Bono miał 14 lat, gdy z powodu wylewu zmarła jego matka
Dramatyczne wspomnienia opisał w książce "Surronded. 40 piosenek, jedna opowieść"
Czy dzieciństwo Bono spędzone w Dublinie było szczęśliwe? Jakie były początki jego wielkiej kariery? Dlaczego zaangażował się w działalność charytatywną? Wokalista U2 siedem lat pisał biografię, w której opowiedział o najważniejszych wydarzeniach i osobach, które go ukształtowały. Ujawnił w niej m.in. kulisy rodzinnego dramatu, związanego ze śmiercią matki...
Kim była matka Bono, Iris?
Szczególnie wzruszające są fragmenty poświęcone matce Iris, która zmarła, gdy Paul David Hewson (bo tak naprawdę nazywa się Bono) miał czternaście lat. W „Surrender. 40 piosnek, jedna opowieść” napisał: „Kiedy zaczynałem pisać tę książkę, miałem nadzieję, że uda mi się z detalami nakreślić to, co wcześniej tylko szkicowałem w piosenkach. Ludzi, miejsca i możliwości, które dało mi życie”.
Podczas pogrzebu swojego ojca, dziadka Bono, dostała udaru. Zmarła kilka dni później 12 września 1974 roku. To z myślą o niej napisał kilka utworów: „Mofo”, „lemon”, I Will Follow” i „iris (Hold Me Close).
Czytaj także: Umierał na nowotwór, lecz do końca nie zrezygnował z kobiet i aktorstwa. Leon Niemczyk odszedł 16 lat temu
fot. Nastoletni Bono.
Życie Bono
Zanim rozpoczął karierę muzyczną pracował jako sprzedawca kalendarzy, jako listonosz i sprzedawca na stacji benzynowej.
Dwa lata po śmierci matki razem z kolegami Adamem Claytonem, Dikiem i Davidem Evansami odpowiedzieli na anons Larry’ego Mullena Juniora. Założyli razem zespół Feedback. Zmienili później nazwę na The Hype. Gdy z zespołu odszedł Dick Evans po raz kolejny zmienili nazwę. Tym razem na U2. Bono stroni od skandali. Od lat jest wierny jednej kobiecie Alison Stewart, swojej żonie, którą poznał jeszcze w szkole. Mają czworo dzieci: córki Jordan (ur. 10 maja 1989) i Eve (ur. 7 lipca 1991) oraz synów Elijaha (ur. 18 sierpnia 1999) i Johna (ur. 21 maja 2001). Właściwie od początku swojej muzycznej działalności działa charytatywnie. Zaczęło się w 1986 roku, gdy Bono obejrzał film z pokazu z 1979 roku "The Secret Policeman's Ball" Johna Cleese'a i Martina Lewisa dla Amnesty International.
Fragmenty biografii Bono:
Jezus, Iris i Józef!
Moja matka tylko raz słyszała, jak śpiewam publicznie. Grałem Faraona w musicalu Andrew Lloyda Webbera Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze. Tak naprawdę wcieliłem się w postać Elvisa. W jego kostiumie, z podwiniętą wargą sprawiłem, że widownia pękała ze śmiechu. Iris też nie mogła przestać się śmiać. Najwyraźniej zdziwiło ją, że umiem śpiewać i mam talent muzyczny, co było dziwne, ponieważ stale to sugerowałem.
Już jako mały chłopiec, sięgający głową klawiatury, byłem zauroczony pianinem. Taki instrument stał w naszym kościele i wszystkie chwile, które mogłem z nim spędzać sam na sam, były dla mnie święte. Godzinami sprawdzałem, jakie dźwięki wydają poszczególne klawisze albo co się stanie, jeśli przycisnę nogą jeden z pedałów. Nie wiedziałem, czym jest pedał sostuendo. Nie wierzyłem, że tak proste urządzenie może zamienić kościół w katedrę. Pamiętam, jak szukałem dłonią nuty, a następnie drugiej, która by się z nią rymowała. I jeszcze jednej. Urodziłem się z głową pełną melodii, szukałem więc sposobu, który pozwoliłby mi je usłyszeć.
Iris nie wypatrywała oznak talentu muzycznego, więc ich nie zauważyła.
Iris nie była romantyczką, ale osobą pragmatyczną. Kobietą oszczędną, szyjącą sobie ubrania. Kiedy moja babcia postanowiła sprzedać swoje pianino, nie owijając w bawełnę sugerowałem, że pasowałoby do naszego domu.
– Nie bądź głuptasem. Gdzie niby mielibyśmy je wstawić? – W naszym domu nie było miejsca na pianino.
Iris dostała szansę, żeby naprawić swój błąd. Kiedy miałem jedenaście lat, rodzice posłali mnie do szkoły podstawowej przy katedrze św. Patryka słynącej z chóru chłopięcego. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej dyrektor, pan Horner, spytał, czy chciałbym dołączyć do chóru. Serce zabiło mi szybciej, ale byłem jedenastolatkiem uważającym, że mam talent, do którego nie chciałem się przyznać. Wyczuwając moje zakłopotanie, Iris odpowiedziała za mnie:
– Nic podobnego. Śpiewanie go nie interesuje.
Ktoś mógłby uznać, że skoro dzieciak był najwyraźniej zaślubiony muzyce, zachowanie matki wskazywało na to, że miała słaby kontakt ze swoim drugim synem, ale ja tak nie myślałem. Iris nie stwarzała problemów, lecz je rozwiązywała. Postąpiła praktycznie.
Czytaj także: Ludzie widzieli w nim superbohatera, a on przeżywał rodzinne dramaty. Historia Stanisława Mikulskiego
fot. Mama Bono, Iris
(…)
Mężczyźni i kobiety, którzy spadli na Ziemię
17 maja 1974 roku o 17.30 nie byłem w sklepie płytowym Dolphin Discs tylko dlatego, że z powodu strajku autobusowego musieliśmy pojechać do szkoły na rowerach. Zdążyliśmy wrócić do domu, kiedy ulice wokół Dolphin Discs wyleciały w powietrze po wybuchu bomby umieszczonej w samochodzie; druga eksplodowała na Parnell Street, trzecia na South Leicester Street. Trzy eksplozje nastąpiły w kilkuminutowych odstępach. Ekstremistyczna grupa ulsterskich lojalistów postanowiła uzmysłowić południowcom, czym jest terroryzm. Czwarta bomba eksplodowała w Monaghan. W sumie zginęły trzydzieści trzy osoby, w tym młoda matka w ciąży, cała rodzina O’Brienów oraz Francuzka, której rodzina przeżyła Holokaust.
Tamtego dnia ominęła mnie nie tylko kula, ominęła mnie rzeź, której nie uniknął jedenastoletni brat Guggiego, Andrew Rowen, ksywka Smoliste Gacie Delaney. Kiedy bomba wybuchła, samochód Guggiego i jego ojca, Robbiego Rowena, parkował na Parnell Street. Robbie zamknął Andrew w należącej do rodziny furgonetce, a sam próbował ratować ludzi po eksplozji. Przerażony Andrew patrzył na rozrzucone dokoła resztki ciał. Po latach zadzwoniłem do niego z pytaniem, czy mógłbym napisać o tamtym dniu piosenkę, Raised by Wolves. „Jedną chwilę”, powiedział, a wróciwszy do telefonu, oznajmił, że trzyma odłamek bomby podłożonej w samochodzie. Czterdzieści lat przechowywał ten mały kawałek bomby, dowód traumy, która zabrała część Andrew. Przytaczam jego słowa. Kiedy skończył piętnaście lat, trafił do gazet, bo zastrzelił intruza, który wtargnął do sklepu rowerowego pilnowanego przez Andrew. Jako dwudziestolatek został heroinistą; spał na londyńskich ulicach. Poświęciłem Andrew piosenkę Bad.
Dalajlama mówi, że prawdziwą medytację nad życiem można zacząć tylko od medytacji nad śmiercią. Brzmi trochę gotycko, ale coś w tym jest. Skończoność i nieskończoność to dwa bieguny ludzkiego doświadczenia. Wszystko, co robimy, myślimy, czujemy, wyobrażamy sobie, wszystko, o czym dyskutujemy, spina pytanie, czy nasza śmierć jest końcem, czy początkiem czegoś innego. Trzeba mieć bardzo mocną wiarę, aby żyć bez wiary. Wielką moc charakteru, żeby oprzeć się starodawnym tekstom sugerującym życie po śmierci.
Kiedy miałem czternaście lat, to nie były abstrakcyjne pojęcia.
Sekwencja snu na jawie
W poniedziałek 9 września 1974 roku kończę czternaście lat. Ojciec, niosąc na rękach moją matkę, przedziera się przez tłum, a ludzie rozstępują się przed nim jak barwne kule bilardowe rozbite białą. Ojciec spieszy się z matką do szpitala. Zemdlała przy grobie, kiedy opuszczano trumnę z jej ojcem.
„Iris zemdlała. Iris zemdlała”.
Moje ciotki, kuzyni, kuzynki. Ich głosy szumią jak wiatr w liściach.
Czytaj także: Syn Jonasza Kofty o relacji z ojcem: „Odszedł na tyle wcześnie, że nie zdążyliśmy mieć żadnego poważnego konfliktu”
fot. Rodzice Bono
– Nic jej nie będzie, nic jej nie będzie. Tylko zemdlała.
Ćśś ćśś ćśś… szepcze wiatr… ze ze ze zemdlała… Irisss zzzemdlała. Zanim ja czy ktokolwiek inny zdążył mrugnąć lub pomyśleć, ojciec zapakował Iris na tylne siedzenie hillmana avengera; mój dwudziestojednoletni brat, Norman, usiadł za kierownicą samochodu przeznaczonego do ucieczek. Ale tamtego dnia nie dało się uciec od tragedii. Zostałem z kuzynami, żeby pożegnać się z dziadkiem, potem powlekliśmy się z powrotem do domu dziadka przy Cowper Street 8, gdzie mała kuchnia zamieniła się w fabrykę produkującą kanapki, biskwity i herbatę.
Odnoszę wrażenie, że w ciasnej kuchni o wymiarach dwa na dwa, z wygódką za domem, tłoczą się tysiące ludzi, a wszystkich w cudowny sposób udaje się nakarmić.
Zaledwie trzy noce wcześniej, w pięćdziesiątą rocznicę swojego ślubu, dziadek tańczył i śpiewał reel Michaela Finnegana. Tak świetnie się bawił, że jego dzieci obawiały się, że w nocy obudzi się i nie zdoła dotrzeć do łazienki. Postawiły mu wiadro przy łóżku. Dziadek pożegnał się z życiem, kopiąc w to wiadro. Zgadza się, naprawdę „kopnął w wiadro”, kiedy w pięćdziesiątą rocznicę ślubu powalił go potężny zawał serca.
Dzisiaj wszyscy, siostry, bracia, kuzyni i kuzynki, tłoczą się w tym małym domku z czerwonej cegły, a choć dopiero co odbył się pogrzeb dziadka, chociaż Iris zemdlała, my, dzieciaki, biegamy i śmiejemy się z kuzynostwem. Tak długo, aż drzwi otwierają się z hukiem, wpada najmłodsza siostra i najlepsza przyjaciółka mojej matki, Ruth, z zapłakanym mężem, Tedem.
– Iris umiera. Iris umiera – łka Ted. – Miała wylew.
Wujek Ted zaczyna zawodzić, wszyscy gromadzą się wokół Ruth i Teda, chcąc poznać szczegóły.
Iris jest jedną z ośmiorga rodzeństwa spod ósemki. Ma cztery siostry: Ruth, Stellę, Pat i Olive, oraz trzech braci: najstarszy jest Claude, potem Alex, wreszcie Jack, ożeniony z Barbarą. Ci ostatni stali się moją drugą najbliższą rodziną. My i oni mamy na spółkę przyczepę turystyczną. Jack i Barbara obejmują Ruth i Teddy’ego. Podnoszę wzrok na Barbarę, która pod wieloma względami zastąpi mi matkę; widzę ciężar jej żalu. Czuję, jakby grawitacja stała się dwukrotnie silniejsza.
Barbara z trudem usiłuje wstać. Ruth, najbliższa mojej matce nie tylko z racji wieku, natychmiast przejmuje obowiązki po najstarszej siostrze i zaczyna organizować.
Dopiero po chwili ktoś zauważa mnie, najmłodszego syna Iris. Może nie powinienem akurat teraz słuchać wieści ze szpitala. Ale je słyszę. Mam czternaście lat i odczuwam dziwny spokój. Mówię rodzeństwu matki, że wszystko będzie dobrze. Ale nic nie jest dobrze. Nic już nie będzie dobrze.
Wszystko się zmieni.
Trzy dni później Normana i mnie przywożą do szpitala, żebyśmy pożegnali matkę. Jeszcze żyje, ale to jej ostatnie chwile. W szpitalu jest miejscowy duchowny Sydney Laing, z którego córką chodzę. Przed pokojem szpitalnym zawodzi Ruth. Jest też Barbara. I mój ojciec, w którego oczach jest chyba jeszcze mniej życia niż w oczach Iris. Norman i ja – w stanie wojny z całym wszechświatem – wchodzimy na ostry dyżur, na twarzy matki maluje się spokój. Trudno dostrzec, że znaczna część Iris już odeszła. Ktoś przypomina mi, że jeśli człowiek ma wiarę wielkości ziarenka gorczycy, może przenieść górę. Ale ta góra jest śmiertelnością mojej matki i nie chce usunąć się z drogi. Trzymamy Iris za rękę i mówimy do widzenia. Odgłos wyłącznika. Urządzenie podtrzymujące temperaturę ciała Iris zostaje wyłączone. Elektryczność. Szczątki doczesne. Już po nich.
The stars are bright but do they know
The universe is beautiful but cold.
Słowa ze starego bluesa: Sometimes I Feel Like a Motherless Child. Co takiego jest w stracie matki? Czy jakaś część dziecka czuje, że matka postanowiła odejść?
Porzucenie jest przypuszczalnie przyczyną paranoi. John Lennon, Paul McCartney, Bob Geldof, John Lydon – tak wielu wokalistów straciło matki w młodym wieku. Coś w tym musi być. Kumpel mówi mi o podobnym porzuceniu w świecie hip-hopu. Tam z kolei chodzi o porzucenie przez ojca.
Czytaj także: Dorota Zawadzka: pierwszy mąż był jej wykładowcą, drugiego poznała w Internecie i rzucił dla niej pracę
Fragmenty pochodzą z książki "Surrender. 40 piosenek, jedna opowieść", wyd. Agora.