Reklama

Książę komedii kryminalnej. Dziennikarz, który pracę zaczynał… w ZUS-ie jako „pan z okienka”. Niedoszły archeolog, na egzaminach usłyszał, że podstawową cechą tego zawodu jest szaleństwo. „Czy pan aby nie jest rozsądny?”. „Nie! Nigdy nie byłem!”. Właśnie wydał swoją trzynastą książkę. Czym nas tym razem zaskoczy Alek Rogoziński?

Reklama

Twoje książki czyta się jednym tchem.

Największym komplementem dla mnie jest gdy słyszę, że ktoś zabrał moją książkę na wakacje i dobrze się bawił. Na przykład w samolocie. Bo ja się w samolocie nigdy dobrze nie bawię więc marzę, żeby ktoś napisał kiedyś taką książkę żebym nie myślał o locie.

Boisz się latać?

Strasznie. Znajomi mówią że to jedyne miejsce, gdzie nie gadam. Trzymam się kurczowo poręczy i mam zaciśnięte szczęki. I jak od czasu do czasu je „odciskam” to zadaję najgłupsze pytania świata. Kiedyś zapytałem na przykład: „Ale dlaczego pod nami jest miasto?”. Miałem trochę inne wyobrażenie tak zwanych „korytarzy powietrznych”. Albo zawsze mi się wydaję że lądujemy nie tam gdzie trzeba – na wodzie, na kartoflisku, na dachu budynku nigdy na lotnisku. Nie umiem wypatrzyć lotniska.

„Miłość Ci nic nie wybaczy” to trzynasta Twoja książka. Szczęśliwa?

Tak, bo zawędrowała najwyżej na listach bestsellerów. „Miłość ci nic nie wybaczy” wzięła się z piosenki Hanki Ordonówny. Bardzo długo szukałem natchnienia i właśnie to mi pasowało. Dla każdego z nas przychodzi takie moment, że musimy rozstrzygnąć ile jesteśmy w stanie wybaczyć w relacji przyjacielskiej, w związku i gdzie jest granica, od której już nie możemy wybaczyć. Pokazałem to w dość ekstremalnej sytuacji, kiedy główna bohaterka w tej samej chwili dowiaduje się, że jej partner, którego miała za chodzący ideał wcale nie jest jej wierny, w dodatku zdradza ją z ostatnią osobą na planecie, którą by o to podejrzewała. A chwilę później dowiaduje się, że może być mordercą. Wie, że on nie zamordował, ale musi rozstrzygnąć czy go wrobić w tę zbrodnię, czy przeciwnie - udowodnić, że jest niewinny. Nie będziemy spoilerować, ale nauczyłem się od Magdy Witkiewicz, królowej polskiej literatury obyczajowej, z którą napisaliśmy dwie wspólne książki, że czytelnicy jednak lubią happy endy. Więc wymyśliłem sobie taki mały happy end. Acz nie do końca.

Da się żyć z pisania? Zrezygnowałeś właśnie z pracy dziennikarza.

Zobaczymy. Nie miałem odwagi tego zrobić do mniej więcej dziesiątej książki. Ale pracuje na ciebie nie tylko to co piszesz teraz, ale też to, co napisałeś wcześniej. Każda kolejna książka napędza sprzedaż poprzednich. Kiedy masz tych książek kilkanaście, robią się takie honoraria za które da się przeżyć. To znaczy - mam nadzieję, że się da. Oczywiście zawsze boleję nad tym, że mogłem zrobić więcej – lepszy research, bardziej wczuć się w psychikę postaci.

Jesteś krytycznym redaktorem?

Bardzo. Mam bardzo krótki miesiąc miodowy z moimi książkami. Tydzień dwa, a potem bym wszystko poprawił.

Co ci złego zrobił show-biznes, że w Twoich książkach dzieją się tam takie straszne rzeczy?

Jak śpiewa Edyta Bartosiewicz: „zemsta słodką jest” (śmiech). Pisałem o gwiazdach przez wiele lat, znosiłem ich kaprysy i to był taki mój wentyl psychiczny, żeby któregoś dnia nie powiedzieć o parę słów za dużo. Zacząłem to robić w swoich książkach.

Ale nikt się na Ciebie nie obraził.

Nie. Mam nadzieję, że kamufluję te postacie tak, żeby się nie rozpoznały. Jeśli w książce jest kapryśna diwa to nigdy nie będzie miała cech jednej piosenkarki tylko coś z jednej, coś z drugiej, trzeciej. Jeśli to jest aktor, który ma muchy w nosie, to też te muchy weźmiemy od kilku postaci. Dla mnie literatura rozrywkowa jest formą zabawy. Więc skoro się bawić to na całego. Pograjmy trochę czytelnikowi na nosie i kiedy on będzie miał już pewność kto się za kim kryje, dajemy mu jakąś gorzką pigułę żeby myślał: „O nie, to kompletnie nie pasuje!”. Właśnie o to chodzi, żeby to nie pasowało. To wszystko jest literacka fikcja.

Jesteś bardzo popularnym autorem. Czy przypadkiem również nie zostajesz gwiazdą?

Nie. Nigdy w życiu. Wolę schować za okładkami moich książek, postami na Facebooku, gdzie opisuję, co mi się w życiu przytrafia. Kiedyś przyjąłem propozycję występowania w jednym z programów gdzie komentowałem polski show – biznes, ale tylko dlatego, że poprosiła mnie o to moja przyjaciółka. Miałem pewność, że nawet plotkując, nie przekroczymy granicy kultury, co bardzo często się zdarza w tego typu programach. A kiedy program się skończył, bardzo się ucieszyłem. Mam wielu znajomych wśród gwiazd czy jak to nazwiemy - celebrytów i dla mnie to jest koszmar, jak idę z nimi ulicą i każdy się gapi. Ja bym tego nie przeżył. Wyobraź sobie, że wchodzisz do autobusu i kichasz, wszyscy ci mówią „na zdrowie”, a następnego dnia czytasz w internecie, że jesteś śmiertelnie chora i ukrywasz to przed swoimi fanami. Anna Dymna opowiadała kiedyś taką anegdotę. Jak ktoś anonimowy potknie się na chodniku, wszyscy biegną mu pomagać. Natomiast jak ona się potknie, mówią: „A, to Dymna ta alkoholiczka, znowu pijana”. Usłyszałem to jako młody, początkujący dziennikarz i pomyślałam, że nie chciałbym nigdy pracując w dziennikarstwie czy pisząc książki, zrobić komuś takiej krzywdy.

Ale przecież masz fanów? Na spotkania autorskie przychodzą tłumy.

Ale to nie są fani. To są poniekąd przyjaciele. Osób czytających książki w naszym kraju nie jest dużo. Do kontaktów z jakąkolwiek, choćby jedną książką w roku przyznaje się 30 procent społeczeństwa. Jeżeli autor dorabia się fanów to staje się też celebrytą. W przypadku pisarzy - trochę niebezpieczne.

Piszą o Tobie „Książę komedii kryminalnej”. Niezbyt skromnie.

To się wzięło z żartu. Ktoś, recenzując moją książkę, powiedział, że skoro mamy już króla kryminału - Remigiusza Mroza, to wypada też ogłosić księcia. Mojemu wydawcy to się spodobało. Później to określenie zaczęło strasznie irytować niektórych moich kolegów i koleżanki. A ja mam w sobie małego chłopca, który czasem zaczyna podskakiwać i jak przeczytałem kolejny komentarz, że „mamy królów, książęta, królowe tylko nie mamy dobrych pisarzy”, pomyślałem sobie: „A, boli!”. To poboli. I ksywka została.

Co cię inspiruje, oprócz show-biznesu?

Zawsze ludzie. To są komedie, początkiem każdej są ludzkie opowieści. W najnowszej będę pisał o skarbie. Historia wzięła się stąd, że kiedyś w moim bloku przy Emilii Plater pojawili się panowie, którzy zaczęli coś borować w piwnicy. Mniej więcej po tygodniu okazało się że nikt tych panów nie zatrudnił. Ani administracja ani żaden z lokatorów, więc pojawiło się pytanie, czego oni chcą od naszej piwnicy. Okazało się, że tam, gdzie stoi mój blok, stały dwie kamienice. W jednej był bank żydowski, w drugiej bank polski. I pojawiła się opowieść, że tam jest zakopany skarb. Panowie nic nie wykopali, pewnego dnia po prostu zniknęli ale pomysł na książkę został. To są takie historie, które wiesz, że musisz opowiedzieć, to jest obowiązek literata.

Reklama

A Ty sam co czytasz?

Książki historyczne o starożytnym Rzymie. Od lat pracuję też nad książką na ten temat. To będzie połowa II wieku naszej ery czyli czas kiedy Cesarstwo Rzymskie jest jeszcze prężnym ale już korodującym organizmem. Bohaterem jest psychopatyczny cesarz Heliogabal i jego brat Aleksander Sewer. To nie będzie rozrywkowa literatura. Nad moim biurkiem wisi obraz „Róże Heliogabala”. Miał zwyczaj na swoich przyjęciach zrzucać na gości płatki róż całymi tonami tak, żeby się pod nimi dusili. Straszna i piękna śmierć. Aż się prosi, żeby to opisać.

Mat. promocyjne
Mat. promocyjne
Mat. prasowe
Reklama
Reklama
Reklama