„Byliśmy blisko jak bliźniaki jednojajowe”, opowiadał Lech Wilczek o swojej partnerce, profesor Simonie Kossak z Białowieży
Nigdy nie wyznali sobie uczuć, ale byli blisko, jak nikt
Simona Kossak i Lech Wilczek byli ze sobą przez 35 lat, on znakomity fotograf przyrody i zwierząt, zawsze trochę w cieniu Simony. Ona profesor nauk leśnych, przyjaciółka zwierząt, znawczyni naturalnych ekosystemów, dzisiaj ikona Białowieży. Spotkali się przypadkiem, on mieszkał w domu zwanym Dziedzinką w sercu Puszczy Białowieskiej, ona przyjechała tam do pracy.
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 07.09.2024 r.]
Simona Kossak i Lech Wilczek: miłość dwojga samotników
Poznali się w 1972 roku. Najpierw byli sobie niechętni, z natury samotnicy, marzyli by „ten drugi” wyjechał z Dziedzinki. Lech Wilczek uciekł z Warszawy do Puszczy Białowieskiej także dlatego, że chciał być wolnym człowiekiem, z Simoną długo się dostosowywali do siebie.Simona, właściwie Gabriela Simona Kossak pochodziła z wielkiej malarskiej rodziny Kossaków, była prawnuczką Juliusza , stryjeczną wnuczką poetki Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej (miała nawet w domu jej łóżko). Była córką Jerzego Kossaka. Niestety była pozbawiona talentu malarskiego, mówiono że dobrze maluje tylko ściany. Została więc w rodzinie skreślona., przynajmniej przez matkę.
Do tego miała być chłopcem, cała rodzina bardzo czekała na kolejnego Kossaka. Gdy okazało się, że to dziewczynka, wszyscy byli rozczarowani. Simona długo szukała swojej drogi. Nie była łatwa w kontakcie. Potrafiła złościć się , być „cholerą”, Lech Wilczek był wobec niej samą łagodnością. Rozbrajał ją i uspokajał. "Simona potrafiła być gwałtowna i nieprzewidywalna jak wzburzony ocean, Lech był jak oliwa, którą jakaś niewidzialna ręka lała na kipiącą wodę", wspominał fotografa Adam Wajrak. Bardzo się kochali , choć była to miłość, która musiała pokonać różne wewnętrzne bariery.
Lech Wilczek wspomina, że nigdy nie wyznali sobie uczuć. Ale przez lata wytworzyła się między nimi więź bliska i silna , jak u bliźniaków jednojajowych. Mieszkali pośrodku puszczy w towarzystwie kruków, dzików, szopów praczy i masy innego zwierza. Jak opowiadał Lech Wilczek dla „Kuriera Porannego oboje żyli blisko zwierząt i za pan brat z nimi, ale nie byli wegetarianami. „Mieliśmy liczne stadko kur, wylęgały się kurczęta. Od czasu do czasu gotowałem rosół, za którym Simona przepadała. Musiałem zabić koguta. W końcu i tego zaprzestałem. Dzisiaj, gdybym musiał uśmiercić motyla, żeby uzyskać piękne zdjęcie, nie zrobiłbym tego. Człowiek przez całe życie dojrzewa do pewnych postaw, rozwija swoją wrażliwość, uczucia wyższe. Pod tym względem bardzo ważny był wpływ Simony na kształtowanie się mojej osobowości"
Lech Wilczek zmarł w 2018 roku, przeżył Simonę o jedenaście lat. W jednej z rozmów mówił: obliczu śmiertelnej choroby Simonki dałbym sobie uciąć ręce i nogi, żeby tylko mogło to ją uratować (…) Dziś mogę już rozmawiać o swoim życiu z Simoną. Jeszcze niedawno byłoby to niemożliwe”.
Matka powiedział jej: Simona! to świetny facet dla Ciebie. Zobaczyła go w telewizji
Lech Wilczek tak pisze o ich związku w książce „Moje życie z Simoną Kossak”: Simona – jak opowiadała – zobaczyła mnie pierwszy raz jakieś dziesięć lat wcześniej, jako siedemnastoletnia dziewczyna (byłem od niej trzynaście lat starszy). Zajęta w swoim pokoju na Kossakówce, usłyszała głos matki, siedzącej u siebie przed telewizorem: „Simona, chodź zobacz, to byłby świetny facet dla ciebie!”. Pokazywano właśnie reportaż z mojej warszawskiej pracowni. Na tle okazałych akwariów prezentowałem swoje albumy i zabawy ze współlokatorami – parą czarnych kotów, szopem praczem, kawką i puszczykiem. Simona, od dziecka zauroczona zwierzętami, zajmowała się wówczas – w towarzystwie domowych psów – sokołem, młodą wilgą i patyczakami. Sprawa poszła w niepamięć.
Simona skończyła biologiczne studia, obroniła pracę magisterską na temat głosów wydawanych przez ryby i chcąc uzyskać jak najszybciej niezależność, zaczęła szukać etatu. Kochała góry, ale nie znalazła wymarzonego zajęcia w Tatrach. Proponowano jej posadę kustosza organizowanego w Bieszczadach muzeum przyrodniczego, ale byłaby aktualna dopiero za dwa lata. Póki co zaczęła pracować na poczcie. Dowiedziała się, że istnieje możliwość zatrudnienia w Zakładzie Badania Ssaków w Białowieży, więc najpierw żeby szybciej, z biletem zafundowanym przez mamę, samolotem do Warszawy, a potem pociągiem do puszczańskiej stolicy Polski.
Pierwotny las rzucał czar
Z początku mieszkała kątem w sublokatorskim pokoju, marząc o mieszkaniu w lesie. Aż kiedyś zaprzyjaźniona, romantyczna para – polonistka Barbara (wśród przyjaciół Ewa) i leśniczy bpn Jacek Wysmułkowie – zabrali ją na nocną wycieczkę saniami. Jechali przez rezerwat ścisły w blasku pochodni. Pośród kolumnady różnowiekowych drzew, niespotykanych gdzie indziej rozmiarów, piętrzyły się czarne wykroty, poprzekreślane powałami. Nawoływały puszczyki, drogę znaczyły tropy odwiecznych autochtonów – jeleni, sarn, dzików, kun, rysiów. Pierwotny las rzucał czar.
U wylotu mrocznego tunelu, wiodącego przez świerkowy starodrzew, zajaśniała księżycową poświatą ukryta w puszczy polanka. Na tle świerków i dębów stał na środku, w ośnieżonej czapie dachu, malowniczy, podłużny dom z bali, z długimi gankami u szczytów. Spojrzał na Simonę biało obramowanymi okienkami. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Była to leśniczówka zwana Dziedzinką. Leśniczy Jacek miał w niej na poddaszu mały służbowy pokój, rzadko z niego korzystał. Poprosiła, żeby dał jej klucz. Chciała choć trochę pomieszkać sama, w takim cudownym miejscu. Przez parę tygodni dojeżdżała do pracy na nartach albo na rowerze. Poszła pertraktować z dyrektorem Parku...
Lech Wilczek: jestem białowieskiego wyznania
Mój romans z Białowieską Puszczą sięgał dzieciństwa. Podczas studiów na asp urządzałem sobie w Białowieży prywatne malarsko-graficzne plenery. Po studiach, mieszkając w Warszawie, odwiedzałem puszczę kilkakrotnie w ciągu roku, żartując, że jestem białowieskiego wyznania. Włócząc się po jej uroczyskach, odkryłem przypadkiem Dziedzinkę. (…) Pomyślałem, że mogłoby to być znakomite miejsce do pracy nad zapoczątkowaną w Warszawie serią publikacji na temat zachowań dzikich zwierząt zaprzyjaźnionych z człowiekiem, a zarazem korzystających z pełnej swobody. Zawsze bardzo mnie interesowały możliwości umysłowe istot innych gatunków. Także podobieństwa i różnice między nami a nimi. Zaprzyjaźnione, wyzbyte lęku przed człowiekiem stworzenie, korzystające z dwu różnych środowisk – cywilizowanego i naturalnego – ma najwięcej okazji udowodnienia swoich rozmaitych możliwości (…)
Administracja Parku przygotowywała umowę, a ja pojechałem do Warszawy organizować przeprowadzkę. Niespodziewanie otrzymałem z dyrekcji Parku list z wyznaczonym terminem przyjazdu do Białowieży. Gdy wszedłem do gabinetu dyrektora, zobaczyłem siedzącą przy jego biurku bardzo młodo wyglądającą, długowłosą istotę płci żeńskiej. Spojrzała na mnie z zawadiackim, acz nieco niepewnym uśmiechem.
„Mam dla pana sąsiadkę na Dziedzinkę, co pan na to?” Powiedział dyrektor. Dziedzinka wydawała mi się dotąd niepodzielna. Wprawdzie miała dwa niezależne mieszkania, jednak w swoich planach nie przewidywałem sąsiadów ani sąsiadek. Ale byłem też od dziecka zdeklarowanym feministą, życzącym jak najlepiej płci odmiennej. W dodatku życzliwe osoby zdążyły mnie już poinformować o kulisach sprawy. Miałem czas wczuć się w sytuację zdeterminowanej dziewczyny o bliźniaczych zamiłowaniach i dyrektora o miękkim sercu. Musiał uporać się z nie lada dylematem, otrzymując nową ofertę zamieszkania na Dziedzince od osoby, wobec której odmowa byłaby ciężkim grzechem braku kurtuazji.
Lech Wilczek: Simona ochoczo pokonywała trudności dnia codziennego
Simona była człowiekiem niezwykle rzetelnym i odpowiedzialnym. Przy tym niezależnie myślącym, ciekawym tajemnic świata, krytycznym wobec rozmaitych niby-prawd i poglądów, które ludzie ludziom lubią narzucać jako jedynie słuszne. Budziła podziw jej tytaniczna pracowitość, połączona z ochoczym pokonywaniem trudności dnia codziennego. Stawiała im czoło z poczuciem humoru, niezwykłą pomysłowością i dzielnością. Zastałem ją kiedyś samotną pośród puszczy, majstrującą coś przy motorowerze. Odmówił posłuszeństwa. Stała nachylona nad nim, z dziwnie przekrzywioną głową. W jednej ręce trzymała wykręconą świecę, drugą napinała pasemko swoich włosów. Z braku potrzebnych narzędzi usuwała nimi przyczynę awarii – mostek z nagaru między elektrodami, uniemożliwiający zapłon.
Innym razem, wracając wietrznym zimowym wieczorem na Dziedzinkę, zobaczyłem w mroku puszczy przed samochodem jakąś niezwykłą jasność na drodze. Podjechałem bliżej. Przede mną stał fi acik z pracującym silnikiem. Oświetlał refl ektorami tarasującą drogę koronę wywróconej przez wiatr starej brzozy. W tej koronie, wymachując dziarsko siekierką, krzątała się dobrze znajoma, nieduża postać. Simonka wyrąbywała sobie przejazd. Wprawdzie mieliśmy telefony komórkowe i, wezwany, mógłbym porżnąć piłą motorową i usunąć ciągnikiem zawalidrogę, ale uznała, że sama też sobie poradzi. To była Simona jak na dłoni. Simona, rzec by można, w pigułce. Prawdziwa dusza nieujarzmiona.
Zobacz też: Kazimierz Rudzki błagał, by z nim była. Danuta Szaflarska dwukrotnie odrzuciła jego oświadczyny
U progu nieznanego
Staliśmy oboje na ganku w towarzystwie przycupniętych u stropu jaskółek, chłonąc aromat puszczy pojonej życiodajną ulewą. Z szumem spływały z dachu strugi wody. Raz po raz migotały błyskawice i przetaczały się grzmoty. Nagle pojaśniało, jak od spojrzenia w słońce. Ogarnął nas ogłuszający trzask. Poczuliśmy charakterystyczny zapach ozonu. Kiedy oślepiająca światłość zgasła, ujrzeliśmy, niecałe trzydzieści kroków od domu, wysoki na dobrego chłopa, białawy stos. Rosnąca za drogą pośród dębów i wysokich świerków dorodna osika uderzona piorunem rozpadła się w szczapy i drzazgi.
Dzięki serdeczności ordynatora Bogusława Kędry mogłem być z Simoną bez przerwy. Zapewnił nam małą izolatkę i najlepszą z możliwych, rodzinną atmosferę. Bogusławie – serdeczne dzięki, jesteś wielki. Simona bohatersko znosiła swój ciężki stan. W najgorszych chwilach mówiła ze spokojem: „Mam już dosyć, chcę pod brzózkę”. U progu wielkiego nieznanego zachowała godność, swadę, poczucie humoru
Fragmenty pochodzą z książki Lecha Wilczka „Moje życie z Simoną Kossak”,wyd. Marginesy, Warszawa, 2023. W książce są piękne zdjęcia autorstwa Lecha Wilczka przyrody, zwierząt, domu, jego partnerki Simony Kossak. Śródtytuły, skróty i wyboldowane fragmenty pochodzą od redakcji.