Miał być „polskim Arnoldem Schwarzeneggerem”. Trenował balet, kulturystykę, ale był też aktorem. Gustaw Holoubek twierdził, że branża filmowa nie wykorzystała potencjału Mariana Glinki. Diagnozę, która była w jego przypadku wyrokiem, usłyszał dwa miesiące przed śmiercią. Gdy odszedł, w szoku była jego rodzina, przyjaciele, środowisko aktorskie... Pogrzeb odbył się w dniu jego 65. urodzin. Jak potoczyły się losy tego niezwykłego człowieka? Przypominamy o tym w 15. rocznicę śmierci.

Reklama

Marian Glinka: od baletu do aktorstwa. Był człowiekiem wielu talentów

Przyszedł na świat w trakcie wojny, 1 lipca 1943 roku w Warszawie, wychowywał się na stołecznym Mokotowie. W wieku zaledwie dziesięciu lat zaczął trenować balet. Uczęszczał do miejscowej szkoły, jego rodzice byli przekonani, że Marian Glinka przyszłość zwiąże właśnie z tańcem. Tym bardziej że sami z tą dziedziną byli związani: matka Olga Glinkówna była pierwszą solistką Teatru Wielkiego, tańczyła m.in. w Polskim Balecie Reprezentacyjnym. Z kolei ojciec był baletmistrzem Opery Warszawskiej.

I mimo że Marian Glinka na tym polu odnosił sukcesy, w pewnym momencie odkrył zgoła inny talent. W trakcie ulicznej bójki dostrzegł go asystent wybitnego polskiego pięściarza, Feliksa „Papy” Stamma. Zaproponował trening bokserki. Młody Marian Glinka, choć szczupły i chuderlawy, szybko poczuł, że to jest dyscyplina, w której chce się spełniać. Po drodze próbował jeszcze judo. Później trenował zapasy, biegi aż w końcu na dobre zajął się kulturystyką. „Był tak wątły i słaby, że stanowił wdzięczny »obiekt« dla docinków swoich kolegów. Wystarczy powiedzieć, że ważył wtedy 56 kg, obwód jego klatki piersiowej wynosił 76 cm, a bicepsu 23 cm. Na złość kolegom postanowił zostać silnym...”, pisał o nim w „Sporcie dla wszystkich” Ignacy Rej.

Na strychu urządził sobie salę treningową, zwaną „salą tortur”. Mimo że sprzętowi, na którym ćwiczył, daleko było do nowoczesności, nie poddawał się. Wylewał siódme poty codziennie przez dwie-trzy godziny. Był niezłomny, jeśli coś sobie postanowił, musiał tego dotrzymać. Tak też się stało. W zaledwie trzy lata osiągnął rezultaty, o jakich inny mogli pomarzyć!

Wojciech OLSZANKA/East News

Marian Glinka, Daniel Olbrychski, Warszawa, listopad 2007 roku

Zobacz także

W latach 60. był z kulturystyką związany bardzo mocno, uważa się go za jednego z pionierów tej dyscypliny nad Wisłą. Jeździł na zawody, wygrywał, stał się ikoną. Trzy razy zdobył tytuł Mistrza Polski w kulturystyce, zaś pięć razy mistrza świata weteranów w sportach siłowych. Koledzy nazywali go żartobliwie „ostatnim Mohikaninem kulturystyki”. Siły zazdrościł mu sam Andrzej Seweryn, który stwierdził, że Marian Glinka „mógł zabić gołymi rękami”. Równocześnie wciąż odnosił sukcesy taneczne, nawet na szczeblu ogólnopolskim.

Ale drzemał w nim jeszcze jeden istotny talent. W 1963 roku dostał się na Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Ukończył ją planowo pięć lat później. Na deskach teatru zadebiutował w styczniu 1968 roku. Przez lata był związany m.in. z Teatrami Komedia, Dramatycznym, Nowym czy Ateneum. Na szklanym ekranie zadebiutował natomiast w komedii „Kochajmy syrenki” Jana Rutkiewicza jako pracownik biurowy w Bolesławcu.

Dorobek Mariana Glinki jest dosyć imponujący. Pojawił się w wielu fantastycznych, kultowych już dzisiaj polskich produkcjach, takich jak „Ziemia obiecana”, „W labiryncie”, „Zmiennicy”, „Alternatywy 4”, „Nie lubię poniedziałku”, „Dom”, „Kochaj mnie, kochaj”, oscarowa „Lista Schindlera” czy „Daleko od noszy”. Obsadzano go głównie w rolach epizodycznych i drugoplanowanych. Jego talent komediowy objawił się również w audycji „Podwieczorek przy mikrofonie” czy w kabarecie Jana Pietrzaka.

Niemiec/AKPA

Marian Glinka, urodziny Aleksandry Woźniak w restauracji „Dom Polski”, Warszawa, 03.03.2006 rok

Marian Glinka: jego potencjału nigdy nie wykorzystano. Gdy zmarł, wszyscy byli w szoku

Był kojarzony w środowisku. Wiedziano, że ma talent, a przy tym jest człowiekiem serdecznym, dobrym kolegą. Ale spektakularnego sukcesu nie odniósł. Jego potencjału nigdy nie wykorzystano. Tak twierdził m.in. Gustaw Holoubek, który mówił, że „polskie kino miało wspaniałego aktora o ciele tytana”. Co było tego powodem?

Nie trafiłem na swój czas. W latach 60. i później w polskim filmie była moda na garbatych, chudych, zakompleksionych i tym podobnych nieudaczników życiowych. Kiedyś, gdy na scenie królował wzór zakompleksionego suchotnika, [koledzy] podśmiewali się trochę, no bo do czego mógł nadawać się muskularny aktor?”, stwierdził Marian Glinka w wywiadzie dla „Magazynu KiF”.

Prawdą jest, że przypięto mu łatkę, zaszufladkowano jako twardego mięśniaka, nie miał szansy się rozwinąć. Miał być „polskim Arnoldem Schwarzeneggerem”, ale nie dano mu możliwości, by zaprezentował swój talent w pełnej krasie. Grał role charakterystyczne, zaś gdy dojrzał, stwierdził, że na te amantów jest już za stary. Pod koniec życia aktorską przystań znalazł w serialu „Klan”, w którym pojawiał się regularnie.

Kurkowska/AKPA

Marian Glinka, Hanna Śleszyńska, plan serialu „Daleko od noszy”, kwiecień 2007 roku

Cały czas dbał o formę. Pytany o to, jak to robi, odpowiadał, że to kwestia zdrowego odżywiania. Z uśmiechem na ustach stwierdził, że najlepszym środkiem dopingującym jest dla niego „schabowy z sałatą plus kefir”. „Do tego należy dodać 40 mln ton przerzuconych w ciągu prawie 40 lat treningu. Dosłownie tyle. Mam zapisany w dzienniczku każdy swój trening”, przyznał na łamach „Magazynu KiF”.

Tym większym szokiem była wiadomość, że zmaga się z nowotworem trzustki. Nie żalił się, nie mówił publicznie o tym, co go spotkało. Wszyscy wierzyli, że tę nierówną walkę uda mu się wygrać. Mógł liczyć na wsparcie rodziny (m.in. córek oraz żony Barbary), przyjaciół, kolegów. „To twarda osobowość i waleczny facet. Wierzę, że wszystko będzie dobrze i wkrótce wróci na plan”, podkreślał Paweł Karpiński, reżyser serialu „Klan”.

Jednak ta najgorsza wiadomość przyszła znacznie szybciej niż wszyscy się spodziewali. Marian Glinka zmarł 23 czerwca 2008 roku, dwa miesiące po tym, jak dowiedział się o chorobie.To stało się w ciągu jednej chwili, w niedzielne popołudnie, w domu aktora. Nagle zasłabł”, ujawniła „Faktowi” Katarzyna Romanis, reżyserka „Klanu”. Koledzy nie ukrywali emocji.

„Maniek był znakomitym kolegą. Prawym, szlachetnym, prostolinijnym i skromnym. Solidnym aktorem. Siłaczem o wrażliwym sercu. Łatwo go było zranić. Los nie był dla niego zbyt łaskawy. Stale walczył i nie poddawał się. Wiedział doskonale, co to znaczy sukces i porażka. Często powtarzał: „Obrywam, ale nie uciekam”. Dobrze zbudowany, wyglądał jak okaz zdrowia. Nigdy nie chorował. I oto nagle okazało się, że jest nieuleczalnie chory”, wspominał go na łamach „Gazety wyborczej” Witold Sadowy.

Marian Glinka zmarł w wieku 65 lat. Jego prochy spoczęły na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie 1 lipca 2008 roku, w dniu jego urodzin. Wdowa po aktorze, Barbara Glinka, odebrała wówczas z rąk ministra kultury i dziedzictwa narodowego odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Był to swoisty hołd złożony jej zmarłemu małżonkowi...

16 lat po śmierci wciąż pamiętamy o jego niezwykłym życiorysie.

Źródło: Film.wp.pl, Swiatseriali.interia.pl

Prończyk/AKPA

Marian Glinka z żoną, Telekamery 2007, Warszawa, 12.03.2007 rok

Wojciech OLSZANKA/East News

Marian Glinka, Warszawa, listopad 2007 roku

Reklama

[Ostatnia publikacja na Viva Historie 24.06.2024 r.]

Reklama
Reklama
Reklama