Irena Karel i Zygmunt Samosiuk: wielka miłość z tragedią w tle
Wielkie uczucie pokonane przez chorobę
Irena Karel i Zygmunt Samosiuk poznali się na planie filmu „Dzień listopadowy” w 1970 roku. Ich romans wywołał pewne zaskoczenie, może dlatego, że należeli do nieco różnych filmowych światów. On pił, o czym ją lojalnie uprzedził, ona wierzyła, że wyciągnie go z nałogu, że miłość pozwoli pokonać im wszystkie przeszkody. Była jedną z najpiękniejszych polskich aktorek lat 60. i 70. I wreszcie spotkała mężczyznę, w którym mogła zakochać się bez pamięci.
Irena Karel i Zygmunt Samosiuk: jak się poznali?
Zygmunt Samosiuk był jednym z największych polskich operatorów o międzynarodowej sławie. Do tej pory jest nagroda jego imienia, dla najlepszego operatorskiego debiutu. Z Andrzejem Wajdą zrealizował „Polowanie na muchy”, „Krajobraz po bitwie” i bardzo malarską, trudną do opowiedzenia obrazem „Brzezinę”. Pracował z Januszem Majewskim (m.in. „Sprawa Gorgonowej”), Piotrem Szulkinem („Wojna światów”), Jerzym Kawalerowiczem („Austeria”). Gdyby wymieniać reżyserów i filmy, które współtworzył, zajęłoby to cały tekst. Potrafił filmować historie bogate wizualnie i robione jak paradokument. Był absolutnym talentem i pasjonatem.
Irena Karel nie grała wielkich ról u największych. Nawet nie wykorzystała w pełni swojego talentu filmowego jako amantka. Uchodziła raczej za piękną niż wybitną aktorkę. Zagrała świetną rolę Tekli w polskim westernie „Wilcze echa”. Była Ewą Nowowiejską w „Panu Wołodyjowskim”, niektórzy widzowie śmieli się wtedy, że Azja Tuhajbejowicz musiał chyba oczy stracić, skoro wolał hajduczka od pięknej Ewy. Grała w „Rzeczpospolitej babskiej”, „Podróży za jeden uśmiech”, „Nie ma mocnych”. Każdy, kto był dzieckiem w latach 80., pamięta ją jako królową lalek w „Akademii pana Kleksa”. Miała zagrać Jagnę w „Chłopach”, ale odmówiła i chyba słusznie, bo nawet urodę miała zbyt nowoczesną do tego filmu. Poleciła Annę Seniuk, ostatecznie Jagnę zagrała fenomenalnie Emilia Krakowska. Pytana po latach, dlaczego odrzuciła coś w rodzaju życiowej szansy, jaką była rola Jagny, powiedziała: „Znałam swoje miejsce w szeregu”.
Irena Karel: jej uroda olśniewała
Uważała, że jako aktorka znalazła się w szufladce z napisem ładna. I ten pozorny komplement odciął ją od wielu interesujących ról. „A może gdybym miała piegi lub chociażby zadarty nos, moje życie aktorskie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Może grałabym role dziewczyn mądrych, wrażliwych, interesujących, a nie tylko ładnych, które po prostu można ubrać i fotografować jak modelki”, mówiła Irena Karel.
Zobacz także
Porównywano ją do Brigitte Bardotte, oczywiście nie ją jedną, ale jeśli chodzi o urodę, było to chyba najbardziej trafne odniesienie. Irena Karel miała burzę blond włosów, piękne oczy, piękny uśmiech, świetną figurę, mnóstwo seksapilu. Niezależnie od tego co i kiedy grała, była sławna, bo po prostu bardzo się podobała. Pojawiała się na okładkach ówczesnych pism o gwiazdach, a był to przede wszystkim „Film” i „Ekran”, kiedy szła ulicą w mini sukience i długich kozakach, wszyscy patrzyli tylko na nią.
Zobacz też: Grażyna Trela była wielką miłością Stanisława Sojki. Ale po latach żałował tego związku
Irena Karel: życie miłosne. Historia miłosna z Zygmuntem Samosiukiem
Kiedy spotkali się z Zygmuntem Samosiukiem mieli już za sobą wiele ważnych przeżyć. Irena Karel była lwowianką, urodziła się 10 sierpnia 1943 roku. Po wojnie gdy okazało się, że Lwów zostaje na terenie ZSRR, rodzina uciekła do Polski, do Warszawy. Irena zawsze chciała być aktorką. Z sukcesem zdała bardzo trudny egzamin do Szkoły Teatralnej. U boku wielkiego Jana Świderskiego miała powtarzać w różnych konwencjach zdanie „Zdejmij, chamie, tę czapkę". Sprostała wyzwaniu i znalazła się w gronie 19 szczęśliwców, którzy dostali wtedy indeksy. Był to nie lada wyczyn, startowało ponad 2000 kandydatów! Na tym samym roku studiowali m.in.: Barbara Sołtysik, Jan Englert, Marian Opania, Maciej Damięcki.
Tak naprawdę nazywała się Irena Kiziuk, ale postanowiła zmienić nazwisko, uznając, że łatwiej jej będzie zaistnieć pod nazwiskiem Karel (potem pytano ją, czy jest kuzynką Karela Gotta, co miało być chyba bardzo śmieszne). Szybko trafiła do teatru „Komedia” i filmu. Reżyserzy chcieli ją oczywiście rozbierać na ekranie, przekonani, że przyciągnie to publiczność do kin.
Andrzej Łapicki nie krył uczuć, Tadeusz Ross nie mógł znieść zdrad
Irena Karel niesamowicie podobała się mężczyznom. Podkochiwał się w niej, czy jak sam wspominał „podwalał” się do niej Andrzej Seweryn. Już w szkole Teatralnej zwrócił na nią uwagę Andrzej Łapicki, ale ona bała się skandalu, nie chciała romansować z profesorem. Inaczej było, gdy oboje zagrali w filmie „Poradnik matrymonialny”, w 1967 roku. Andrzej Łapicki grał w nim lekarza, a Irena Karel piękną pielęgniarkę. Romans z filmu przeniósł się do realu. Podobno nawet specjalnie się z tym uczuciem nie kryli, chodzili na spacery po Starym Mieście, przesiadywali w kafejkach, rozmawiali. Nie był to wcale taki krótki związek, choć obie strony wiedziały, że jest bez przyszłości. Andrzej Łapicki, mimo że sporo romansował i flirtował, miał zasadę, która głosiła: nigdy nie rozwiodę się z żoną. I tej zasadzie był wierny. Irena Karel wiedziała to i uznawała.
Wcześniej romansowała z Tadeuszem Rossem, aktorem i znanym satyrykiem, autorem późniejszych „Rossmówek”. Dla niej był to na pewno ważny związek. Ale dla niego sprawa życia i śmierci. Tadeusz Ross kompletnie stracił dla Ireny głowę. Nie był wtedy w najlepszej sytuacji, nie miał pewności siebie i spokoju Andrzeja Łapickiego. Przeciwnie, był powojennym dzieckiem, jak sam o sobie pisał „zahukanym, zakompleksionym, znerwicowanym”. A do tego jeszcze bardzo spragnionym miłości.
Kiedy profesorowie Szkoły Teatralnej wymieniali przyszłe gwiazdy, jego omijano szerokim łukiem, zresztą sam uważał, że jest „taki sobie”. A do Szkoły dostał się przez przypadek. Był to dziwne, bo był zdolny i miał duże powodzenie. Brakowało mu jednak pewności siebie. Irena była jego pierwszą wielką miłością. Kiedy go porzuciła, poczuł się zdradzony i opuszczony, uznał, że woli umrzeć niż oglądać ją w ramionach innego. Wziął garść tabletek, ale na szczęście szybko go odratowano. Jego przyjaciel malarz Franciszek Starowieyski podpowiedział mu, że najlepszym lekarstwem na miłość jest kolejna miłość i Tadeusz Ross chyba się do tego stosował. Bo miał pięć żon i siedmioro dzieci.
Zygmunt Samosiuk urodził się w Kaliszu w 1939 roku. W dzieciństwie ciężko chorował, miał kłopoty z chodzeniem, mówieniem. Jako młody chłopak poszedł na Politechnikę, ale zrezygnował po roku. Pracował jako ślusarz, hobbystycznie zajmując się fotografią i malarstwem Był reporterem prasowym, w 1965 roku ukończył wydział operatorski łódzkiej Filmówki. Jego pierwszą żoną była Krystyna Szabłowska – architektka i historyczka sztuki. Kiedy spotkał Irenę, był już sławą.
Zobacz też: Spędzili razem 58 lat. Kim była Zofia, pierwsza żona Andrzeja Łapickiego?
Irena Karel i Zygmunt Samosiuk: wielka miłość z tragedią w tle
Irena Karel niechętnie deklarowała się uczuciowo. Ale kiedy poznała Zygmunta Samosiuka nie miała wątpliwości, że to mężczyzna jej życia. To była wielka miłość z obu stron. Samosiuk powiedział ukochanej, że ma problem alkoholowy, obiecał, że będzie z nim walczył. Ślub wzięli w 1974 roku. Bliscy i znajomi pary spodziewali się, że miłość pomoże mu wyrwać się z choroby. Ale tak się nie stało. Zygmunt Samosiuk mnóstwo pracował i dużo pił. Irena marzyła o domu, stabilizacji, dzieciach. Jej mąż tego nie chciał albo nie potrafił dać.
Po paru latach szamotaniny postanowiła, że na jakiś czas go zostawi, skorzysta z zaproszenia do USA. A mężowi da ostatnią szansę na podjęcie zdecydowanych kroków, by uporać się z alkoholizmem. Podobno Samosiuk wielokrotnie do niej dzwonił, prosił, by wróciła, zapewniał, że chce się zmienić i tym razem, dzięki jej wsparciu, na pewno pokona chorobę. Ale Karel nie wierzyła w jego zapewnienia. Zbyt wiele razy je słyszała. Przedłużyła pobyt. Nie sądziła, że te rozmowy to jej ostatni kontakt z mężem. Zygmunt Samosiuk zmarł nagle 23 listopada 1983 roku.
Po dramacie szczęśliwe zakończenie
Ta wiadomość była dla aktorki niesamowitym wstrząsem. Przez lata obwiniała się, że w ostatnich chwilach nie było jej przy mężu. Przeżywała tragedię, bo kochała męża, a jednocześnie miała poczucie, że zawiodła. Że nie było jej przy jego śmierci. Na jakiś czas wycofała się z życia publicznego, przestała grać. Nigdy już z nikim się nie związała. Do pracy wróciła w 1988 roku. Zagrała laborantkę Bożenę w pierwszej polskiej telenoweli "W labiryncie". Wybierała niewielkie role, dające jej minimum bezpieczeństwa finansowego. Większą rolę zagrała w serialu „Plebania". W 2011 roku uśmiechnął się do niej los, została spadkobierczynią wielkiej fortuny, jaką dawały odziedziczone grunty naprzeciwko Zoo w Warszawie. Dzisiaj żyje na własnych warunkach, włącza się w różne charytatywne akcje, gra, kiedy ma ochotę. Ma 78 lat i chyba stale apetyt na życie.