Zbigniew Rokita: „Lubię czasem schować się w moją śląskość, powiedzieć: wy, Polacy, jesteście tacy, owacy”
Zbigniew Rokita został laureatem Nagrody Literackiej Nike 2021
- Redakcja VIVA!
Śląsk kojarzy nam się głównie z kopalniami, górnikami, katastrofą ekologiczną. Nie ma swojego mitu, jak Kresy. Tak naprawdę wcale go dobrze nie znamy. Dlaczego dla wielu z nas ciągle jest „gdzieś tam”? „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” Zbigniewa Rokity nagrodzono na 25. edycji najważniejszej nagrody literackiej w Polsce. Z tej okazji przypominamy rozmowę Agnieszki Dajbor z dziennikarzem i reporterem, Zbigniewem Rokitą, która ukazała się na łamach magazynu "Uroda Życia" 01/2021.
Zbigniew Rokita został laureatem Nagrody Literackiej Nike 2021
Mówi pan ślónskom godkom?
Mówię, ale słabo, w domu nie mówiono po śląsku, musiałem nauczyć się tego języka sam, już jako dorosły człowiek.
A w szkole w Gliwicach?
Nie, skąd! Poszedłem do szkoły w latach 90., nikt o tym wtedy nie myślał. Nawet dzisiaj lekcje śląskiego są rzadkie, fakultatywne i organizowane raczej przez pasjonatów. Ja dopiero parę lat temu poszedłem na kurs, musiałem kupić podręcznik, uczyłem się śląskiego jak obcego języka.
Ale pan wie, że to tylko etnodialekt?
W świetle polskiego prawa ma taki sam status jak slang grzybiarzy, w przeciwieństwie do kaszubskiego nie otrzymał statusu języka regionalnego. Ale śląski to nie tylko śmieszna godka, którą co najwyżej można porozmawiać przy roladzie na Barbórkę. Na śląski tłumaczy się Ajschylosa, Szekspira, powieść „Drach” Szczepana Twardocha została wydana po śląsku w Wydawnictwie Literackim. To jest jak najbardziej język.
„Przynieś klapsznita z żółta kyjza w nylon bojtlu”. Kojarzy pan?
Przynieś kanapkę z żółtym serem w reklamówce – tak u nas „na Ślązaka” podrywało się dziewczyny.
Pisze pan o swoim pokoleniu: „Dla nas śląskość zaczynała się i kończyła na anegdocie”. W szkole oficjalnie nie było Ślązaków, tylko „mali Polacy z wielkiej Polski”. Jak to możliwe?
Takie poczucie wynikało w pewnym sensie z mojej ułomności, w dzieciństwie niektóre rzeczy zdają się przezroczyste, nie zwraca się na nie uwagi. Nie przyszło mi na przykład do głowy, że tyta, czyli duży róg ze słodyczami, który każde dziecko dostaje, idąc do pierwszej klasy, to rdzennie śląska tradycja. I pewnie takich elementów było dużo więcej. Ale to prawda, że śląskość kojarzyła nam się z peryferyjnością, z wiejskością, dziwnymi słowami wrzucanymi od czasu do czasu przez starsze pokolenia.
Z kopalniami, hałdami, z górnikiem w węglowym makijażu?
Skojarzenia ze Śląskiem wciąż orbitują wokół węgla, przemysłu, katastrofy ekologicznej.
Zobacz też: „Pytasz pisarza, który napisał ponad 30 książek, o czym są jego książki?”
A wokół czego miałyby orbitować?
Myślę, że ta nowa opowieść dopiero się tworzy. 10 lat temu przeżywaliśmy śląską wiosnę, był silny ruch proautonomiczny, ponad 800 tysięcy deklaracji narodowości śląskiej w spisie powszechnym, masa inicjatyw. Teraz to przygasło.
W Polsce żywy jest mit Kresów, a istnieje coś takiego jak mit Śląska?
Śląsk od dziesiątków lat ma swoje dwie opowieści. Pierwsza to opowieść nasza, Ślązaków, o tym, że byliśmy zawsze dla innych dojną krową. Wykorzystywali nas, a nikt nie rozumiał.
Z kolei opowieść popularna wśród Polaków bazuje na PRL-owskich jeszcze wyobrażeniach o Ślązakach, którzy przez lata czekali, by wrócić do macierzy. W szkole w Gliwicach ciągano nas na wycieczki do budynku, który nazywano zamkiem piastowskim. Dopiero po latach odkryłem, że to nie był ani zamek, ani piastowski – to było więzienie! (śmiech) Górny Śląsk pełen jest legend, bo były i są nadal potrzebne, żeby tę krainę dopolszczyć.
Zrozumiałem też, że kiedy z naszą nauczycielką śpiewaliśmy słowa: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”,
to historia mojej rodziny i wielu innych była raczej od strony tego Niemca. Choć oczywiście oficjalnie nikt tego nie mówił.
Ślązacy mają poczucie, że ich dzieje nie mieszczą się za dobrze w tym kadrze, w jakim Polacy chcieliby widzieć swoją przeszłość. Tu doświadczeniem nie była obrona Jasnej Góry, tylko wojna 30-letnia, nie AK, tylko Wehrmacht. Jeden z moich bohaterów opowiadał, jak w latach 80. nauczycielka zadała dzieciom pracę domową: „Opisz, jak twój dziadek dzielnie walczył o Polskę w 1939 roku”. To zadanie było nie do odrobienia w komunistycznej podstawówce. W domach zapadała cisza.
A polonizacja Śląska po 1945 roku była straszna. I represje.
Tak, już nawet nie chcę mówić o obozach pracy, w którym masowo ginęli Ślązacy, a wśród nich często polscy patrioci, powstańcy śląscy. Był taki słynny obóz „Zgoda” w Świętochłowicach, w którym mógł zginąć nawet co trzeci z kilku tysięcy osadzonych. Ale ta codzienna polonizacja polegała na tępieniu każdego przejawu niemieckości. Egzorcyzmowano ludzi, trzeba było zmieniać imiona i nazwiska. Wielu Ślązaków z dnia na dzień stało się analfabetami, nie znali polskiego, nie mogli czytać. Nie mieli żadnej opowieści o sobie. Nie mogło przetrwać ani jedno słowo po niemiecku, nawet na podstawce do piwa. Moi pradziadkowie poukrywali co cenniejsze przedmioty z niemieckimi napisami w walizce na strychu. Przeleżała dekady i dopiero w latach 80. moja babcia zobaczyła w Desie w Gliwicach jakiś przedmiot z niemieckim napisem i powiedziała do dziadka: „Adam, chyba już można”.
Kazimierz Kutz opowiedział Śląsk Polsce, a dzisiaj robi to Szczepan Twardoch?
Przed Kutzem Śląsk to była ziemia zaorana, oparta na topornej propagandzie, a on stworzył atrakcyjną opowieść o Śląsku, opowiedział go Polsce wizualnie, choć bazował na łatwo akceptowalnych tropach: walce Ślązaków o polskość, życiu między szybami kopalnianymi, górniczym etosie pracy. Stworzył mitologię, ale skutecznie. Krzysztof Zanussi mówił: „Po filmach Kazia wszyscy chcieliśmy być Ślązakami”. Twardoch walczy z zamknięciem się w takiej dusznej śląskości, która opiera się na heimat disco, nostalgii, roladach z kluskami, a jej horyzont nie sięga dalej zdjęć dziadka z Wehrmachtu. Jak powiedział prof. Zbigniew Kadłubek, śląskość trzeba przeżywać, a nie przeżuwać. Ta śląskość nacjonalistyczna, cepeliowska jest skansenem, nie urodzi nowych owoców.
Kutz mówił przed laty: „Jestem ze Śląska, czyli znikąd”. Pan po latach pisze książkę i daje jej tytuł „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”. Kajś, czyli gdzieś. Niewiele się zmienia…
Optymistyczna odpowiedź jest taka, że głównym produktem eksportowym Ślązaków powinno być ich zakorzenienie. Śląsk ma coś takiego, że nawet jak ktoś się z niego wyprowadzi, to go tam z powrotem ciągnie. Mnie wydawał się brzydki i ohydny, kiedy tam mieszkałem. A potem, kiedy byłem już w Krakowie, w Galicji, ktoś zapytał, czy u nas na Śląsku to „w ogóle są drzewa”. Zszokowało mnie to pytanie, a takich uwag było coraz więcej. Oczywiście teżo dziadków z Wehrmachtu, choć z tym się oswoiłem. Na Śląsku śmiali się, że mnie to martwiło – tam Ślązacy mają to samo w szufladach. Albo czy jesteśmy separatystami, chociaż takiego pomysłu w ogóle nie ma.
Czytaj też: Blanka Lipińska szczerze o sobie: „Nie jestem pisarką, jestem grafomanką”
Żałuje pan, że nie powstało Państwo Górnośląskie? Były takie projekty po I wojnie światowej. Brytyjski premier Lloyd George optował za tym, mówił, że oddać Śląsk w ręce Polaków to jakby dać małpie zegarek.
Myślę, że takie państwo miałoby szansę funkcjonować i może nawet przetrwać do dziś. Cywilizacyjnie to był bardzo rozwinięty region, po przyłączeniu uprzemysłowionego skrawka Górnego Śląska do Polski jej PKB wzrosło trzykrotnie. Pod względem kanalizacji i elektryfikacji Śląsk w porównaniu z innymi regionami, np. Lubelszczyzną, był dziesiątki lat do przodu, a w porównaniu z Wołyniem różnica była już w setkach lat.
Dobrze się dziś żyje na Górnym Śląsku?
Dobrze, to piękny region, lasy, jeziora, łąki. Niektórym się wydaje, że tu jest krajobraz jak z „Mad Maxa”, chociaż ta wielka aglomeracja górnośląska wokół Katowic to tylko kilka procent powierzchni, sam Śląsk jest niesamowicie zielony. Jest dużo fajnych ludzi, dużo się dzieje.
Pan się czuje narodowo Ślązakiem.
W spisie powszechnym określiłem siebie jako Polaka i Ślązaka. Może jestem narodowości śląskiej i mam dwie narodowości, a może jak wielu Ślązaków nie mam żadnej narodowości? Nie spędza mi to snu z powiek. Chociaż w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do opowieści o jednym narodzie, jednym języku, jednej historii. W niektórych krajach w języku istnieje rozróżnienie na naród polityczny i etniczny. Mógłbym wtedy powiedzieć, że jestem obywatelem Polski narodowości śląskiej – śląskim Rzeczpospolitym!
Pisze pan, że tożsamość to zbroja przeciwko pospolitości. Ona dzisiaj jest ważna w sensie narodowym?
Śląsk był jak krowa z wieloma żołądkami, która pasła się na wielu łąkach: niemieckiej, czeskiej, polskiej. Sprawa tożsamości nie jest taka oczywista. Lubię czasem schować się w moją śląskość, powiedzieć: wy, Polacy, jesteście tacy, owacy. I oczywiście wiem, że też jestem Polakiem, że akurat ja nigdy nie wyjadę do Niemiec, nie wyrzucę z siebie Polaka. Ale mam swój przyczółek, coś, w czym mogę się ukryć przed męczącą polskością.