Nigdy nie ujawniła, kto jest jego ojcem. Tak Dorota Stalińska mówiła o relacji z synem Pawłem
„Paweł jest cudownie poczętym dzieckiem miłości. I nic lepszego w życiu nie mogło mnie spotkać"
Bardzo się kochają i wspierają od zawsze. Dorota Stalińska i jej syn stworzyli niezwykłą więź. I choć nie ukrywają, że ich stosunki są bardzo dobre, to do dziś nie wiemy, kim jest ojciec Pawała Stalińskiego. Nie bez przyczyny. „To dla mnie zupełnie obcy facet. Nigdy nie był częścią mojego życia i nigdy już nie będzie", przyznał 35-latek w jednym z wywiadów. Z okazji dzisiejszych urodzin, przypominamy jego historię.
[Ostatnio aktualizowane: 21.05.2024 rok].
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 21.05.2024 r.]
Ojciec Pawła Stalińskiego
Paweł Staliński jest synem słynnej aktorki - Doroty Stalińskiej. 35-latek chroni swoją prywatność i rzadko opowiada o swojej codzienności. Podobnie jest w przyapdku jego mamy. Oboje bardzo się kochają i wspierają od lat. Co więcej, artytska nigdy też nie zdradziła, kto może być ojcem jej syna. Dlaczego? „Paweł jest cudownie poczętym dzieckiem miłości. Nie wymyśliłam sobie ani nie zaplanowałam samodzielnego macierzyństwa. Tak wyszło. Sama przeszłam przez okres ciąży. Sama zawiozłam się do szpitala, żeby urodzić Pawła, a on nigdy nie był tak bliski śmierci jak wtedy", mówiła w jednym z wywiadów.
CZYTAJ TAKŻE: Matka zostawiła go, gdy był mały, z ojcem odnowił kontakt po latach. Tak wygląda syn Krzysztofa Kowalewskiego
Zobacz także
Paweł również nie zna tożsamości ojca. Jak sam przyznał, jego rodzicielka nie zdradziła kto jest jego tatą. „Nie wiemy, nikomu nie powiedziała", przyznał. „To dla mnie zupełnie obcy facet. Nigdy nie był częścią mojego życia i nigdy już nie będzie", dodawał w innej rozmowie.
Dorota Stalińska, syn Paweł Staliński, Warszawa, 1995 rok
Dorota Stalińska, syn Paweł Staliński, premiera filmu „Gwiezdne wojny: Atak Klonów”, Warszawa, 27.06.2002 rok
Dorota Stalińska z synem Pawłem w wywiadzie VIVY!
Przypomnijmy archiwalny wywiad Doroty Stalińskiej i jej syna Pawła dla magazynu VIVA!. Rozmowała ukazała się w grudniu 2010 roku.
Dałam mu skrzydła, a on leci
„Jestem z Pawła bardzo dumna. To mój największy dar od losu. Gdy na niego patrzę, niczego nie żałuję. Ról niezagranych, bankietów niezaliczonych, podróży nieodbytych, ciuchów niekupionych”. O niezwykłej relacji matki i syna pisze Liliana Śnieg-Czaplewska.
W Twoich trzech tomikach wierszy większość mówi o miłości nie zawsze szczęśliwej. Jak ten: „...Mówisz, że o miłości nie może być tutaj mowy, ale któż bez miłości prowadzi takie rozmowy? Więc cieszę się, że mnie lubisz i polubić boisz się więcej. Bo jeśli lubisz – to czujesz...”.
Dorota Stalińska: ...a jeśli czujesz – masz serce”.
Pomyśleć, że chciałam Cię spytać, czyj to wiersz.
Dorota: (śmiech) Mój!!! Tytuły nie zawsze pamiętam, ale większość wierszy mam w głowie, wykorzystuję je przecież w swoich koncertach poetycko-muzycznych.
Ale podobno najpiękniejsze wiersze napisałaś dla swojego syna, którego sama wychowałaś.
Dorota: To prawda. Sama wychowałam Pawła. Bez wujków, ciotek i dziadków. A że nie chciałam się z nim rozstawać, więc dopóki to było możliwe, wszędzie mi towarzyszył. Tak, pisałam dla niego najpiękniej, jak umiem: „W tej mroźnej, śnieżnej ciszy, otulona mroku spokojem, twój oddech ciepły słyszę, i wiem, i rozumiem, i czuję, że ten twój oddech... to całe życie moje”. Gdy napisałam dla niego wiersz „Kolory świata”, Jarek Dobrzyński skomponował do niego muzykę i powstała piękna piosenka.
Paweł Staliński: Miałem pięć lat, jak nagrałem ją razem z mamą…
Dorota: …miał wtedy to swoje śmieszne niewyraźne „r”. Powstał wzruszający dialog: „Daj mi raj, Dam ci raj, Daj mi blask, Dam ci blask, kolory świata wszystkie jakie znam, dam ci raj, dam ci wiatr, dam skrzydła, co uniosą ciebie w świat...”. Mam wrażenie, że dzisiaj życie dopisało do tych słów pointę, bo on właśnie rozpościera te skrzydła i leci w świat.
Mówi się, że człowiek dorośleje, gdy traci kogoś bliskiego.
Dorota: Ja wydoroślałam w 1979 roku, w dniu, w którym dowiedziałam się, że w wypadku drogowym w Afryce zginęła moja mamusia. Rodzice byli tam od czterech lat na kontrakcie. Tatuś organizował w Nigerii Instytut Budowy Okrętów. Wcześniej był rektorem Politechniki Gdańskiej. A ponieważ był bezpartyjny, a nas było czworo, w domu się nie przelewało. Przyjął ten kontrakt, aby zabezpieczyć nam przyszłość. Rodzice przypłacili to życiem. Wiadomość o śmierci mamusi dotarła w przeddzień sylwestra, strasznie trudno było wtedy sprowadzić zwłoki mamusi do kraju. Tego dnia wyszłam z Teatru na Woli, gdzie grałam, i nigdy nie wróciłam. Pojechałam do Afryki, żeby pobyć z tatą. Wraz ze śmiercią mamusi przestałam widzieć sens dalszej pracy. Chciałam, żeby rodzice byli ze mnie dumni, nie byłam łatwym dzieckiem, tak jak Paweł. Byłam samowolna, uparta, walcząca o swoje racje... choć miałam wspaniały dom, gdzie pozwalano nam realizować nasze marzenia. Strasznie chciałam, żeby mamusia miała to poczucie, że jednak z tej Dorotki coś wyrosło. Chciałam dać jej tę dziką radość, jaką ja mam teraz, patrząc na Pawła, kiedy coś kończy, zalicza z sensem, czy kiedy swoim tańcem w „Tańcu z gwiazdami” poruszał serca milionów. Ostatnią radość, jaką zdążyłam dać mamusi, to był spektakl „Żmija”, którym w 1978 roku wygrałam Festiwal Teatrów Jednego Aktora. Moja adaptacja, moja reżyseria, moja scenografia i kostiumy. Mamusia przyjechała wtedy do Torunia, siedziała w pierwszym rzędzie i strasznie mi „przeszkadzała”, bo w momentach, gdy wszyscy się śmiali, ona płakała ze wzruszenia. Tatusiowi natomiast zdążyłam podarować mojego „polskiego oskara” za rolę w „Krzyku” na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni w 1983 roku. Wkrótce potem tatuś zmarł na atak serca. Kiedy straciłam mamusię – straciłam dzieciństwo. Kiedy umarł tata – skończyła się moja młodość.
Co do „Żmii”, grasz ją już 32 lata i nadal fascynuje widownię.
Dorota: Pobiłam chyba rekord Polski, jeśli nie świata.
Nie spektaklem „Zgaga”?
Dorota: Nie, „Zgagę” gram dopiero 15 lat.
Twój syn ma tylko Ciebie – matkę i ojca w jednym. Dorota, wybacz, bo wiele razy zadawano Ci pytanie o jego ojca. Ta tajemnica spędzała sen z powiek ludziom nie tylko w branży. Mówiono o pewnym pięknym Włochu, w którym byłaś podobno szaleńczo zakochana.
Dorota: Wiem, wiem, mówiono też o Amerykaninie, w którym też podobno byłam zakochana, i o księciu, który chciał mi rzucić pod nogi całe księstwo, nie wspominając długiej listy naszych rodzimych nazwisk... Dziennikarze kombinują, jak mogą. A ja spokojnie powtarzam: Paweł jest cudownie poczętym dzieckiem miłości. I nic lepszego w życiu nie mogło mnie spotkać. Nie ma dnia, bym nie dziękowała za niego Bogu. Istniała groźba, że w ogóle nie będę mogła mieć dzieci, a Paweł urodził się, gdy miałam już 36 lat. Powiem więcej: nie wymyśliłam sobie ani nie zaplanowałam samodzielnego macierzyństwa. Tak wyszło. Tak, sama przeszłam przez cały okres ciąży. Tak, sama zawiozłam się do szpitala, by urodzić Pawła, który nigdy nie był tak bliski śmierci, jak w chwili porodu, bo sobie dwa razy owinął pępowinę wokół szyi. Tak, ze szpitala przywiozła mnie do domu przyjaciółka, gdy trzeciego dnia wypisałam się na własne życzenie, bo w PRL-owskim szpitalu dostałam jedną koszulę, a na drugą nie miałam co liczyć. Jak mnie Ala wiozła z Pawłem do domu, zahaczyłyśmy o sklep, kupiłyśmy butelkę whisky, by było czym wznieść toast na cześć tego cudu. Paweł nie ma żadnej włoskiej, skandynawskiej czy amerykańskiej urody, tylko jest szczęśliwie skórą ze mnie ściągniętą. No, poza pewnymi detalami.
Jak Ty na to patrzysz, Paweł?
Paweł: Mamie na pewno trudno było pogodzić obie role, a ja nie doświadczyłem sytuacji, gdy na przykład ojciec na mnie nakrzyczał, a mama przytuliła. Nie było wyjścia, musieliśmy nauczyć się konfrontować od razu. Pogadać, spojrzeć sobie w oczy i coś z tym zrobić. Nie wiem, jakim cudem to zrobiła, jak pogodziła tyle ról i zajęć. Teraz gdy wkraczam w dorosłe życie, od roku mieszkam sam, borykając się z podstawowymi czynnościami typu zakupy, pranie, do tego studia i dorywcza praca – doceniam mamę. Mama jeszcze utrzymywała dom, wychowywała mnie, prowadziła czasochłonną fundację. Jestem w szoku jak tego dużo! Gdy byłem młodszy i ktoś pytał, co robi mój tata, odpowiadałem: „Ja nie mam taty”. Z reguły słyszałem: „Ojej, przepraszam, jak mi przykro”. Taka reakcja zawsze mnie dziwiła. Odpowiadałem: „Ale o co ci chodzi, spoko, jest super”. Patrząc z perspektywy lat, stwierdzam, że miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. O wiele lepsze niż te dzieciaki, których rodzice mają nieszczęśliwe związki, kłócą się.
Paweł, szczerze, nie prosiłeś: „Powiedz, kto jest moim ojcem”.
Paweł: Nigdy nie miałem takiej potrzeby. Żadnego parcia ani chęci, by poznać ojca.
Inni drążą...
Paweł: Ja absolutnie nie. Jako młody człowiek na pewno wszystkiego o sobie nie wiem, ale skupiam się na tym, w jakim kierunku zmierzam i mam świadomość tego, kim jestem. Pod tym względem niczego mi nie brakuje. To, że koledzy mieli ojców, nigdy mi nie robiło problemu. Po pierwsze, dostałem więcej uwagi, niż większość młodych ludzi dostaje od rodziców i dziadków razem wziętych. Prawda jest taka, że nigdy ojca nie miałem, więc nie miałem za kim tęsknić. A po drugie, dostałem ogromnie dużo czasu i uwagi od mamy, a po trzecie, mama przez życie szła w taki, a nie inny sposób. To od niej uczyłem się wszystkich męskich czynności, bo nie są jej obce, budowy domku dla ptaków na drzewie i wbijanie gwoździ. Mama oczywiście postawiła w pewnym momencie sprawę jasno: „Słuchaj, jak chcesz, możesz poznać ojca, nie ma problemu”. Ale ja nigdy nie chciałem i nie zamierzam. Zresztą po co? Przecież to dla mnie zupełnie obcy facet. Nigdy nie był częścią mojego życia i już nigdy nie będzie.
Nigdy nie mów nigdy.
Paweł: Nie zakładam żadnego zwrotu akcji w tej sprawie. Równie dobrze mógłbym minąć przechodnia na ulicy. Obojętnie.
Dorota, przecież wychowanie dziecka to harówa. Osiem razy przenosiłaś Pawła z jednej szkoły do drugiej.
Dorota: Wiesz, co jest najważniejsze w wychowaniu dziecka w każdej rodzinie, pełnej i niepełnej? Konsekwencja. Kiedyś, gdy Paweł okropnie się zachował, zarekwirowałam mu wszystkie zabawki. Po godzinie czy dwóch to ja zaczęłam cierpieć i łamać się, czyby mu ich nie oddać i już miałam to zrobić, gdy mój mały synek przyszedł do mnie i powiedział: „Obiecuję poprawę, mamusiu, czy mogę odzyskać chociaż misia?”. Wtedy pojęłam, o co chodzi w wychowaniu. I Paweł odzyskiwał najpierw misia po misiu, potem inne zabawki, pod wspólnie określonymi warunkami. On nie chciał ich dostać! On chciał na nie prawdziwie zasłużyć! A zmiana szkoły? Tak, bo moim zadaniem jako ojca i matki, czyli rodzica w jednym, jest ochrona systemu psychicznego dziecka. U nas się o tym nie mówi, ale mnóstwo dzieci cierpi na zespół fobii szkolnych, które rzutują potem na całe życie. Jak widziałam, że Paweł zaczyna się męczyć – reagowałam. Przykład: Miał ciężki uraz kręgosłupa po tym, jak starsze dzieci wypychały maluchy spod szatni. Bóg łaskaw, że tego dnia, gdy nim rzucili o ścianę, założył tornister, co go uratowała od wózka inwalidzkiego. Trafił do szpitala, leżał tygodnie na wyciągu, a jak wrócił do szkoły, nie pozwolono mu wieszać ubrania gdzie indziej, a on bał się iść do szatni. Skończyło się awanturą i przenosinami. W innej szkole na dzień dobry przywitali go słowami: „Ty, Staliński, nie myśl, że jak masz matkę artystkę, będziesz miał tu lepiej. Zaczął się sajgon. I znów po pół roku trzeba go było przenieść.
Paweł, jak przechodziłeś okres „burzy i naporu”?
Paweł: W normie. Zacząłem tak między 13. a 16. rokiem życia, jak każdy. Wtedy rodzice są źli, szkoła jest zła, wszystko jest głupie, ja wszystko wiem najlepiej, koledzy są najfajniejsi. Też tak miałem, ale przeszło, jak ręką odjął.
Dorota: Może nawet szybcie niż u jego kolegów, bo mnóstwo rozmawialiśmy. Żadnego tabu. Nauczyciele, miłość i seks, Bóg, Kościół i wiara. W tym, dlaczego pani katechetka powiedziała, że zgrzeszył, gdy zamiast iść na mszę, pomagał mamie w pomalowaniu pokoju.
Ale Wy oboje macie temperament! Zdarzają się Wam ciche dni?
Paweł: Raczej godziny, ale zdarzały się i dni.
Dorota: Jeśli chodzi o wychowanie, zawsze byłam wrogiem słowa „musisz”. Wolałam mądrze pomyślaną motywację, spis dobrych i złych uczynków. Ale doskonale pamiętam też chwile, gdy trudno było opanować ten kilkunastoletni chłopięcy żywioł. I niejedną taką ciężką noc, gdy leżałam w ogrodzie na trawie, patrzyłam w gwiazdy, myślałam i prosiłam Boga, by dał mi mądrość i wiedzę, jak postępować, czego nie przegapić, co zmienić, by się udało go mądrze wychować, by nie stracić kontaktu, by chciał pytać, nie bał radzić.
Paweł, wielką niespodziankę zrobiła Ci mama z mieszkaniem? Czy może już się przyzwyczaiłeś do niespodzianek? Miałeś 15 lat, jak dostałeś motorynkę, na 18. urodziny – nowy samochód, a na 20. niespodzianka – gigant.
Paweł: I to jaka! W tym samym domu wynajmowałem mieszkanie. Udało się mamie utrzymać wszystko w tajemnicy do ostatniej chwili.
Dorota: Ja też pierwsze mieszkanie dostałam od rodziców, więc nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Wypełniłam w ten sposób ostatni z moich rodzicielskich obowiązków. W akcję „Prezent dla Pawła” był zaangażowany cały mój milanowski Klub Zaradnych Kobiet, moje przyjaciółki, z którymi wspieramy się, biegamy z kijkami nordic walking. Wszystko z nimi zaaranżowałam, ale najwięcej się nakombinowałam, by ściągnąć Pawła do tego niby-cudzego mieszkania. Myślał, że idzie na urodzinową lampkę szampana trzy piętra wyżej i po prezent tak ciężki, że nie mogłam go sama znieść. Paweł przyjął życzenia i prezenty od naszych przyjaciół, nadal nic nie podejrzewając. I wtedy odsłoniłam namalowaną przeze mnie tablicę: WELCOME IN YOUR OWN HOME i wręczyłam mu kluczyki do jego własnego mieszkania. Długą chwilę nie mógł uwierzyć.
Paweł: Najlepiej dokumentuje to moja mina na zdjęciach i filmie. Szok. Mam na nich taki wyraz twarzy, jakbym szczęki nie mógł z podłogi zebrać. Przez kwadrans nie odezwałem się ani słowem.
Paweł, ale mów prawdę, kiedy ostatni raz byłeś u mamy w Milanówku?
Paweł: Trzy dni temu, ale dosłownie na kwadrans, na kawę. A tak na dłużej, na noc, to ponad trzy miesiące temu.
Dorota: Ja śpię u niego, jak następnego dnia mam być o 7.00 rano w telewizji.
Skłonność do ryzyka i brawury też masz po mamie? Jesteś całym jej światem, a tu rajdy samochodowe i jakiś kitesurfing, ki diabeł?
Paweł: Kitesurfing jest ekstremalnym sportem, ale w miarę bezpiecznym. A na drodze nigdy nie przyspieszam w nieodpowiednich warunkach, bo szkoliłem się na płytach poślizgowych i wiem, że pięć kilometrów więcej na godzinę może przesądzić o wszystkim. Prawo jazdy odebrałem miesiąc po skończeniu 18 lat, a trzy dni później pojechałem 500 kilometrów na Hel. Wcześniej mama niechętnie mnie dopuszczała do kierownicy. Koniec końców, widzę, że dobrze stało się tak, jak się stało...
Nie widziałeś wtedy, że mama jest inna niż większość pań, bo bardziej zaradna, dzielna. Imponowało Ci to?
Paweł: Kiedyś nie, bo dziecko takich rzeczy nie dostrzega. Dane mi to było „w pakiecie”. Dopiero gdy teraz spotykam inne kobiety, innych ludzi, widzę, jakie to rzadkie i wyjątkowe. I z perspektywy – doceniam.
Pamiętam Cię sprzed 10 laty, gdy przypominałeś cherubinka z barokowych obrazów. Teraz wyrosłeś na mocnego mężczyznę z mocno zarysowaną szczęką, jak u samca alfa.
Paweł: Szczęka rzeczywiście mocno mi się rozrosła.
Jak wybuchła sprawa Polańskiego, mama powiedziała, że dziewczyny na zbyt wiele sobie pozwalają.
Dorota: Bo to prawda, podtrzymuję.
Paweł: Wiem, że to kontrowersyjny punkt widzenia. Mama umie bronić swojego zdania.
Gdy dziewczyny uwodzą Cię, podrywają, patrzą w oczy, próbują zaciągnąć do łóżka.
Paweł: To strasznie trudne pytania. Jeśli chodzi o rówieśnice, nie ma chyba nic w tym złego, gdyby próbowały mnie zaciągnąć do łóżka. Gdybym ja miał na to ochotę, też nie widzę w tym nic złego. Natomiast casus Polańskiego to nieletnie dziewczyny. Niebezpieczna sprawa, bo mamy takie czasy, że do klubów chodzą czternastolatki, które wyglądają na dwudziestolatki. Śmiejemy się z kolegami, że trzeba mówić: „Pokaż dowód osobisty”. Żarty żartami, ale konsekwencje mogą być poważne. Nie miałem traumatycznych przygód, ale potwierdzam, nastolatki są coraz bardziej odważne.
Lubisz odważne pełnoletnie?
Paweł: Powiedzmy, że bardzo wysoko stawiam sobie poprzeczkę. Nie lubię podejścia na ilość. Ona się zalotnie spojrzała, to nie znaczy, że ja muszę z tego skorzystać. Jak ktoś nie jest pewnym siebie ani swego, skorzysta z każdej okazji, bo nie wie, czy mu się trafi następna. Ja nie mam w tym temacie problemu, więc spokojnie czekam. Koledzy się nawet śmieją, że powinienem bardziej korzystać z życia. Ale ja jestem wybredny. Jak coś robić, to dlatego, że coś zaiskrzyło, a nie ot, tak, bo się trafiło.
Dorota: Wychowywałam go w szacunku dla kobiet godnych szacunku. I tak, by był świetnym mężczyzną dla swojej wybranki. Będę szczęśliwa jak spotka dziewczynę, z którą będzie szczęśliwy. Najszczęśliwsza. Nie wpływałam na jego poprzedni wybór, lubiłam, jak wpadał ze swoją sympatią do mnie, do Milanówka. Teraz jest sam, ale mam nadzieję, że nie na długo.
Twoim ideałem jest kobieta samodzielna, zaradna jak mama, czy raczej ktoś, kim mógłbyś się zaopiekować?
Paweł: Ciężko odpowiedzieć, bo jeszcze swojego ideału nie spotkałem. Zobaczymy w praktyce. Podobno jest taka teoria, że się podświadomie przenosi rodzinne wzorce, ale faktycznie nie lubię księżniczek. Takiej, co to niczego sama nie załatwi, nigdzie nie pójdzie, pole campingowe nie dla niej, talerza nie zmyje, bo paznokcie. Ale uwielbiam, jak kobieta pięknie wygląda, gdy wbije się w szałowy outfit i wyskoczymy na bankiet. Ale musi mieć tę drugą odsłonę. Wskoczyć w japonki albo trampki, bo na polu campingowym w szpilkach trudno się przeciskać między sznurkami namiotu.
Kochany, Tobie się naprawdę marzy ideał. I konie z nią kraść i na rękach nosić.
Paweł: Jak już mierzyć, to wysoko. Musi też być uśmiechnięta i umieć się cieszyć małymi rzeczami w życiu, być pozytywna, mieć swoje pasje, zainteresowania i ambicje.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Mama zwycięzcy Mam Talent przerywa milczenie, hejt ją przytłacza. „Obawiam się wyjść na ulicę"
Nie zaskoczył Was ten harmider wokół „Tańca z gwiazdami”?
Dorota: Nie pytaj mnie o to, bo całej VIVY! nie wystarczy na odpowiedź na to pytanie. 35 lat pracuję i czegoś takiego nie przeżyłam.
Paweł: Oczywiście mnie zaskoczył. I ta ilość negatywnych, kłamliwych tekstów. Ja się nie przejmuję, choć zwyczajnie po ludzku mi przykro. Skąd te głupstwa, że mama dokuczała mojej partnerce Izie? Myślę, że mama bardziej się przejmuje kłamstwami niż ja. To przykre, że ktoś musi wymyślać takie bzdury dla pieniędzy. Mama wpadała na nasze treningi nie częściej niż moi czy Izy przyjaciele. Na 20 minut i na zasadzie „pokażcie, jaki macie układ”. Jak się trzeci dzień i 20. godzinę rzeźbi choreografię – spojrzenie z boku bywało ważne.
Przetrwaliście. Widać i to Was nie złamało, tylko wzmocniło.
Dorota: Jak wszystkie nasze przygody. Jedno trudne doświadczenie więcej. Ale nikt nam nie obiecywał, że życie będzie pasmem przyjemności. Jestem z Pawła bardzo dumna. To mój największy dar od losu. Gdy na niego patrzę, o nim myślę, niczego nie żałuję. Ról niezagranych, bankietów niezaliczonych, podróży nieodbytych, ciuchów niekupionych. Mieszkam w małym domku, któremu należy się remont, gram swoje sztuki, które kochają ludzie, spłacam kredyt i jestem szczęśliwa. Pawłowi obiecałam, że będę młoda do późnej starości.
Paweł: Mama słowa dotrzymuje, więc jest szansa, że się przed nią zestarzeję. Jest taka realna możliwość. Szczęśliwie, trochę mam od niej tej niespożytej energii i poweru. Ale szczerze mówiąc, jeśli idzie o ilość sił, nie zawsze jestem w stanie jej doścignąć.
[Tekst opublikowany na Viva Historie 28.03.2024 r.]