Tragiczny wypadek scementował ich miłość. Oto historia Roberta i Beaty Jansonów
Gdy doszło do tragicznego wypadku modliła się, by przeżył...
- Konrad Szczęsny, Krystyna Pytlakowska
Kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Robert Janson i Beata Janson powoli i konsekwentnie budowali swoją relację. Z czasem poczuli, że są blisko i łączy ich silna więź. Dali temu uczuciu szansę. Doczekali się córeczki Emmy, która jest ich oczkiem w głowie. Dbają o siebie i wspierają się, mimo że czasem między nimi iskrzy. Są razem ponad 20 lat. Przeszli w życiu wiele. To uczucie scementował tragiczny wypadek, do którego doszło pod koniec maja 2006 roku. Po nim lider Varius Manx przez dwa tygodnie walczył o życie w szpitalu. Ona nie odstępowała jego łóżka na krok. Gdy odzyskał przytomność, napisał drżącą ręką na kartce: „kochanie, wróciłem”. Oto historia ich niezwykłej miłości...
Robert i Beata Jansonowie: zanim ją poznał, najważniejsza była praca
Gdy miał zaledwie pięć lat, odeszła jego matka. „Nie miał beztroskiego dzieciństwa. Wychowywał go tata, który ożenił się drugi raz. Robert szybko wyszedł z domu. Mieszkał w internatach. Brakowało mu rodzinnego ciepła. A ja z kolei miałam go dużo. U nas pielęgnowało się tradycję”, wspominała w 2009 roku w rozmowie z Krystyną Pytlakowską dla „VIVY!” Beata Janson. Lider Varius Manx rzucił się początkowo w świat sportu: grał przede wszystkim w piłkę nożną. Mimo wszystko to muzyka okazała się najsilniejszą pasją.
„A od przeznaczenie się nie ucieknie”, twierdzi Robert Janson. Zanim poznał ukochaną, tworzenie było dla niego całym światem. Poświęcał mu każdą wolną chwilę. Współpracownicy twierdzili, że jest wymagający, że ma trudny charakter. Przez to formację miały opuszczać kolejne wokalistki: Anita Lipnicka oraz Katarzyna Stankiewicz. Podobno się go bały. „Miałem jasno postawiony cel, do którego dążyłem. Skupiałem się tylko na pracy”, przyznawał muzyk.
Ale w końcu coś się zmieniło. Poznali się w 1998 lub 1999 roku. „Na imprezie muzycznej. Spodobaliśmy się sobie od razu, ale nic z tego nie musiało wyniknąć. Wymieniliśmy się telefonami, żeby nie tracić kontaktu. Nie było jednak wiadomo, czy z tych telefonów skorzystamy. Oboje już wtedy – 10 lat temu – byliśmy dojrzałymi ludźmi, po jakichś związkach. Nie ulegaliśmy zawrotom głowy”, zdradzała żona Roberta Jansona.
Ona dała mu stabilizację. Ich związek rodził się powoli i był pełen rozmów, które budowały nić porozumienia. „Jednak to, co się działo między nami, rozkwitało jak pąk, który dopiero ma stać się kwiatem. Byliśmy ostrożni, obserwowaliśmy siebie. Ale musieliśmy mieć pewność, że to nie jest chwilowe uczucie”, podkreślała.
Dlaczego to właśnie on stał się mężczyzną jej życia? „Widzisz, kiedy się kogoś spotyka, nie wiadomo od razu, że stanie się kimś najważniejszym. My bardzo długo i powoli się poznawaliśmy. To było takie… nierealne. Już zanika taki sposób dochodzenia do siebie, zbliżania się do momentu, gdy wszystko staje się jasne, gdy już wiadomo, że to właśnie ten mężczyzna. I ta kobieta”, twierdzi Beata Janson.
Ją urzekło, że jest mądry, zrównoważony i odpowiedzialny. Mimo tego, że jest artystą – a te cechy z zawodami tego typu nie są kojarzone. „Robert jako kompozytor to człowiek bardzo skryty, zamyślony, ze skłonnością do bycia introwertykiem. Stara się być niezauważalny. Niedostępny. A jako osoba prywatna to człowiek uporządkowany, troskliwy i opiekuńczy, o bardzo dobrym sercu. Nigdy się nie spóźnił czy nie przyszedł, nigdy nie zapomniał o obiedzie. Ale o tym mogłam przekonać się, żyjąc z nim. Na początku zauroczył mnie tym, że dużo razem żartowaliśmy. Potrafił mnie rozśmieszyć do łez. Do dziś mu się to udaje”, zdradza.
I dodaje, że nigdy nie stworzyliby stabilnej, dojrzałej relacji, gdyby on był lekkoduchem. „Nie miałby szans, gdyby traktował naszą znajomość lekko. Mieliśmy po 30 lat i dość się już naszarpaliśmy. Oboje szukaliśmy osoby, przy której będziemy się czuli bezpiecznie. Ale nie umielibyśmy być z kimś tylko dla poczucia bezpieczeństwa. Zakochaliśmy się w sobie i cały czas bardzo się kochamy”, zaznaczała w rozmowie z Krystyną Pytlakowską w 2009 roku.
Czy nie bała się związku z człowiekiem tak znanym? „Bałam się tak zwyczajnie, jak każda chyba kobieta, która zaczyna coś nowego. Nie myślałam o Robercie jak o sławnym artyście i że może ja do niego nie pasuję”, zapewniła. Do dziś wiele z tych pierwszych chwil jest mocno wyrytych w jej pamięci... „Pamiętam za to nasze pierwsze skrzyżowanie wzroku. Pamiętam dotyk jego twarzy. Nasz pierwszy wyjazd, pierwszą kolację w restauracji Domu Polskiego na Saskiej Kępie – do tej pory mamy do niej sentyment”, wspominała z rozrzewnieniem.
Czytaj także: „Całą płytę nagrałaś tak, jakbyś miała raka gardła”. Trudne relacje Moniki Kuszyńskiej i Roberta Jansona
Robert Janson, Beata Janson, Warszawa, kolacja po koncercie poświęconym pamięci ofiar zamachu na WTC, 18.11.2001 rok
Beata Janson o życiu z Robertem Jansonem. Tak wygląda ich codzienność
Mieszkają na warszawskim Mokotowie. To dla niech miejsce szczególne i wyjątkowe, spójne ze stylem życiem, który wyznają. „Ten prawdziwy Stary Mokotów jest trochę staroświecki, jak my. Nie dążymy do nowoczesności. Nie uczestniczymy w wyścigu szczurów, nie jeździmy do modnych krajów, nie musimy mieć tego wszystkiego, co mają inni. Mamy swój świat i swoje tempo. Robert często mnie przytula. Ja jego też. To wypływa z potrzeby chwili. Natomiast nasz świat jest dlatego inny, że nie przenika do niego agresja, z którą stykamy się na zewnątrz. Naszym spokojem odgradzamy się od niej. Mamy normalny dom”, opowiadała.
Podział ról jest u nich dosyć tradycyjny. Ona gotuje. Stara się, by atmosfera była zawsze rodzinna, ciepła. „Robert nie był tego nauczony – jego mama wcześnie umarła. Był na przykład zaskoczony świętami, że mogą mieć taki klimat. Przy mnie uczył się je przeżywać. Teraz cieszy się, jak ja lepię pierogi, jak kupujemy choinkę, jak siadamy przy stole: on, ja, córki – nasza i moja z pierwszego małżeństwa – moja mama, która z nami mieszka. On dorasta do rodzinnych tradycji”, zwierzała się.
Dodała, że według niej przed tym, jak rozpoczął się ich związek, Robert Janson czuł się dosyć samotny. „Do tej pory nosi w sobie odrobinę tej samotności. Ale to mu jest potrzebne, by komponować. Na szczęście ja nie należę do kobiet, które wchodzą mężczyźnie na głowę. Ale gdy wychodzę z domu – mam przecież też swoją pracę – Robert narzeka, że dom beze mnie jest pusty. Lubi, gdy jestem obok i w każdej chwili może podzielić się ze mną tym, co stworzył, zagrać mi fragment muzyki”, podkreślała.
I zastrzegła, że jest pewna jego wierności. „Powiem tak: nigdy nie czułam się zagrożona jako kobieta, nigdy nie poczułam się odsunięta i na drugim planie. Nie mam prawa, podstaw mu nie ufać. A to, że spojrzy na ładną dziewczynę? Sama na nią patrzę jak na dzieło sztuki. Widzisz, ja czuję się w naszym związku bardzo akceptowana. Mam wewnętrzny spokój. Robert zawsze jeździł na koncerty – to jest wpisane w jego zawód. Ale jak wyjeżdża, dzwoni do mnie, wysyła SMS-y. A ja nie należę do kobiet, które czekają i się nudzą, i myślą: a co on tam robi, jakie osoby spotyka. Wiem, że jeśli chodzi o inną miłość, to jest nią sport. Robert jest zagorzałym kibicem”, zdradziła.
Potwierdziła również, że córeczka urodzona w 2002 roku jest ich oczkiem w głowie. Ich świat zmienił się i runął 28. maja 2006, gdy Robert Janson spowodował wypadek pod Miliczem, w wyniku którego najbardziej ucierpiała Monika Kuszyńska oraz on.
„Przekroczyłem prędkość. Mea culpa. Świadkowie, którzy byli w aucie, powiedzieli do żony zaraz po wypadku: „Beata, on jechał najwyżej dziewięćdziesiątką. Ile osób jeździ z podobną prędkością?”. Powiedzieli to na gorąco, w afekcie, więc mówili prawdę”, zwierzał się Krystynie Pytlakowskiej dla „VIVY!” w styczniu 2010 roku.
Czytaj także: Lider Varius Manx Robert Janson wzbudza trwogę i strach? Tak mówiły o nim byłe wokalistki
Robert Janson, Beata Janson, Warszawa, Teatr Polski, gala 20-lecia RMF FM, 27.02.2010 rok
Robert Janson, Beata Janson, Warszawa, golfowy turniej gwiazd dla Kacpra, 18.09.2010 rok
Robert Janson i Monika Janson: wypadek zmienił wszystko. On walczył o życie, ona czuwała przy jego łóżku
„Mój świat nagle rozsypał się na kawałki. Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że to, co zbudowałam, może w ułamkach sekund rozbić się jak gliniane naczynie. Nagle zobaczyłam męża podłączonego do oddychającej za niego aparatury. Mój kochany przyjaciel, ukochany mąż walczy o życie, a ja nie umiem mu pomóc. Nie podejrzewałam w tym dniu niczego złego. Spokojnie czekałam na jego powrót”, wspominała. Jednak otrzymała telefon od kolegi z zespołu. „Robert miał wypadek”. Powiedziałam: „To pomyłka” i rozłączyłam się. Nie wierzy się w takie słowa”, relacjonowała. I dodała, że chwilę przed zdarzeniem, które odmieniło ich życie, rozmawiali przez telefon.
„Przecież znam Roberta, wiem, jaki jest odpowiedzialny. A tuż przed wyjazdem z Milicza zadzwonił do mnie, że za kilka godzin będzie w domu. Byłam w szoku tak strasznym, że nie umiem o tym mówić do dziś… Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak nasz świat jest kruchy, że obok niego – ludzi zdrowych – równolegle istnieje świat chorych, szpitali, cierpienia, tragedii”, mówiła poruszona.
Nie czekając, pojechała do placówki, w której jej mąż walczył o życie. „Dla mnie tych kilka godzin podróży byłoby strasznie trudne. Zawiózł mnie kierowca zespołu. Przewrotność losu polegała ma tym, że Robert po raz pierwszy wziął prywatny samochód, ponieważ był o to poproszony – normalnie zawsze zespół jeździł z kierowcą. Nie był z tego zadowolony, jakby coś przeczuwał. Może trzeba bardziej słuchać swojej intuicji? Przez telefon powiedziano mi, że stan jest bardzo ciężki. Myślałam tylko o tym, żeby zdążyć. Czułam się tak, jakbym wypiła dziesięć kaw”.
Czuwała przy nim niemal non stop. Był nieprzytomny. „Wiele dni walczyłam o jego powrót. Nawet lekarze niemal dali za wygraną. Powiedzieli, że teraz już od niego zależy, czy przeżyje, bo oni wykorzystali wszelkie środki. Modliłam się w kaplicy szpitalnej. A potem wracałam do sali, gdzie leżał, siedziałam przy nim. Puszczałam mu muzykę Phila Collinsa – naszą ulubioną. Czytałam mu na głos „Przegląd Sportowy”, bo on bardzo interesuje się sportem. Może nie zjeść śniadania, ale „Przegląd” musi rano mieć”, relacjonowała.
Przez dwa tygodnie było to swoiste zawieszenie między życiem a śmiercią. „Cały czas przy nim byłam. Spałam po dwie godziny. Wydawało mi się, że moja obecność odpędza złe moce. Przez chwilę wydawało się, że jego stan się polepszył, ale potem nastąpił straszny kryzys. Po drugiej operacji. Wtedy rozpłakałam się z bezsilności. Nie miałam siły z nikim rozmawiać, z mediami też”, żaliła się.
Mimo wielkiego bólu, niepewności i tysiąca pytań w głowie, ekstremalne doświadczenie nie złamało Beaty Janson. „Nie wiedziałam, że jestem taka silna. O niczym nie myślałam poza tym, żeby w ogóle żył. Zawsze w życiu są lepsze i gorsze momenty. Ale rozwiązanie ich zależy głównie od nas samych. A tutaj nie miałam na nic wpływu, poza modlitwą. I musiałam być silna za nas oboje. Pamiętam, że okłamywałam mamę, gdy do mnie dzwoniła, że u Roberta wszystko w porządku, że tylko sobie leży w szpitalu. Oszukiwałam ją, bo nie mogła się denerwować, jest starszą osobą, a miała przecież pod opieką dzieci. Ale ona też mnie oszukiwała, że nic nie wie, bo przecież czytała gazety. Obie prowadziłyśmy grę...”, wspominała.
Kryzys minął niespodziewanie. „Robert otworzył nagle oczy i dał znak, że chce coś napisać. Nie mógł mówić, bo był zaintubowany. Podałam mu kartkę, na której chwiejnymi literkami nagryzmolił: „Kochanie, już wróciłem”, relacjonowała wzruszona. „To cud, że udało mu się wrócić do życia”, dodawała.
On niewiele pamięta z chwili wypadku. „Pamiętam ostatnią rozmowę z żoną, przez telefon. Gdy wsiadłem do auta, zadzwoniłem: „Jadę już do domu, do zobaczenia”. A potem… Zobaczyłem nad sobą Beatę, która głaskała mnie po głowie. Ale nawet wtedy nie dotarło do mnie, że jestem w szpitalu. Myślałem, że jesteśmy w Pradze, w hotelu. Ładny ten hotel. Praga mi przyszła na myśl pewnie dlatego, że wspaniale wspominałem koncert Phila Collinsa, na którym tam byłem. Pamięć płata figle. A ja leżałem wtedy na OIOM-ie. Rozmawialiśmy chyba mentalnie, bo nie mogłem mówić, byłem zaintubowany. Jak otworzyłem oczy, to pewnie przeraziłem się tą rurą w gardle, bo żona powtarzała: „cicho, cicho, oddychaj spokojnie”. W dramatyczny powód tej sytuacji wprowadzano mnie powoli. Że miałem wypadek. Jaki wypadek? Czy Emma żyje? I czy wszyscy żyją? Sądziłem, że jechałem z rodziną. nic nie pamiętałem. Od momentu, jak dotarła do mnie cała prawda, moje życie stało się ruiną. Wtedy już miałem chorą duszę. Bo wiedziałem, co się stało nie tylko ze mną”, zwierzał się Krystynie Pytlakowskiej cztery lata po tragedii, w styczniu 2010 roku.
Czytaj także: Monika Kuszyńska przerywa milczenie. Ujawnia prawdę o Varius Manx i Robercie Jansonie
Robert Janson, Beata Janson, Warszawa, gala Srebrne Jabłka magazynu „Pani”, 13.02.2012 rok
Robert Janson i Beata Janson: życie po wypadku. Najważniejsza jest rodzina
Paradoksalnie, to ekstremalne doświadczenie ich umocniło. „Myślę, że stałam się bardziej nieustępliwa. Nie ma teraz drzwi, których nie mogłabym otworzyć. A jednocześnie stałam się też pokorniejsza. Skupiam się na samym fakcie, że żyjemy. Myślę, że Robert też to we mnie kocha, że zawsze dostrzegałam takie drobiazgi. Nieważne, czy to dotyczy przyrody, ziemi czy ludzi. Robert, mimo ogromnej wrażliwości, miał dużo pracy i skupiał się tylko na dostrzeganiu słabszych, jak typowy altruista. A teraz dostrzega i detale. Zatrzymał się w biegu i przeżywa intensywnie każdą chwilę. Pisze inną muzykę, taką, jaką zawsze chciał komponować. Bardzo się cieszę, że spełnia swoje najskrytsze marzenia. Bardzo lubię, jak gra na pianinie i dom wypełniają dźwięki muzyki. To jest miłe dla serca”, mówiła wzruszona.
On podkreślał, że obecność żony była balsamem na jego zbolałą duszę. „Jedynym jasnym momentem było wejście żony, która przynosiła mi z domu obiady. Tak bardzo pożądałem jej obecności, bo za nią w ciemnych drzwiach pojawiało się słońce, dobroć, bezpieczeństwo. Byłem tak bardzo samotny w tej szpitalnej izolatce”, wspominał przybity.
Wypadek sprawił, że relacje między nimi uległy zmianie. Paradoksalnie, to ekstremalne doświadczenie ich umocniło. Sprawiło, że stali się jeszcze bardziej pewni siebie, poczuli niezwykłą bliskość. „To zawsze był dobry związek, dobra miłość. Nie zmieniło się to, że wciąż się kochamy i szanujemy. Ale wypadek sprawił, że czas jakby przyśpieszył. Taka bliskość między nami, jaka jest teraz, mogłaby się zrodzić po 20 latach wspólnego życia, a nie 10. Wypadek dodał nam tych 10 lat. I mamy poczucie niezmienności tego, co jest między nami. Nie robimy wielkich planów na przyszłość. Wiemy już, jak szybko życie potrafi je zweryfikować. Widzę jednak zmiany w Robercie. Dawniej zawsze był zaabsorbowany muzyką tak bardzo, że nie potrzebował nawet wakacji. Wyjeżdżał z nami, lecz myśli jego krążyły wokół pracy. Teraz potrafi docenić każdą wspólną chwilę”, zachwycała się Beata Janson.
I dodaje, że zaczęli doceniać wszystko, co jest im dane: dobre i złe momenty. „Wiem, że mam męża artystę i kompozytora, który zawsze jest gdzieś tam w swoim świecie. Aż dziw bierze, że znajduje się w nim miejsce dla rodziny. Życie codziennie to nie tylko same radości, przychodzą też i kłopoty, i ciężkie chwile. Na szczęście mamy wtedy siebie i nadzieję, że będzie lepiej. Możemy na siebie liczyć. Różnicę cech między sobą traktujemy jako coś wpisanego w nasze życie. Świadomość tego pozwala nam na kompromisy. Mój mąż jest moim przyjacielem i to jest dla mnie bardzo ważne. Cieszy się bardzo moimi sukcesami”, komplementowała Roberta Jansona małżonka.
I dodała, że oboje są osobami uczuciowymi, które nie boją się ich okazywać. „Jesteśmy pod tym względem pokrewnymi duszami. Pamiętam, jak ogromnie przeżył koncert kolegów artystów dla niego i Moniki. A był jeszcze ciężko chory, nie całkiem samodzielny. Leżał w łóżku z gorączką. Oglądaliśmy więc koncert w telewizji. Był bardzo wzruszony, zaskoczony i wdzięczny wszystkim, którzy brali w nim udział – od prowadzących po artystów”, wspominała.
A czy zdarzają im się sprzeczki i ciche dni? „Czasami się na siebie denerwujemy, ale nie kłócimy. Raczej sprzeczamy. Czasami ja się wycofam, czasami Robert. Nic nie przychodzi łatwo. Ale po prostu nie lubimy kłótni, więc je omijamy. Zazwyczaj rozładowujemy napięcie żartem. Szkoda nam zawsze było zdrowia i życia na kłótnie, awantury. Tyle jest wojen i nieszczęść na świecie, by jeszcze toczyć je w domu. Nasze priorytety to zdrowie dla nas i naszych najbliższych”, przekonywała Krystynę Pytlakowską Beata Janson.
A co jest dla nich esencją? „Życie jest najważniejsze. I to, że w każdej doli i niedoli stoimy obok siebie, trzymając się za ręce… Jak Bóg da, niech tak zostanie na zawsze”, życzyła sobie.
„Rodzina oczywiście liczy się dla mnie najbardziej. I muzyka. Uzdrawia mnie. Gdyby nie miłość, jaka wypełnia ten dom, byłoby ze mną krucho. Lekarz powiedział: „Myśli są pana zabójcą”. Beatka często mi mówi: „Robert! Uśmiechnij się. Jestem obok”. I macha mi ręką przed oczami. Wtedy wracam. Idę po zakupy do sklepu, przytulam Emmę. Gdybym był z inną kobietą, nie sądzę, żeby to wszystko wytrzymała. Moja żona wiele przeszła. Musiała być bardzo silna. Wiesz? Mam pretensje do własnej duszy, że jest taka wrażliwa, że nie jestem w stanie z nią walczyć. Że jest silniejsza ode mnie. A ja bym chciał, żeby dała mi spokój”, zwierzał się Robert Janson.
Czytaj także: Anita Lipnicka także zabrała głos w sprawie oskarżeń muzyków z Varius Manx
Źródło: VIVA!, Pomponik
Robert Janson, Beata Janson, Warszawa, gala Srebrne Jabłka magazynu „Pani”, 29.02.2016 rok