić o swoich?
Podobnie jak w przypadku niedawnej Śmierci Stalina, film Radu Jude korzysta z satyry, której użycie wzmaga finalny efekt. Jeszcze bardziej od filmu Iannucciego przypomina jednak inną produkcję, nakręcony w 2012 roku dokumentalny film Scena zbrodni, której autor przekonał osoby odpowiedzialne za ludobójstwo indonezyjskich komunistów do tego, by na potrzeby filmu zainscenizowali sposoby używane do ich eksterminacji. Efekt jest momentami przerażający, a ze względu na podejmowaną tematykę i sposób jej przedstawienia, kontrowersyjny. Na pewno wzbudzi emocje, szczególnie w kraju, gdzie po dziś dzień Pokłosie jest tematem niekończących się sporów na temat tego, o czym powinno się opowiadać, a co lepiej zostawić niedopowiedzianym. 8/10.
Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy w kinach od 27 września.
Plakat filmu Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy: