Reklama

Godzina 13:15. Cała załoga przedziałów szóstego, siódmego i ósmego przeszła do dziewiątego. Jest nas tu 23. Podjęliśmy tę decyzję na skutek katastrofy. Żaden z nas nie może wydostać się na powierzchnię. 15:45. Za ciemno tu, żeby pisać, ale spróbuję po omacku. Nie ma już raczej szans. Jakieś 10-20%. Miejmy nadzieję, że chociaż ktoś to przeczyta. Oto listy obsady przedziałów, ludzi, którzy znajdują się w dziewiątym i będą próbowali wyjść. Pozdrowienia dla wszystkich, nie wolno rozpaczać”. Taki list znaleziono w kieszeni munduru kapitana Dmitrija Kolesnikowa. 27-letni marynarz był dowódcą siódmego turbinowego przedziału Kurska. Cztery miesiące wcześniej ożenił się. Tuż przed wypłynięciem w ostatni jak się okazało rejs, zabrał na pokład swoją nowo poślubioną żonę. „Zobaczyłam bezpieczny okręt, na którym marynarze mieli do dyspozycji nawet saunę i basen. Przestałam się dziwić, dlaczego mój mąż tak lubił pływać na Kursku”, mówiła.

Reklama

Katastrofa Kurska: list do żony Kolesnikowa

To ją w pierwszych słowach listu z kieszeni pozdrowił Kolesnikow. Napisał tę notatkę wodoodpornym ołówkiem. Po ciemku zapakował w folię i schował do kieszeni. Wiedział, że najprawdopodobniej żaden z marynarzy nie wyjdzie z tego cało. Zamknięci w rufowym przedziale stalowego kolosa znaleźli się na 108 metrach głębokości, na dnie Morza Barentsa. Szybko kończyło im się powietrze, temperatura spadała błyskawicznie, siedzieli w całkowitej ciemności, a dowódcy… opóźniali przyjęcie pomocy od Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Norwegii. Gdy się na to zdecydowali, dla dwudziestu trzech marynarzy, którzy przeżyli wybuch, było już za późno.

Walentyna Iwanowna, mama bosmana Władymira Swieczkariowa, w 2004 roku opowiadała Wacławowi Radziwinowiczowi (materiał opublikowany w „Wysokich Obcasach”) jak się czuła wtedy, gdy jej syn zginął na Kursku. „Kiedy gruchnęła wieść, że „okręt w czasie ćwiczeń położył się na dnie, ale z załogą udało nawiązać się kontakt”, jej zrobiło się strasznie żal innych matek. Nie przyszło jej do głowy, że i jej Wowa tam jest. On przecież był szefem sekcji tajnej łączności na „Woroneżu”, bliźniaku „Kurska”. Tam dorabiał się nagród za wzorową służbę. I raptem telefon z Widajewa. - Walentyno Iwanowna (synowa zawsze zwracała się do niej per „wy”), on jest na Kursku. Ich radiotelegrafista zapił, w rejs zabrali Wołodię - płakała w słuchawkę Julia”.

Czytaj także: Do tragedii doszło w trakcie zabawy w chowanego. Synek Erica Claptona wypadł z okna wieżowca

EAST NEWS

Rosyjska Łódź nuklearna Kursk

Spotkanie z premierem

19 sierpnia 2000 roku w Widajewie, skąd wypłynął Kursk, z rodzinami ofiar spotkał się wicepremier Ilia Klebanow, odpowiedzialny za akcję ratunkową. Burzliwe spotkanie retransmitowała francuska telewizja. Na ekranie pojawiła się zdenerwowana kobieta, która zapytała: „jak długo jeszcze to potrwa? Oni tam są, w tej puszce konserw. I to za 50 dolarów miesięcznie!”.

Gdy nurkowie po kilku dniach od tragedii w końcu dostali się na pokład zatopionego okrętu odkryli, że część załogi przez długi czas czekała na pomoc. Potwierdził to list znaleziony w kieszeni Kolesnikowa. „O tym, co nurkowie zobaczyli na Kursku, Walentyna dowiedziała się ode mnie. Długo nie mogła złapać oddechu i wreszcie wyszeptała w słuchawkę: – Oni przeżyli! Mój Wowa stukał. I nie pomogli mu. Zamordowali. A mnie się śniło, że umierał długo i w mękach…”, pisał Radziwinowicz.

Czytaj także: Najmłodsza ofiara katastrofy Titanica. Kim był 1,5-roczny chłopiec?

EAST NEWS

Wrak Kurska, Murmuńsk, Rosja, 29.10.2001 rok

Co się stało z Kurskiem na Morzu Barentsa? Przyczyny katastrofy

Kursk miał tylko wziąć udział w manewrach szkoleniowych Floty Północnej, pierwszych tak dużych manewrach po rozpadzie Związku Radzieckiego. Miał „tylko” wystrzelić dwie szkoleniowe torpedy. Jedna z nich wybuchła. Większość załogi zginęła prawdopodobnie w tym momencie. Dwie minuty później nastąpił kolejny wybuch. Pokryty grubą gumową warstwą, by był niewykrywalny dla sonarów, szeroki na 18 metrów K-141 Kursk poszedł na dno. W momencie wybuchu norweskie sejsmografy wykryły dwa tąpnięcią pod powierzchnią, ale nie wiedzieli, co to może być. Rosjanie stracili łączność z Kurskiem o 11:30 czasu lokalnego.

Do publicznej wiadomości informacja o katastrofie trafiła dużo później. Rosjanie początkowo twierdzili, że z wraku statku dobiegał sygnał S.O.S, potem temu zaprzeczyli. Nie chcieli przyjąć zagranicznej pomocy, a gdy się w końcu na to zdecydowali, było już za późno. W tym czasie Władimir Putin przebywał na urlopie nad Morzem Czarnym - opalał się, urządzał grilla. Osiem lat po katastrofie Larry King zapytał go na antenie CNN, co się stało z okrętem podwodnym. Putin z uśmiechem odpowiedział: „po prostu zatonął”. Dwa lata później nie wziął udziału w obchodach 10. rocznicy zatonięcia okrętu.

Zatonięcie Kurska to jedna z najbardziej tajemniczych katastrof morskich. Akcja ratunkowa do dzisiaj budzi wiele pytań. Tak samo wiele jak pytań jest też teorii spiskowych na temat przyczyn zatonięcia. Oficjalnie podaje się, że był to wyciek paliwa z jednej z torped, który wywołał pożar, a następnie eksplozję amunicji. „– Opowiadał, że Kursk staranowała obca łódź podwodna, pewnie amerykańska. „Chciałbym znaleźć tego, kto zabił waszych chłopców, spojrzeć w oczy mordercy!” - zapalał się admirał (Wieczesław Popow - przyp. aut.). Tam, w Domu Oficera, kobiety krzyczały, którejś zrobili zastrzyk uspokajający”, pisał Radziwinowicz, cytując Walentynę Swieczkariową.

Kursk tak jak Titanic miał być niezatapialny. Okręt o podwójnym kadłubie prawdopodobnie zaprojektowano i wybudowano w… fabryce wózków dziecięcych. Stworzono go do niszczenia amerykańskich lotniskowców. Tymczasem do dzisiaj nie do końca wiadomo, co się wydarzyło. I prędko się nie dowiemy, bo oficjalne dokumenty mogą zostać odtajnione dopiero 30 lat po zatonięciu okrętu.

Czytaj także: Titanic tak naprawdę nie zatonął przez górę lodową?!

OLGA MALTSEVA/AFP/East News
Reklama

Kursk, obchody 20. rocznicy tragedii, 12.08.2020 rok, Sankt Petersburg

Reklama
Reklama
Reklama