Reklama

Angelina Jolie bardzo przeżyła śmierć matki Marcheline Bertrand. Długo dochodziła do siebie. Ich relacja była piękna... "Czuję, jakby wraz z jej odejściem odeszła jakaś cząstka mnie samej" — przyznała w jednym z wywiadów. Najlepszą terapią dla Angeliny okazała się opieka. Z okazji jej urodzin przypominamy archiwalny tekst z VIVY!, który ukazał się na łamach magazynu krótko po śmierci niezapomnianej artystki — a prywatnie mamy jednej z najjaśniejszych gwiazd Hollywood.

Reklama

Czekając na śmierć

Kiedy przeszło dwie dekady temu lekarze stwierdzili u Marcheline raka jajników, Angelina się załamała. W rozmowie z Larry Kingiem w 2001 roku przyznała, że było z nią bardzo źle. Leczyła się w Neuropsychiatric Institut przy Uniwersytecie Kalifornijskim: „Przez 72 godziny byłam nawet pod ścisłą obserwacją, żeby nie zrobić krzywdy sobie i nikomu innemu”.

Liczyła, że Marcheline wygra z rakiem. Jednak na początku ubiegłego roku stan matki nagle się pogorszył. Angelina, która była wtedy w ciąży z Shiloh, bardzo to przeżyła. Jadła coraz mniej, była rozdrażniona, kłóciła się z Bradem. Miała nadzieję, że matka będzie przynajmniej obecna przy rozwiązaniu. Niestety, Marcheline nie zdołała dolecieć do Namibii. W swoim apartamencie w Raffles L’Ermitage Hotel w Beverly Hills poddawana była kolejnej chemioterapii. Angelina dzwoniła do niej codziennie. Kiedy tylko odzyskała siły po porodzie, wróciła do Los Angeles. Odwiedzała Marcheline każdego dnia.

CZYTAJ TAKŻE: Najpierw pochowała męża, potem ukochaną córkę. Nie żyje matka Gabrieli Kownackiej

Jesienią Angelina wiedziała już, że matce zostało co najwyżej kilka miesięcy życia. Z jej twarzy znikł uśmiech, jadła jeszcze mniej niż dotychczas. Na planie „A Mighty Heart”, który kręcono w Indiach, była tak osłabiona, że trzy razy straciła przytomność. W połowie stycznia towarzyszyła Bradowi, nominowanemu za rolę w filmie „Babel”, na rozdaniu Złotych Globów, ale widać było, że jest przygnębiona i myślami nieobecna.

Angelina Jolie z mamą Marcheline Bertrand, 31.07.2001

Reuters Photographer / Reuters / Forum

Cząstka mnie samej

Była w swoim domu w Nowym Orleanie, gdy 28 stycznia dotarła do niej wiadomość, że matka umiera. Przyleciała do kliniki w Cedars Sinai Medical Center na cztery godziny przed śmiercią Marcheline. Miała czas, żeby się pożegnać.

Według magazynu „Star” aktorka „przez kilka godzin po odejściu matki nie bardzo wiedziała, co się wokół niej dzieje”. Dzień później wyglądało jednak, że dotarło do niej, co się stało. Pojechała z Bradem do hotelu po rzeczy Marcheline. „Byli w pokoju przez kilka godzin i zachowywali się bardzo cicho. Angelina uśmiechała się i wydawało się, że czuje się dobrze”, relacjonował jeden z hotelowych boyów. Ale to były tylko pozory. Przez kilka tygodni nie sypiała, miała bóle głowy. „Wydawało się, jakby funkcjonowała na autopilocie, a myślami była gdzieś daleko”, powiedział reporterom człowiek, który widział, jak odwozi Maddoxa do szkoły w Nowym Orleanie. Wciąż przytulała kocyk z inicjałami SP, który Marcheline własnoręcznie zrobiła dla Shiloh. „Czuję, jakby wraz z jej odejściem odeszła jakaś cząstka mnie samej”, mówiła.

Jednak kiedy Angelina wróciła do swoich obowiązków, zaczęła przełamywać depresję. Zapowiedziała, że zrobi sobie dłuższą przerwę w pracy, by zająć się swoimi pociechami. „Zostanę w domu, aby pomóc Paxowi wejść w nowe życie. Mam czworo dzieci i opieka nad nimi jest dla mnie najważniejsza. Jestem dumna i szczęśliwa, że mogę być ich matką”, stwierdziła aktorka. Jej zdaniem nie ma zresztą w tym nic nadzwyczajnego: „Każdy się zgodzi, że dzieci potrzebują rodziny.

To ta sama Angie, co kiedyś – mówili jej bliscy. Aktorka nie tylko już zajmowała się dziećmi: odwozi do szko­ły Maddoxa, bawi się z Zaharą i Shiloh, lecz także starała uśmiechać się jak dawniej. Szczególnie gdy trzymała w ramionach swoje kolejne dziecko, Paxa Thiena. Angelina wybrała chłopca w listopadzie 2006 roku, kiedy razem z Bradem odwiedzili sierociniec Tam Binh w Wietnamie. Ale musiała czekać kilka miesięcy, aby dokonać formalności. Trzyletni Wietnamczyk przyjechał do domu w Nowym Orleanie na początku 2007 roku i stał się dla aktorki źródłem wielkiej radości. I choć aktorka długo nosiła w sercu ból po odejściu matki, z czasem zaczęła czuć się coraz lepiej.

Wtedy jej stan budził poważny niepokój Brada. Widać było, że Angie nie może sobie poradzić ze śmiercią matki. Marcheline była dla niej najbliższą przyjaciółką, powierniczką i doradczynią.

ZOBACZ TAKŻE: Alkohol zrujnował mu życie oraz relację z jedynym dzieckiem. Ryszard Ostałowski zmarł zapomniany

Angelina miała rok, gdy ojciec Jon Voight opuścił jej matkę po pię­ciu latach małżeństwa. 28-letnia Marcheline została z dwójką małych dzieci (brat Angie, James Haven, miał trzy lata) niemal bez środków do życia. Voight nie czuł się związany z rodziną nawet przed rozwodem. Gdy Angelina dorasta­ła, pojawiał się w jej życiu sporadycznie, a jeśli nawet się spotykali, nie chciał słyszeć o problemach. „Zabierał nas przeważnie na obiad do restauracji, a potem wracał do siebie”, wspominała aktorka.

Często zalegał z alimentami. Angelina wraz z matką i bratem Jamesem mieszkała w małych obskurnych mieszkaniach. Będąc córką znanego aktora, nie miała ani ładnych zabawek, ani nawet nowych ubrań. Najgorzej było jednak, kiedy poszła do szkoły średniej w Beverly Hills. „Wszyscy myśleli, że jestem równie bogata, jak pozostali. Pamiętam zdziwienie nauczycielki, kiedy poszłam jej powiedzieć, że nie mogę oddać pracy w terminie, bo nie mam komputera. „Zapytała: »To ojciec nie może ci kupić?«”, wspominała Jolie. Aktorka nie wybaczyła mu, że odszedł od matki.

Angelina Jolie z mamą Jolie Marcheline Bertrand i bratem Jamesem

Coleman Rayner/East News

Jak anioł stróż

Tylko dzięki Marcheline to smutne dzieciństwo było do zniesienia. Bertrand, która skończyła prestiżowy Instytut Filmowy Lee Strasberga, miała duże szanse na zrobienie wielkiej kariery. „To była wyjątkowo zdolna dziewczyna”, wspominała Anna Strasberg, żona dyrektora szkoły. Marcheline zrezygnowała jednak z kariery, by stworzyć swoim porzuconym dzieciom ciepły dom i nigdy tego nie żałowała. „Nigdy nie dała nikomu odczuć, że się poświęca. Dzieci były całym jej życiem”, mówiła Strasberg. Dbała o Angelinę i Jamesa, jak potrafiła. Nie tylko o to, by miały co jeść, ale także o ich rozwój intelektualny. Jeśli tylko było ją na to stać, zabierała je do kina i do teatru. Wspiera­ła w rozwoju zainteresowań. Nie broniła Angelinie nawet hodowania węży i jaszczurek, choć małe mieszkania nie bardzo się do tego nadawały.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Izabella Scorupco - jedyna Polka, która zagrała dziewczynę Bonda. Jak dziś żyje?

To dzięki matce Angelina odnalazła drogę w życiu. Aktorka, która nie radziła sobie z emocjami, mogła źle skończyć, gdyby nie wsparcie matki. Nie chciała się uczyć. Po skończeniu szkoły średniej, w wieku 16 lat, wyprowadziła się z domu. Obcięła włosy, ufarbowała je na czerwono. Włóczyła się po barach, piła i brała narkotyki. Na jej rękach i nogach przybywały kolejne cięcia. Zaczęła zbierać noże i zapisała się na kurs balsamowania zwłok, bo chciała założyć zakład pogrzebowy...

Mimo to Marcheline dostrzegła talent aktorski córki i namówiła ją na studia w Instytucie Strasberga. „To rzeczywiście była niezwykła kobieta. Miała w sobie taką radość i wewnętrzne światło. Ciężko pracowała, by odchować dzieci”, mówiła o Marcheline matka chrzestna Angeliny, Jacqueline Bisset.

Reklama

Angelina Jolie z mamą Jolie Marcheline Bertrand i bratem Jamesem

Splash News / EAST NEWS
Reklama
Reklama
Reklama