Reklama

Stanisław Szymański uchodzi za najwybitniejszego polskiego tancerza po wojnie. Na scenie wyglądał tak, jakby urodził się do tańca, był lekki jak piórko, jego skoki i piruety nie miały sobie równych. Był wielką gwiazdą baletu i wyrazistą osobowością. Znawcy zachwycali się jego długimi nogami, smukłymi, pełnymi ekspresji rękami, o jego stopach mówiono, że były boskie. Miał wspaniałe odbicie. Potrafił zresztą tymi nogami nieźle zakręcić i przyłożyć oprychom, którzy czaili się na niego, gdy wracał wieczorem z teatru.

Reklama

Był jedynym polskim tancerzem nagrodzonym w Paryżu prestiżową nagrodą im. Wacława Niżyńskiego. I tytułem „Danseur etoile”. W Madrycie otrzymał nagrodę za wykonanie tańców hiszpańskich. Był gejem, do czego w latach 60. i 70. jako jeden z niewielu się przyznawał. Dzisiaj powiedzielibyśmy nawet, że był przegięty, zmanierowany. To sprawiało, że ludzie patrzyli na niego jak na ekscentryka, w gorszym przypadku jak na dziwaka. Mówiono na niego Stasia, Dzidzia. Jak wyglądało życie Stanisława Szymańskiego?

[Ostatnia aktualizacja treści na VUŻ 15.03.2024 r.]

Stanisław Szymański: dzieciństwo, jak został tancerzem?

Stanisław Szymański urodził się w 1930 roku, w Krakowie. Był wychowankiem Szkoły Tańca Janiny Jarzynówny- Sobczak, uczył się także w prywatnej szkole Leona Wójcikowskiego. Przyszły baletmistrz nie opowiadał o swoim dzieciństwie, podobno był to dla niego temat tabu. Może dlatego, że to dzieciństwo nie było szczęśliwe – ojciec go odrzucał, ojczym lubił na odległość, matka nie była na tyle silna, żeby zapewnić synowi bezpieczeństwo.

Legendarny baletmistrz Leon Wójcikowski zobaczył go na krakowskich Plantach – zajął się nim, odkrywając Szymańskiego dla baletu i stając się w praktyce jego opiekunem. To Leon Wójcikowski sprowadził go do Warszawy, gdzie od 1956 roku Stanisław Szymański został solistą baletu Państwowej Opery Warszawskiej, a od 1965 - Teatru Wielkiego w Warszawie. Do połowy lat osiemdziesiątych nosił tytuł pierwszego tancerza.

PAP/Mariusz Szyperko

W latach 60. i 70. w Polsce było wielu wspaniałych baletmistrzów: Emil Wesołowski, Gerard Wilk, Jerzy Gruca i właśnie Stanisław Szymański. Publiczność przychodziła na niego do teatru, bo tańczył niezwykle, niezależnie, czy był to balet klasyczny, czy nowoczesny. Miał taniec w sobie, jakby nigdy nie musiał się go uczyć.

Partnerował wielu znanym tancerkom, m.in. Barbarze Bittnerównie, ale największe zachwyty budziły jego występy solo — wysokość i lekkość skoku, swoboda techniczna, z jaką tańczył, zawrotne piruety. Jego najsłynniejsze role to „Orfeusz” w balecie Igora Strawińskiego, „Hilarion” w Gissel, „Mazepa”, w balecie Tadeusza Szeligowskiego. Mówiono, ze Stanisław Szymański miał dwie natury kobiecą i męską, w tańcu czasem do głosu dochodziła ta kobieca. Szczególnie wtedy, gdy nie miał nad sobą twardej ręki choreografa. Tańczył wtedy kobiece pas, trochę jak balerina lekko i delikatnie.

Zobacz też: Kim jest Aleksandra Bystroń-Kołodziejczyk, której reżyser "Strefy Interesów" zadedykował swojego Oscara?

Stanisław Szymański: został w Polsce dla miłości

Był bardzo spektakularną postacią. W PRL- nie było oficjalnie gejów, praktycznie nie istniały żadne mniejszości. Zamanifestowanie swojej odmienności często było narażeniem się na konsternacje, szyderstwo, protekcjonalność, odrzucenie. Podobno to m.in. Szymańskiego parodiował Bohdan Łazuka w filmie "Motylem jestem, czyli romans Czterdziestolatka". A jednak tancerz miał odwagę być sobą. Nosił makijaż, ubierał się krzykliwe, z teatru do swojego domu na Hożej chodził czasem na szpilkach. Nosił biżuterię, także podczas występów.

W teatrze proszono go, by ją zdejmował, nie zawsze się na to godził. Nawet po nagrodę państwową zgłosił się w krzykliwym, kolorowym stroju. Uwielbiał publiczność, rozkwitał wśród ludzi, malował skórę na złoty kolor. Nie zwierzał się, z kim był związany. Ale dla miłości pozostał w Polsce, choć miał propozycję wyjazdu na Zachód. Zrobiłby tam prawdziwą karierę. Dla ukochanego przeniósł się z pięknego mieszkania na Hożej do małego mieszkanka w dzielnicy Za Żelazną Bramą. Mieszkał piętro pod, czy nad swoim wybrankiem. Joanna Rawik, przyjaciółka tancerza, wspominała, że w tym malutkim mieszkaniu włączał muzykę i kręcił piruety.

Stanisław Szymański: postać, która fascynuje

Krzysztof Tomasik, autor wielu książek o mniejszościach w PRL-u, m.in. ”Gejerel”, mówił w jednej z rozmów: „Szymański jest oczywiście absolutnie fascynującą postacią – on samym swoim wyglądem komunikował nienormatywność, poprzez strój, przegięcie, makijaż, biżuterię. W procesie sądowym po śmierci pisarza Jana Gerharda, w którym brał udział, jego wystąpienie jest właściwie gotowym monologiem do filmu, np. jak mówi: „To ja tego łobuza moją sprawną nóżką strzeliłem w pyskatą buzię”. A jednocześnie to jest wybitna postać, znakomity tancerz. Dla mnie to postać absolutnie do odzyskania, postać, która powinna mieć swoje albumy, książki i kolejne wystawy”.

Zobacz też: Krzysztof Kieślowski i Krzysztof Piesiewicz tworzyli fenomenalną spółkę w polskim kinie. Jakimi byli przyjaciółmi?

NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE -

Stanisław Szymański: koniec tanecznej kariery

W połowie lat 80. wysłano Stanisława Szymańskiego na emeryturę. Bardzo to przeżył. Dla niego teatr był całym światem. Nie potrafił się pogodzić z utratą tego miejsca. Przychodził do Teatru Wielkiego i przesiadywał w bufecie, aż do jego zamknięcia. Wychodził sam z pustej Sali. Dostał w jakimś kącie miejsce, by mógł ćwiczyć, marzył, żeby jeszcze wystąpić na scenie. Ale stał się już niepotrzebny, był po 50., na scenę weszło nowe pokolenie tancerzy.

Reklama

Stanisław Szymański – przez lata ulubieniec widzów i pierwszy tancerz, rozstawał się ze sceną baletową w smutnych okolicznościach. Nawet na 200-lecie teatru nie znalazło się dla niego miejsce. Ostatni raz zatańczył w 1994 roku zaproszony przez reżysera teatralnego Jerzego Grzegorzewskiego do Teatru Studio. Zmarł w 1999 roku. Był samotny, jego ostatnim towarzyszem życia był przypadkowo znaleziony pies

Reklama
Reklama
Reklama