Reklama

Dziś ma 39 lat i czuje się spełniona. Ale córka Joanny Szczepkowskiej i Mirosława Konarowskiego przez wiele lat obawiała się porównań do sławnej mamy. Mimo że czuła wyjątkową więź ze sceną, nie chciała być aktorką. Bała się, że nie dorówna legendzie. Hanna Konarowska skończyła Lee Strasberg Theatre and Film Institute, grała m.in. w „M jak miłość”, „Oficerach”, „Pitbullu”. Dziadek czarodziej, mama królowa, w ojcu kochały się wszystkie nauczycielki. A ona? Chciała być zakonnicą. O swoim domu i rodzinnych tradycjach Hanna Konarowska opowiedziała na łamach magazynu „Uroda Życia” 02/2016 roku.

Reklama

Hanna Konarowska o swojej mamie Joannie Szczepkowskiej:

Z dzieciństwa bardzo dobrze pamiętam rodziców wracających z teatru, mamę pięknie umalowaną, zawsze z naręczem kwiatów. My z siostrą Marysią wyczekiwałyśmy na nich w naszym malusieńkim mieszkaniu na Długiej. To jest bardzo żywe wspomnienie, bo obie z Marysią podchodziłyśmy do tego niezwykle emocjonalne, czekałyśmy, aż przyjdą, bo musiałyśmy się do nich przytulić przed snem. Ten powrót rodziców po wieczornym spektaklu to był najważniejszy moment dnia. Kiedy nie mieli prób, zawsze byli w domu, ale wieczorami rzeczywiście często ich nie było, bo w tamtych czasach grali spektakle w zasadzie codziennie. Mama czasami robiła nam takie niespodzianki, że przychodziła do domu na przykład w peruce ze spektaklu i potem razem coś odgrywałyśmy. Czasem dopadał mnie lęk, że coś się stanie, że oni jednak nie wrócą. Ja w ogóle byłam dzieckiem, które za dużo myślało, za dużo filozofowało. Jak już umiałam czytać, to nieustająco „studiowałam” Biblię wieczorami, byłam bardzo mocno wierząca i bardzo praktykująca. Chodziłam sama na msze w niedzielę i chciałam być zakonnicą. Miałam swój duchowy świat, dużo lęków i dylematów egzystencjalnych.

W naszej rodzinie babcia zawsze walczyła o skromność, więc nie mogłam zbytnio okazywać, że jestem dumna z powodu mamy, ale było wiele momentów, kiedy czułam się dumna i bardzo wyróżniona. Na przykład kiedy szłam z mamą na „Sen nocy letniej”, w którym ona grała królową Tytanię. Była taka piękna na scenie, taka magiczna. Mnie wpuszczano na balkon, na którym byłam sama i mogłam oglądać sztukę, a potem zbiec za kulisy i zobaczyć wszystkich aktorów. Mogłam w przerwie skoczyć do garderoby, porozmawiać z mamą, a za chwilę oglądać ją na scenie. Moja mama była po prostu królową, tak to widziałam. Miała panią, która ją malowała, inna pani pomagała jej włożyć suknię, wiązała gorset. To była bajka.

W domu, mimo że mama jest osobą bardzo artystyczną, była już normalną mamą, tak samo mój tata – potrafili się odciąć od tego, co robili, więc nie mieszały mi się te dwa światy. Tata zawsze wieczorem odmawiał z nami pacierz. I śpiewał nam piosenkę przy obcinaniu paznokci, to był taki nasz rytuał. Mama opowiadała wymyślone przez siebie bajki i robi to do dzisiaj dla swojej wnuczki, czyli mojej córki, Zosi.

Czytaj także: Joanna Szczepkowska: „Życie idzie dalej, a wizerunek może się zmieniać” [WYWIAD]

W domu w Warszawie ze starszą siostrą Marysią (na drugim planie) i z mamą Joanną Szczepkowską, koniec lat 80.

archiwum prywatne

Życie z mamą artystką

Byłam za mała, żeby mieć świadomość, że mama działa w opozycji. Pamiętam po prostu wieczorne spotkania, które odbywały się w naszym domu, a na nich Michnika, Bugaja... Nie powiem, żeby to było jakieś pozytywne wspomnienie, bo oni przychodzili i byli głośni. I ja, taka mała dziewczynka, pamiętam Michnika nade mną: „Haneczko, co tam?”, kiedy przychodziłam się skarżyć: „Przeszkadzacie mi spać!”. Jest anegdota z tamtych czasów związana z moją siostrą Marysią – strzelali gazem pod naszym domem, a u nas leżeli ludzie z rumiankiem na oczach i siostra chodziła wokół nich i powtarzała w kółko: „Pan pif-paf, pan pif-paf!”. Na pewno nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, natomiast bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym mama powiedziała to słynne zdanie: „Proszę państwa, czwartego czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”. Siedziałam wtedy przed telewizorem, a potem z godziny na godzinę nasze mieszkanie coraz bardziej tonęło w kwiatach, było ich tak dużo, że w ogóle brakowało miejsca, żeby gdzieś chociaż przycupnąć.

Wszyscy uważają, że moi rodzice zakochali się w sobie na planie filmu „Con amore”. To nie jest prawda, bo poznali się trochę wcześniej, ale film i tak uwielbiam. Uwielbiam w nim i mamę, i tatę. W ogóle bardzo lubię tatę z tych czasów, na przykład z „Jeziora osobliwości”. Pamiętam, jak jedna z moich licealnych nauczycielek wyczytywała listę obecności w pierwszym dniu szkoły: „Hanna Ko… Ko… Konarowska?!”. W końcu wypowiedziała moje nazwisko, ale z wielkim westchnieniem, była cała czerwona, miałam obawy, czy nie zemdleje z wrażenia, bo w tacie kochały się wszystkie panie. (śmiech) Ale trochę było mi głupio wobec kolegów i koleżanek, bo to jednak nauczycielka, a tu nagle okazuje się, że wzdycha do mojego taty.

Właściwie przez cały okres szkolny wszyscy myśleli, że zostanę politykiem, bo byłam bardzo buńczuczna i pierwsza do walki o sprawiedliwość dla uczniów. Zresztą kiedyś mama została wezwana do szkoły i dyrektorka jej powiedziała, że nie mam kultury osobistej. Nie zapomnę, jak mama zaśmiała jej się w twarz i powiedziała: „Proszę pani, o mojej córce wiele można powiedzieć, ale nie to, że nie ma kultury osobistej”. W liceum mieliśmy polonistkę, która w zasadzie powinna być dyscyplinarnie zwolniona po pierwszym tygodniu, bo gnębiła wszystkie dziewczyny, które były jakkolwiek atrakcyjne. W pierwszej klasie powiedziała do wszystkich uczniów: „Szanownego pradziadziusia Haneczki Jana Parandowskiego czytać nie będziemy, bo jest lepsza mitologia”. Skreśliła mnie od razu, żebym się nie wywyższała. Na jednej z lekcji spytała moją koleżankę: „Co to znaczy brak, Heleno?”. I ona, 15-letnia dziewczyna, odpowiedziała: „No, brak jest wtedy, kiedy czegoś nie ma”, na co polonistka rzekła: „Nie, Helenko. Jak już będziesz pracować w kiosku i będziesz sprzedawać prezerwatywy, to one ci się kiedyś skończą i napiszesz na tabliczce: BRAK PREZERWATYW”. To była taka polonistka. Miarka się w końcu przebrała, mama poszła do dyrektorki
i powiedziała, że tak dłużej nie może być, i polonistka słusznie została zwolniona.

Zobacz również: „Mój brat i ja to kompletnie dwa różne usposobienia”. Marianna Stuhr o swoim dzieciństwie i dorastaniu u boku Macieja Stuhra

Hanna Konarowska o rozstaniu rodziców

Z rozstaniem rodziców poradziłam sobie całkiem dobrze. Byłam już 10-letnią dziewczyną i razem z siostrą podejrzewałyśmy, co się święci. Przeprowadziłyśmy się z mamą do nowego mieszkania już bez taty, ale nie mogę powiedzieć, że mój świat się rozpadł. Jasne, że to nigdy nie jest łatwe, ale wydaje mi się, że mamie i tacie udało się to dobrze załatwić. Cały czas miałam poczucie, że oboje są przy mnie, choć nie są już ze sobą. Do dzisiaj tak jest. Mój tata jest fenomenalnym dziadkiem, tak samo mama, więc mam rodziców, którzy sprawdzili się w stu procentach. Ojciec kompletnie oszalał, kiedy się dowiedział, że jestem w ciąży. Nie zrobilibyśmy premiery spektaklu „Kim jest Krysia?”, gdyby nie on, bo Zosia nam się rozchorowała, a ja musiałam jeździć do Katowic, więc tata z nią siedział i ją wyleczył. Teraz chcemy mieć z Kubą drugie dziecko; jak zwierzałam się tacie ze swoich obaw, że nie będzie łatwo, to powiedział: „Do dwójki też przyjdę!”. A mama? Na nią też zawsze mogę liczyć, jeśli chodzi o opiekę nad Zosią.

Kiedy mama zaprasza Zosię do siebie na noc, to moja córka zachowuje się tak, jakby szła do swojej najlepszej koleżanki. Nie chodzi o to, że ona pozwala jej na wszystko, tylko jak się z nią bawi, to zamienia się w dziecko. Na środku pokoju stoi miska pełna wody, a w niej pływa wata, więc pytam: „Co to jest?”. „Tam jest wyspa!” Patrzę, okno umazane mydłem. „Co wyście robiły?” „Malowałyśmy!” Ja swojego dziadka, Andrzeja Szczepkowskiego, wspominam z rozrzewnieniem, był moim wielkim idolem, postacią nie z tej ziemi – tajemniczy, a jednocześnie najcieplejszy człowiek na świecie. Kiedy był senatorem i nie płacił za bilet w tramwaju, to tłumaczył mnie i siostrze, że to dlatego, że jest czarodziejem. Pamiętam spacery i szukanie krasnoludków… To był przepiękny czas dzieciństwa!

Czytaj też: Krystyna Janda i Maria Seweryn: „Jesteśmy różnymi ludźmi, różnymi kobietami, wyrazistymi, o silnych osobowościach”

Joanna Szczepkowska z córką, lipiec 2012 r.

Niemiec/AKPA

Hanna Konarowska o zostaniu aktorką i karierze

Jak byłam małą dziewczynką, to mówiłam, że zostanę aktorką, ponieważ myślałam, że taka jest naturalna kolej rzeczy. Nie dlatego, że lubiłam występować w teatrzykach i byłam pierwsza do grania Matki Boskiej w jasełkach, wręcz przeciwnie, w ogóle nie lubiłam być na scenie. W liceum też się nie udzielałam aktorsko, nie byłam w kółku teatralnym. Bałam się, że nie nadaję się do tego zawodu, więc poszłam na inne studia. A potem coś mnie tknęło, przysięgam z ręką na sercu, nie wiem co, ale chciałam spróbować pójść do agencji aktorskiej, żeby zobaczyć, na czym ten zawód polega. I tak zaczęło się moje granie. Tata wspierał: „Córeczko, mam nadzieję, że ci się uda”. Natomiast do szkoły nie zdawałam, przestraszyłam się tego pomysłu dlatego, że uczyła tam mama, i źle by to wyglądało. Wydaje mi się, że górę nade mną wziął strach, że nie dorównam talentem mamie. A może bałam się, że skompromituję moich rodziców…?

Pamiętam próby do „Trzech sióstr” z Marysią Seweryn i z panią Krystyną Jandą. Marysia próbowała Maszę, czyli to, co grała kiedyś Janda, a ja Irinę, czyli to, co grała kiedyś moja mama. I pani Krystyna czasem próbowała pokazać coś Marysi, na co Marysia reagowała: „Mamo, jak ja mam to teraz zagrać, jak ty już to zagrałaś?”. Janda była cudowna w tym wszystkim: „Przepraszam cię, ja inaczej nie potrafię”. Marysia zrobiła moim zdaniem wspaniale rolę Maszy, zupełnie inną od mamy, ale ja się jej nie dziwię, bo to jest przecież zetknięcie się z legendą. Relacja mojej mamy z Krystyną Jandą kojarzy się ludziom dość burzliwie, natomiast ja nie zapomnę, jak podczas tych prób mówiłam monolog, a Janda siedziała uśmiechnięta i powtarzała: „Cała mama!”. Mówiła to naprawdę z autentyczną radością, wydaje mi się, że też ze wzruszeniem.

Przykro mi, kiedy rozpętują się medialne burze wokół mamy, i tłumaczę jej, że nie do końca rozumie, jak działają dzisiejsze media, jakie jest dziennikarstwo, internet… Mówię jej, że wyciąganie z kontekstu kilku zdań i robienie z tego newsa jest na porządku dziennym. Mama jest z innego świata i nie zdaje sobie sprawy, że jak napisze felieton, któremu da mocny tytuł, to ten tytuł zostanie wyciągnięty, przemielony, przeinterpretowany i nikt nie przeczyta, co napisała w środku. Nie do końca zgadzam się ze wszystkimi decyzjami mamy i sposobami, jakimi to komunikuje, natomiast jestem wściekła, że nikt nie zadaje sobie trudu, żeby przeczytać źródło. Mama bardzo dużo przez to wycierpiała, zupełnie niepotrzebnie. Mimo to zrobiła mi dość ostry prima aprilis, mianowicie ktoś zadzwonił do mnie z jakiejś gazety czy telewizji i spytał: „Czy skomentuje pani rzecz, którą powiedziała pani mama?”. Zatkało mnie! A to mama poprosiła jakiegoś aktora, żeby mnie tak nabrał.

Mój partner bardzo dobrze mnie rozumie, bo sam jest synem aktora. Zresztą poznaliśmy się w teatrze. Kuba jest synem Grzegorza Wonsa, który w szkole teatralnej był asystentem mojego dziadka, Andrzeja Szczepkowskiego. Żeby było jeszcze ciekawiej, to dodam, że jak rodził się Kuba, to Grzegorz i moja mama grali parę w Teatrze Współczesnym w sztuce „Smok”. I w trakcie spektaklu Grzesiek dowiedział się, że urodził mu się syn, i moja mama była jedną z pierwszych osób, które mu gratulowały. Ona to doskonale pamięta. To niezwykłe, że my z Kubą spotkaliśmy się dwadzieścia parę lat później, a teraz mamy córkę, Zośkę, która jest ich wspólną wnuczką. Czy to nie piękna historia?

Czytaj także: Hanna Konarowska wzięła ślub i zdradziła, że spodziewa się trzeciego dziecka!

Hanna Konarowska, 2021 r.

TRICOLORS/East News

Reklama

Tekst: Marzena Rogalska

Reklama
Reklama
Reklama