Xawery Żuławski wspomina rodziców: „Miałem yin i yang. Matkę buddystkę, ojca niepokornego artystę”
Syn Andrzeja Żuławskiego i Małgorzaty Braunek wspomina lata dorastania
„Miałem yin i yang: matkę buddystkę i ojca, niepokornego artystę, który mówił: »Fuck the religion«. Zderzają się we mnie dwa różne oceany” - Xawery Żuławski wspomina swoich rodziców - Andrzeja Żuławskiego i Małgorzatę Braunek. Marzenie Rogalskiej opowiedział o dorastaniu w artystycznym domu, niezwykłym dzieciństwie i przeżywaniu żałoby. Przypominamy poruszające wspomnienie reżysera, które ukazało się na łamach magazynu „Uroda Życia” 7/2016.
Syn Andrzeja Żuławskiego i Małgorzaty Braunek wspomina lata dorastania
Xawery Żuławski: Właściwie nie mam żadnych wspomnień z czasu, kiedy moi rodzice byli jeszcze razem. Pamiętam, że raz się kłócili. Mam taki flesz, że jest awantura w domu i widzę ich z dziwnej perspektywy, bo chyba leżę. Tak mi się wydaje. Dla mnie od początku mojego życia rodzice byli rozwiedzeni. Moje wczesne dzieciństwo to pobyt w Afryce u dziadków, Czesławy i Mirosława Żuławskich; miałem mniej więcej dwa lata, kiedy zabrali mnie do siebie. To był czas rozstawania się rodziców. U dziadków było genialnie. Superwilla z basenem, spacery z dziadkiem, czytanie i rysowanie z babcią, jeżdżenie na plażę, przedszkole z czarnoskórymi dzieciakami. Było tyle wrażeń i było mi tak wspaniale, że trochę zapomniałem, że są jacyś rodzice.
Kiedy wróciłem z Afryki, poszedłem do pierwszej klasy. Szkoła to była trauma. Jak miałem siedem lat, moje życie dzieliło się na dwa światy: świat komuny – osiedla na Sobieskiego w Warszawie i świat ojca, czyli Paryż i pełen rozkwit Francji lat 80. Te światy dzieliła przepaść. Wszelkie zabawki, które miałem, były oczywiście spoza żelaznej kurtyny. Zawsze po wakacjach we Francji tata robił mi zakupy na cały rok, buty, kurtkę na zimę i dodatkowo mogłem wybrać jedną zabawkę.
Godzenie tych dwóch światów nie było proste. Mama i tata to były dwie bardzo odległe od siebie postawy wobec życia i lepiej było tych postaw nie konfrontować, tylko próbować chodzić własnymi ścieżkami. Moi rodzice się nie przyjaźnili. Jeżeli po rozwodzie pozostawaliby w przyjaznym stosunku, byłoby na pewno wszystkim łatwiej. A tak było raczej trudno. Istniały pewne kody zachowań, które trzeba było od początku przyjmować, żeby się w tym świecie odnajdować. Nie mogłem na przykład powiedzieć tacie: „Świetnie było z mamą”.
Zobacz także: Zaplanowany od pierwszego wejrzenia. Łukasz Nowicki o ukochanej mamie i relacji z ojcem
Xawery Żuławski o Małgorzacie Braunek i Andrzeju Żuławskim
Lubiłem spędzać u ojca wakacje. Wprawdzie nie miał za dużo czasu dla mnie, ale byłem zawsze z moim bratem i z ówczesną żoną taty, Hanką, więc jeździliśmy nad morze i było bardzo sympatycznie. Potem w Polsce wybuchł stan wojenny. Większość znajomych mojej mamy poszła siedzieć, zostało internowanych i było naprawdę trudno i straszno. Po niecałym roku życia w takiej atmosferze powiedziałem, że chciałbym pojechać do ojca do Francji. Dla rodziców miało to sens, więc wyjechałem i praktycznie odciąłem się od kraju, bo żeby porozmawiać przez telefon, trzeba było czekać dwa dni. Zamawiałeś rozmowę, potem musiałeś być w domu i czuwać. Telefon w końcu dzwonił i było: „Proszę czekać, rozmowa będzie kontrolowana” i dopiero: „Łączę… Warszawa… Paryż…”.
W Paryżu wylądowałem w trudnej międzynarodowej szkole, potem już we francuskiej. Byłem dzieckiem zza żelaznej kurtyny i przez pierwszy okres kolegowałem się z chłopakiem z ówczesnej Jugosławii. Byliśmy jedynymi Słowianami, którzy kumali, co to jest socjalizm; podobały nam się małe żołnierzyki w sklepach. Reszta to była odjechana młodzież zachodnia, różne kultury, kompletnie inny świat. Dopiero po dwóch latach zakolegowałem się z Francuzami.
W szkole głównie uczyłem się tak jak w życiu, na błędach. Zawsze miałem cienkie stopnie, ale wyznaczyłem sobie jedno najważniejsze w życiu zadanie – nie kiblować. Sprytem prześlizgiwałem się przez szkołę. Ojciec o połowie rzeczy nie wiedział, a jak już do niego dotarło, że ze mną cienko, to było i tak za późno. Musiałem sam odkręcać różne rzeczy, więc umiałem ściemnić wszystko włącznie z jego podpisem. (śmiech).
Polecamy też: Jan Peszek szczerze o małżeństwie, alkoholizmie i ojcostwie, które go ocaliło
1 z 6
Xawery Żuławski, 2016 r.
2 z 6
Xawery Żuławski: Tęskniłem za matką, za podwórkiem, za kolegami
Wróciłem do Polski, jak miałem prawie 16 lat. Byłem zbuntowanym klasycznym nastolatkiem. Na wszystko odpowiedź: „nie” i „zaraz”. Dawałem mamie popalić. Wiadomo, że ją kochałem, ale tak samo ją kochałem, jak ona mnie męczyła i ja męczyłem ją. W rodzinie tak jest. Tę pępowinę przecina się latami. Nie umiem tego dzisiaj dogłębnie zanalizować. Zawsze było tak, że raz byłem u mamy, raz u taty, tu mnie przerzucali, tam mnie zabierali, tutaj było takie życie, a tam inne, więc nigdy nie miałem stałości. Zawsze za matką bardzo tęskniłem, ale tęskniłem też za podwórkiem, za kolegami, koleżankami, za Polską, w związku z tym za domem. Wracałem do tego domu, a tam od razu były inne problemy. Zanim mamie zaimponowałem, to tyle nabroiłem, że właściwie było to wynagrodzenie jej wielkiej ze mną udręki. Miałem wypadek samochodowy, zginęła Basia Kosmal. Jestem winny jej śmierci. Nasze rodziny się znały i myślę, że to dla matki było bardzo trudne. Nie wiem, czy ona to w ogóle zniosła jakkolwiek w swoim życiu. Ale nikt z rodziców nie porzucił mnie nigdy w sytuacjach trudnych. Zawsze byli. Tak jak mogli, tak byli. Tyle, co potrafili, to dali, więc nie mam żadnych żalów. Raczej przykro mi, że dostarczyłem im ciężkich emocji. Nie mogę powiedzieć, że z którymś z rodziców miałem lepsze porozumienie. W obu przypadkach miałem tak samo dobre z obojgiem, jak i złe. Były okresy, kiedy mieliśmy bardzo złą komunikację, praktycznie żadną, i były okresy, kiedy było bardzo dobrze. To falowało. Im bardziej dojrzewałem i stawałem się dorosły, tym łatwiej się porozumiewaliśmy. W miarę dojrzewania i szczególnie odchodzenia obojga rodziców mój stosunek do nich totalnie się zmieniał. Posiadanie własnych dzieci także to zmienia.
Zawsze wiedziałem, że mój ojciec to jest ktoś i że moja matka to jest ktoś. Że są artystami, że się wyróżniają, że są kompletnie inni, że prowadzą inny tryb życia niż większość ludzi naokoło. Poczucie, że moja matka jest gwiazdą filmu, wyssałem z jej mlekiem. Wielcy rodzice byli jakby z nadania. W takiej konstelacji się urodziłem i traktowałem to normalnie. Normalnie też odkrywałem wszystkie za i przeciw – apanaże, bycie nieanonimowym w pewnym sensie, nawet z racji nazwiska, a jeszcze imię Xawery i to, że w szkole jestem ostatni na liście. Za komuny nikt nie nazywał się Xawery i to jeszcze przez X, więc wiele razy byłem Sewerynem Krajewskim wyśmiewanym przez nauczycielki itd. Xawerego wymyślił tata, dzisiaj to jest bardzo fajne imię, kiedyś bardzo trudne. Dostałem szybko ksywę od kumpli i przez wiele lat nie nazywałem się Xawery, tylko Żurek. Imiona moich braci to Ignacy i Wincent – Xawery, Ignacy, Wincent – ma to jakąś taką siłę. Ojciec pewnie to przemyślał i chciał, żebyśmy mieli szlachetne, intelektualne imiona. On miał we wszystkim jakiś ukryty plan, reżyserował rzeczywistość, więc swoich trzech synów też lekko „podreżyserował”, dając im takie, a nie inne imiona.
Na zdjęciu: Xawery Żuławski z ojcem na premierze "Wojny polsko-ruskiej" w 2009 roku.
Polecamy też: Andrzej Żuławski nie znosił poprawności. Jedni widzieli w nim geniusza i wizjonera, inni – tyrana
3 z 6
Xawery Żuławski: Ojciec to nie był już mityczny tatuś
Nie żyłem w cieniu ojca i nie chciałem mu imponować, żeby zdobyć jego uwagę. Wiedziałem, że ojcu nie imponuję i długo mu nie zaimponuję, i nie było w ogóle co stawać w szranki. Z drugiej strony, nie byłem w jego cieniu, bo on na to nie pozwalał. Nigdy mnie donikąd nie pchał, nie zabierał ze sobą do pracy, uważał, że plan filmowy to nie jest miejsce dla dzieci. Sam podjąłem decyzję, żeby pójść w jego ślady. Zdziwił się i nie cieszył specjalnie. Powiedział mi i do dzisiaj mam to jak mantrę zakodowane: „Największym problemem jest to, że nie wiadomo, czy ty masz talent. Jeżeli nie masz talentu, zjesz życie na czymś, co jest ci kompletnie niepotrzebne”. Miał absolutnie rację. Dzisiaj, kiedy jestem już pełnokrwistym reżyserem, to dzięki temu, że ojciec postawił mi taką poprzeczkę, musiałem sam autokrytycznie spoglądać na swoje dokonania. Nie mogłem popaść w samouwielbienie, tylko pytać samego siebie, czy rzeczywiście nadaję się do tego zawodu. Ojciec nie wnikał nigdy w to, co robię w szkole filmowej. Ja natomiast nie chciałem pozwolić, żeby miał jakiś wkład w mój pierwszy film. Miał już wystarczający wkład, tworząc mnie. W tej konstelacji się urodziłem i to już jest wspaniały wkład. Mam coś, czego wielu ludzi nie ma – powołało mnie na świat dwoje artystów. Kiedy więc powstawał w mękach mój pierwszy film, „Chaos”, to ojciec po prostu kibicował. „Masz do przebicia wielki mur – mówił. – Albo go przeskoczysz, albo łbem przebijesz i zobaczymy, co wtedy się wydarzy”. Udało się coś przebić i potem weszliśmy na inny poziom komunikacji. Zrozumiałem też, na czym polega ogrom czegoś takiego, co nazywa się reżyserią i co to znaczy być choć po części w jego skórze. To już nie był mityczny tatuś.
Teraz pracuję nad projektem „Wolność”. Po ponad pięciu latach współpracy zostałem usunięty z filmu „Zły” na podstawie książki Tyrmanda, do którego napisałem scenariusz i który miałem reżyserować. Trzy miesiące przed zdjęciami, kiedy byliśmy już całkiem nieźle przygotowani – casting, 1100 rysunków do filmu. Dlatego pomyślałem sobie, że chciałbym napisać coś takiego, gdzie poczułbym się wolny kompletnie od wszystkiego, również od systemu. Jeszcze raz poszedłem do swojej głowy i do serca. Zacząłem więc pisać rzeczy, które sprawiały mi radość. Napisałem pięć opowiadań. Bohaterki to głównie dziewczyny. We wrześniu chcę zacząć robić film. Chciałbym, żeby wyszedł mi trochę film dadaistyczny, taki na przekór – to dla mnie najważniejsze. W dobie niebywałej racjonalizacji myśli wszelakiej jest to bardzo potrzebne. Powychodziły śmieszne, bardzo ciekawe rzeczy. Z jednej strony jest Rodriguez, z drugiej strony polski dramat, jest film norweski, skandynawski, dziwny… I to wszystko się dzieje w Polsce. Jest też współczesny western. Szaleństwo. Wolność. I kawał kosmosu. I moja relacja z ojcem. Może być ciekawie. Będę się starał o ten projekt, będę walczył.
Życie wśród mistrzów
Mamę wszyscy kochali za jej otwartość na drugiego człowieka. Ale to, co jest tak wspaniałe dla innych, może męczyć, kiedy jesteś synem. To też ma swój ciężar. Rozmawiałem dużo na ten temat z moją siostrą Oriną, jak to na nas wpływa, jak to nas kształtowało. W domu matki medytacja, zakon, sala medytacyjna, więc to nie jest normalny dom. Jak mama awansuje na nauczyciela od praktyk filozoficznych i od zen, to w sferze duchowej staje się jakimś mistrzem, a z drugiej strony ojciec jest mistrzem, jeśli chodzi o kino. Życie wśród mistrzów jest trudne dla kogoś, kto tym mistrzem nie jest. Wyznacznikiem jest to mistrzostwo, trzeba je osiągnąć. I dopiero w trakcie życia trzeba zrozumieć, że nie ma żadnego mistrzostwa. Nic takiego nie istnieje. Potrzebujemy autorytetów, to ważne w życiu, ale może też fajnie być dla siebie autorytetem i uwolnić się od tego mistrzostwa… Być człowiekiem – to jest mistrzostwo, bo prawdziwi mistrzowie to są zwykli ludzie, którzy normalnie żyją i mają swoje potknięcia. Kiedy to odkryłem, odetchnąłem z ulgą: „Mogę żyć! (śmiech) Czyli to, jak ja żyję, to jest OK, bo okazuje się, że wszyscy tak żyją”.
Na zdjęciu: Xawery Żuławski z siostrą Oriną Krajewską podczas wieczoru pamięci mamy Małgorzaty Braunek w czerwcu 2015 roku.
Polecamy też: Wywiad z Małgorzatą Braunek: "Wszystko jest we mnie".
4 z 6
Xawery Żuławski: Rady dorosłego synka
O chorobie taty dowiedziałem się dzień po moich 44. urodzinach. A w dniu urodzin poczułem pierwszy raz w życiu, że jestem tu, gdzie powinienem być, mam tyle lat, ile powinienem mieć, jestem w środku swojego życia, gdzie panują spokój i cisza. Byłem na plaży i było świetnie. Wieczorem pomyślałem, że to był wspaniały dzień, kiedy nie musiałem nic robić, czułem się dobrze, wszystko sobie odpłynęło. I następnego dnia zadzwonił tata i powiedział, że ma raka, że właściwie już nie ma dla niego szans. Spytałem, czy mam wracać z wakacji, czy mogę jeszcze dotrwać do końca, a on na to: „Nie, spokojnie. Jeszcze wszystko zdążymy załatwić”. Pogadałem z nim, co uważam, że powinien robić i w odpowiedzi od razu usłyszałem, że on nic nie powinien i żebym się uspokoił z tymi swoimi radami dorosłego synka. Bo on już wie, co ma robić. Wtedy poczułem, że miałem dzień spokoju, a teraz szykuje się nowa bardzo duża odsłona w moim życiu i że biorę ją na klatę, i co tam ojciec sobie życzy, to po prostu zrobimy.
Zrobiłem tyle, co w mojej mocy, żeby nie móc powiedzieć, że bezczynnie patrzyłem, jak on umiera. Jeżeli ojciec stwierdza, że chce umrzeć, to jest jego decyzja, ale nie musimy jej do końca podzielać. Swoją ucieczką ze szpitala udowodnił, że do niczego go nie zmusimy i żebyśmy dali mu spokój. To było takie ostateczne pokazanie mnie i mojemu stryjkowi, że on ma to już zaplanowane. Od dawna borykał się z myślami o swoim końcu, więc miał to już przemyślane, że jeżeli przyjdzie choroba, to znaczy, że już.
Kiedy rodzice odchodzą
Umieranie rodziców nie jest łatwe. To bolesne doznanie, które niebywale wzbogaca duszę dziecka. Odchodzą dwie najbardziej ci znane, bliskie osoby, twoi stwórcy i zostawiają ci dużo miejsca. Taka jest naturalna kolej rzeczy. W sumie cieszę się, że miałem okazję asystować przy śmierci mojej mamy. Mama pokazała inną twarz walki z chorobą, wiele nadziei, że się uda, choć jednak się nie udało. I to było długofalowe, bo trwało ponad półtora roku. Mama była dzielna w swojej postawie, a tata wybrał drugą opcję bycia dzielnym, trwał w swoim postanowieniu, że nie ma co się łudzić, tylko po prostu jest „cześć i pa”.
W ostatnich miesiącach życia mamy i taty ważniejsze było wspólne przebywanie niż mówienie sobie jakichś ważnych rzeczy. Dawno temu zrozumiałem, że nie lubię takich prób rozwiązań bardzo do celu. „A wiesz, bo muszę ci jeszcze coś powiedzieć…” To i tak w moim sercu rodzi konflikt: „O Boże, dopiero teraz mi o tym mówisz?”. Moja mama bardzo lubiła, jak jej się czyta różne książki i pamiętam, że czytaliśmy z siostrą jakąś wyprawę o krasnoludkach, o czarownicach. A tata lubił, żeby wpaść i po prostu posiedzieć z nim na kanapie. Trochę oglądaliśmy telewizję, trochę żeśmy gadali, o jakimś filmie powiedzieliśmy, że fajny, słaby albo do kitu. Tak zupełnie normalnie. Na zasadzie: „Co u ciebie? Co robisz?”. „Teraz reklamę”. „A jaką?” „A taką”. „Ale śmieszne. Dobra, ale kiedy zrobisz film?” „Nie wiem. A ty kiedy umrzesz?” Takie „hi, hi”. W taki sposób oswajaliśmy ten czas.
Na zdjęciu: Xawery Żuławski z żoną Marią Strzelecką na planie filmu „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” w 2008 roku.
Polecamy też: Rocznica śmierci Zdzisława Beksińskiego. „Synu, ty umrzesz, a twoje wstrętne dzieła gorszyć będą jeszcze pokolenia”
5 z 6
Xawery Żuławski: Wielkie uwolnienie
Poczucie, że nie ma już mamy i taty, że jestem sam, nie musi być negatywne. Ja odczuwam to jako wielkie uwolnienie. To tak, jakby cię wypuścili na podwórko i już nie musisz o ósmej wracać do domu, bo nikt się o ciebie nie martwi. Możesz spokojnie żyć jeszcze na tej planecie jakiś czas, a i tak zrobisz to samo, co twoi rodzice, czyli stąd odejdziesz. Moja mama tak się martwiła, że było to dojmujące, trudniejsze do zniesienia. Albo relacja z ojcem – to też było trudne: „Ojej, nie dzwoniłem dwa tygodnie. O Boże… Dobra…”. „Halo, tato?” I trzeba było przechodzić to bardzo często, te wielkie, szalone emocje, jakie są związane z rodzicami. To wszystko już się zamknęło, zakopane, tego już nie ma. Wiem, że stan osierocenia po śmierci rodziców można odczuwać jako pustkę, której nie da się niczym zapełnić, ale ja powtarzam: „Nie idź w tę pustkę! Po co ci ona? Chcesz wpadać w ten wir? Przyjdzie czas śmierci i będziesz się z tą śmiercią całować, zastanawiać się, co to jest i dlaczego. A dzisiaj? Zostawili cię z życiem. Wypuścili cię w świat tak do końca. Oni odpadają, a ty lecisz. Miłość jest, kochamy się, znamy się, mamy te obrazy siebie i cóż więcej chcesz?”. Oczywiście mogliśmy jeszcze z ojcem 20 lat ze sobą siadać na papierosku na tarasie i byłoby wspaniale, ale z drugiej strony może to już? Wysiedzieliśmy ten nasz czas i on był taki, jaki był.
Punkowa rodzina
Najbardziej wzruszające obrazy związane z mamą to były momenty, kiedy odkrywałem jej nauczanie i miałem okazję być przy kilku jej Mowach Dharmy, kiedy nauczyciel mówi do zgromadzonych uczniów prosto z serca. Mówiła przepięknie. Na pewno bardzo dużo się tam nauczyłem o miłości, o empatii i wrażliwości. Mama mocno dawała wyraz takiemu aspektowi kobiecości. Kojarzą mi się z nią też: plaża, słońce, lasy, piasek... Z tatą ceniłem sobie intelektualną przygodę. Jego naukę wolności, bycia niezależnym wobec systemu ludzkich wartości, który na każdym kroku uzależnia nas od wszystkiego. Oczywiście ojciec też walczył z uzależnieniami swojego typu, ale pokazywał taką niezależność umysłową. To było wspaniałe.
Życie z rodzicami nazywam wielką lekcją. Miałem prawdziwy yin i yang. Miałem matkę buddystkę i ojca, niepokornego artystę, który mówił: „Fuck the religion”. Po mamie mam urodę. Po tacie mam urodę. (śmiech) Zderzają się we mnie dwa zupełnie różne oceany, jestem zlepkiem, ale też sobą samym. To bardzo ciekawe, że w tym wszystkim muszę mieć również własną tożsamość.
Ja mam rodzinę punkową. Moja partnerka Mania jest artystką i urodzonym punkiem, więc do końca nie mamy planu, jaka ma być nasza rodzina. Sami to odkrywamy. Nie mam żadnego wykształcenia rodzicielskiego, ale ojciec i mama tacy przykładni też nie byli. Byli zupełnie „zdziczałymi” rodzicami. My z Manią jesteśmy razem i walczymy o to, żeby rodzina była razem. To jest bardzo trudne, mamy na tym polu wiele przygód. Mania, tak jak ja, jest z rozbitego domu, więc pewnie mamy taki cel, żeby przynajmniej naszym dzieciom zafundować jeden dom kompletny. Fajnie by było, żeby nam się udało.
Wspomnienie ukazało się w najnowszym lipcowym numerze "Urody Życia".
Polecamy też: „Wciąż widzę jej uśmiech, jej oczy” - mąż Agaty Mróz o zmarłej żonie, samotności i ich córce.
6 z 6
24.11.2021 r. Xawery Żuławski na odsłonięciu gwiazdy Andrzeja Żuławskiego w Łódzkiej Alei Gwiazd