„Jesteśmy sami we dwoje i każde z nas trzyma się drugiego jak masztu na okręcie wśród burzy” – pisał Andrzej Bobkowski o małżeństwie z ukochaną Barbarą. Niezwykła historia wybitnego, choć dziś zapomnianego pisarza i symbiotycznego związku. Silniejszego niż śmierć.

Reklama

Kim był Andrzej Bobkowski?

Buntownik z wyboru, fanatyk wolności, outsider, narwaniec, który przejechał pół Francji na rowerze – kim był Andrzej Bobkowski? Sam siebie nazywał po prostu chuliganem. „Człowiek wolny, intelektualista, pisarz i poeta, który chce być wolny, będzie do końca tego świata miał coś z chuligana”. Za życia wydał tylko jedną książkę, za to fenomenalną. To dziennik „Szkice piórkiem”. Swoją niechęć do wszelkich ideologii i potrzebę wolności Bobkowski opisywał też w listach, które słał do przyjaciół i wielkich tej epoki – Jerzego Giedroycia, Jarosława Iwaszkiewicza. W życiu musiał walczyć o wszystko: o byt, o fizyczne przetrwanie – przez lata na obczyźnie niemal przymierał głodem – o literaturę pisaną w chwilach wyrwanych pracy. Właściwie tylko walka o miłość, którą stoczył jako młody, 20-letni chłopak, była wygrana.

Andrzej i Barbara Bobkowscy: historia miłości

„Ona poetka i plastyczka. Zupełnie odmienna psychika, bardzo spokojna. Może dzięki temu to było idealne małżeństwo. Ona o niego dbała, on się nią opiekował. Byli bardzo zakochani” – powie o nich po latach Jerzy Giedroyć. To miłość od pierwszego wejrzenia i na całe życie. Młodzi wpadają na siebie w mieszkaniu Heleny Czerwińskiej, ciotki Andrzeja. 19-letniemu pisarzowi od razu wpada w oko ta spokojna, filigranowa dziewczyna, która udziela korepetycji synom pani Heleny. Niedługo po spotkaniu Andrzej notuje: „Wpadam na to, że jestem zakochany i to całkiem poważnie. Mianowicie w koleżance Frydki, pannie Basi. Jak się to stało, zachodzę w głowę i nie wiem”.

Pozornie wszystko ich dzieli: ona jest cicha i łagodna, on energiczny i zbuntowany. Ona zahartowała się w biedzie i ciężko pracuje, by po śmierci ojca pomóc matce utrzymać rodzinę, on unika stałego zatrudnienia, wciąż szuka swego miejsca w świecie. Mają też inne pochodzenie, co od początku kładzie się cieniem na ich związku. Pisarz pochodzi z szanowanego rodu, Basia z rodziny urzędniczej. Ślub z nią to dla rodziny Bobkowskiego mezalians. Ale młodzi mają gdzieś konwenanse. Ich miłość od początku jest silna, spokojna i trwała – jakby to było przeznaczenie. Codziennie się spotykają, spacerują uliczkami urokliwego Krakowa, chodzą nad brzeg Wisły. Godzinami rozmawiają, nie mogą się ze sobą rozstać. Niebawem się okaże, że to najpiękniejszy, wspólny czas – później życie nie będzie już ich rozpieszczać. Przywołując te chwile, Basia napisze: „Budzę się i wspominam jasne, młode lata. Nas dwoje z dłonią w dłoni, w grudniowy poranek. Marzymy o przyszłości, śledząc nurt wiślany”.

Czytaj też: Danuta i Tadeusz Konwiccy: Słynny autor „Małej Apokalipsy” po odejściu żony rzucił pisanie

Zobacz także

źródło: Biblioteka Narodowa/polona.pl

Wbrew konwenansom

Andrzej jest z dobrego domu, ale to właśnie Basia ratuje go od chuligaństwa, bo ten, choć zdolny, jest leniem i woli przygodę niż siedzenie w szkole. „Pod moim anielskim wpływem Jędrek zdał naturalnie maturę” – powie później. Odkrywają, że tak naprawdę mają ze sobą mnóstwo wspólnego. Kochają teatr, sztuki plastyczne – Basia ma do nich talent, a Andrzej pasjonuje się sklejaniem modeli samolotów – i oczywiście literaturę. Oboje namiętnie czytają, uwielbiają Oscara Wilde’a. Skupują jego książki po antykwariatach.

Ich uparta miłość łamie opory otoczenia, choć nadchodzi czas kolejnej próby. Andrzej – który mimo literackich pasji ma praktyczną naturę – wybiera studia handlowe w Warszawie. I nawet ta paroletnia rozłąka nie niszczy ich związku. Bobkowski regularnie przyjeżdża do Krakowa i odwiedza swą wybrankę – teraz studentkę Państwowej Szkoły Przemysłu Artystycznego. „Był u nas częstym gościem – wspominała Maria Stawska, siostra Basi. – Pamiętam, jak kiedyś przyszedł z harmonią i grał pod naszym oknem. Był ubrany w krótki kożuszek. Przyszedł po kolędzie. Zawsze było z nim wesoło”.

A ślub? To tak tajemnicze wydarzenie, że niektórzy nawet go nie pamiętają. Wiadomo tylko, że skromna uroczystość odbyła się w Boże Narodzenie 1938 roku. Czy później było jakieś wesele? Znów nie wiadomo. Nie zachowały się żadne zdjęcia. Ślub zakończył pierwszy, w miarę spokojny, etap w ich życiu. Trzy miesiące później wyjechali do Paryża.

Czytaj też: Krzysztof Komeda i Zofia Komedowa. Wystawiała mu walizki za drzwi, a potem robiło jej się go żal

Andrzej i Barbara Bobkowscy: na paryskim bruku

Dlaczego opuścili kraj? Plotki głoszą, że Bobkowski wdał się w jakieś nieczyste interesy. Jedno jest pewne – zawsze gnało go w świat. „Jestem Polakiem, nigdy nim nie przestanę być, ale te wszystkie ojczyzny, więzy nie do rozerwania, łkania i patriotyczne rzępolenia to nie dla mnie” – pisze, gdy zazna już smaku emigracji. W innym miejscu dodaje z niechęcią: „Ta biedna Polska dosłownie usiadła nam na mózgach i nieraz wręcz ogłupia. Po czym służy do usprawiedliwiania popełnianych głupstw”.

Całe ich życie zapakowane do czterech walizek – płaczą na ich widok, ale zaciskają zęby. Paryż ma być tylko przystankiem na ich dalszej drodze w nieznane, jednak życie Bobkowskich to nieustające zwroty akcji: w Europie właśnie wybucha wojna. Nie mogą wyjechać, ich paryski przystanek przedłuża się aż do dziewięciu lat. Zaczynają się trudne czasy, które właściwie już nigdy się nie skończą – całe ich dalsze życie będzie nieustanną walką o przetrwanie i rozpaczliwym chwytaniem się każdej oferowanej pracy. We Francji Basia pomaga w kuchni polowej, Andrzej zakłada polską pralnię i pochłania go „interesujące zajęcie praczki”. Pracuje też we francuskiej fabryce amunicji jako robotnik. Kiedy w 1940 roku musi ruszyć na południe Francji wraz z ewakuowaną fabryką, wydaje się, że to koniec małżeństwa.

„Chyba już się nigdy nie zobaczymy” – mówi Basia. „Nie, zobaczymy się, ja w to głęboko wierzę i ty musisz w to wierzyć. Zanadto się kochamy, aby życie nasze miało tak prysnąć” – zapewnia ją mąż. I wtedy też, jako 26-latek, zaczyna pisać. Regularnie notuje swoje spostrzeżenia dotyczące sytuacji w Europie. To właśnie jego „Szkice piórkiem” – zbiór, który zostanie wydany w 1957 roku i przejdzie do historii literatury jako arcydzieło gatunku. Oczywiście wraca do żony, i to w wielkim stylu – na rowerze. W 23 dni przejeżdża na nim niemal 1500 kilometrów. Być może dlatego Basia zapytana, gdzie znalazłaby drugiego takiego męża, odpowiada mu dowcipnie: „W Tworkach, kochanie!”.

źródło: Biblioteka Narodowa/polona.pl

Dylematy emigrantów

„Wojna i spokój” – tak początkowo miały być zatytułowane „Szkice piórkiem”. Ale choć wojna się kończy, Bobkowscy nie mogą zaznać spokoju. Co mają teraz robić? Wracać do Polski? „Będziemy chodzić na zebrania, dyskutować Marksa, Lenina i Stalina i wmawiać sobie, że dopiero teraz życie jest piękne i że »dla Polski«” – tłumaczy żonie Andrzej. Mają tylko po 30 lat i na takie życie zgodzić się nie mogą. Przecież wszystko przed nimi: chcą wolności, domku z ogródkiem, nalewek i konfitur. Nie wiedzą, że ich życie nigdy nie będzie już łatwe.

Teraz też o frykasach mogą tylko pomarzyć. Przeważnie są głodni. „Pamiętam, jak Andrzej nas odwiedzał, on był zawsze bardzo głodny, zjadał wszystko, co dostał” – wspominała Zofia Hertz, redaktorka „Kultury”, pisma, z którym Bobkowski podjął współpracę w 1947 roku. Chociaż jest im ciężko, potrafią cieszyć się wykradzioną życiu chwilą – jedzeniem oliwek z chlebem, czytaniem, spacerami po mieście.

Czytaj też: W rocznicę urodzin Sławomira Mrożka przypominamy EKSKLUZYWNY WYWIAD z pisarzem i jego żoną

Andrzej i Barbara Bobkowscy: podróż do Gwatemali

„Mam dość tej całej kolebki obozów koncentracyjnych zwanej Europą, mam dość poszukiwania absolutu – ja chcę żyć, po prostu żyć” – pisze Andrzej. Chyba właśnie to poszukiwanie wolności i przygody sprawia, że małżonkowie ruszają dalej w świat – tym razem do Gwatemali. „Słuchaj, ale co my właściwie będziemy robić?” – pyta on. „Najpierw poszukamy sobie jakiegoś ładnego i miłego kotka, a potem psa. Może być cocker...” – odpowiada ona. Żartami próbują pokryć przerażenie. Mają niespełna 180 dolarów w kieszeni, żadnej pracy na oku, nie znają hiszpańskiego. Ale jak zwykle są razem – na dobre i na złe. Zawsze mogą na siebie liczyć.

Zajmują mieszkanko w domku, nad garażem, ale obok dziewiczego lasu, gdzie „świerszcze grają w bambusach, cisza (...)”. Basia zaczyna dekorować wystawy, Andrzej znów chwyta się każdej pracy, jaka wpadnie mu w ręce: jest tragarzem, pracownikiem fabryki butów, buchalterem. Wreszcie znajduje swoją niszę: modelarstwo lotnicze. „Pracowałem szaleńczo – nieraz od 8 rano do 3 w nocy z jedzeniem wstawianym przez żonę przez okno”. To się opłaca – założony przez Bobkowskiego sklep zdobywa popularność. Andrzej robi karierę w okolicy jako Bob – szalony pan od modeli samolotów. Zaprzyjaźnia się z ludźmi, jest dla nich mistrzem. „Dona Barbara, jeśli nie kradnę, nie przyjmuję łapówek, nie jestem fałszywy wobec moich przyjaciół, szanuję moją żonę, to wszystko jest wpływ Boba” – mówi Basi jeden z wychowanków klubu Andrzeja.

Bobkowski dużo czyta, ale pisze niewiele, m.in. sztukę teatralną „Czarny piasek” czy opowiadania, które wyjdą wiele lat później w tomie „Coco de Oro”. Do swojego pisania nie jest zresztą przywiązany: „Ja wiem, że nigdy nic wielkiego nie napiszę. Nie mogę i nie potrafię uważać siebie za pisarza. Nie piszę dużo, a właściwie prawie nic, bo najczęściej mi się nie chce”. Niestrudzenie śle za to listy, w których widać, że jego zainteresowanie sprawami w kraju nigdy nie ustało, a radykalna postawa niechęci wobec wszystkiego, co narzucone, nigdy nie osłabła.

Niestety, kariera Boba jako sklepikarza i modelarza nie zmienia trwale ich sytuacji finansowej. „Co tu dużo owijać w bawełnę i choć nie lubię się skarżyć, to mówię Panu po prostu: nędza” – pisze Bobkowski do Giedroycia. „Ja zaczęłam dekorować wystawy w jednym magazynie, oboje zarabialiśmy grosze. Nastąpiły lata strasznej walki i biedy” – wspomina Basia. Licząc pieniądze, zastanawia się, czy stać ją na rondel, Andrzej żartuje, że nowe spodnie kupi sobie na starość. Znów jednak cieszą się, czym mogą: meksykańskimi śledzikami czy pączkami. No i – jak zawsze – sobą.

Wydaje się, że w tych trudnych czasach nie żałowali podjętych decyzji. Historia życia Bobkowskiego i jego żony to historia ludzi, którzy zawsze chcieli żyć na własnych warunkach, nawet jeśli oznaczało to wygnanie, emigrację, biedę. Sam Bobkowski nigdy zresztą nie nazywał siebie emigrantem. Uważał, że jest włóczęgą – jego zdaniem to lepiej oddawało stan nieustannej walki
o wewnętrzną autonomię.

Andrzej Bobkowski: choroba i śmierć

Bobkowski próbuje żyć pełnią życia, pracuje, pisze, podróżuje, ale zbierają się nad nim czarne chmury. „Kupiłem w południe flaszkę whisky Canadian Club (nie znoszę szkockiej, lubię ten słodkawy smak kanadyjskiej) i dobrze mi. Jestem trochę pijany. Na tamtym świecie nie można się zalać. Smutne to – życie pozagrobowe bez whisky. Niech to szlag trafi” – pisze w 1958 roku, gdy lekarze odkrywają, że ma raka. Przechodzi operację, ale niewiele to pomaga – choroba się rozwija. Leżąc w szpitalu, wzywa Basię, prosi, żeby modliła się zamiast niego, bo on już nie może mówić. Umiera w 1961 roku, mając zaledwie 48 lat. Zostaje pochowany w Gwatemali. Zgodnie z tym, co kiedyś pisał, „nie umarł w tłumie”.

Miłość Bobkowskich nie kończy się nawet po śmierci Andrzeja. Basia, choć przeżyła go o 21 lat, z nikim się już nie wiąże i mimo wielu namów rodziny zostaje w Gwatemali. „Tu wszystko jest pełne Jędrka i naszego wspólnego życia” – tłumaczy bliskim, którzy chcą ją ściągnąć do kraju. Całkowicie poświęca się zmarłemu mężowi. Żyje w samotności i nędzy, zależy jej tylko na tym, żeby ocalić twórczość Bobkowskiego od zapomnienia. „Jeśli zdołam, to umrę spokojniejsza, że choć to dla męża zrobiłam” – pisze. Umiera samotnie w 1982 roku. Ci, którzy ją znaleźli, powiedzieli, że w jej pokoju nadal, po 21 latach, wisiała marynarka Andrzeja.

źródło: Biblioteka Narodowa/polona.pl

TEKST Patrycja Pustkowiak

Reklama

Korzystałam m.in. ze „Szkiców piórkiem”, „Listów do Tymona Terleckiego”, „Notatnika 1947–1960”.

Reklama
Reklama
Reklama