Reklama

Dwudziesty czwarty lipca 2002 roku. Czy gdyby nie wypadek, zapamiętałby ten dzień? Pewnie nie. A lipiec tego roku był deszczowy. Jaś Mela miał wówczas niespełna 14 lat. W wyniku nieszczęśliwego wypadku utracił rękę oraz nogę. 15 tysięcy voltów przepłynęło przez ciało młodego Jaśka Meli. Przeżył cudem – i tych cudów w jego życiu nie brakuje do tej pory. Stał się najmłodszym w historii zdobywcą dwóch biegunów, podróżował po norweskich Lofotach, wspiął się na Kilimandżaro i Elbrus, odbył samotną wyprawę do Azji. Stanął przed kolejnym wyzwaniem jakim okazał się program „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”. Stworzył własną fundację „Poza Horyzonty”, wspierającą niepełnosprawne osoby. Jak wiele się zmieniło w jego życiu?

Reklama

Wypadek zmienił wszystko. Jan Mela wygrał drugie życie

Jego historia poruszyła Polskę. 24. lipca 2002 roku zmieniło się dla niego wszystko. Jan Mela miał niespełna 14 lat, gdy wszedł w trakcie ulewy do niezabezpieczonej stacji transformatorowej na placu zabaw w Malborku. Poraził go prąd. Długie leczenie, miesiące spędzone w szpitalu. Żmudna rehabilitacja. W końcu decyzja lekarzy, by zostało mu amputowane lewe podudzie i prawe przedramię. Dwa lata później wraz z Markiem Kamińskim zdobył oba bieguny. Udowodnił, że niemożliwe nie istnieje.

Przypominamy tekst Katarzyny Przybyszewskiej-Ortonowskiej, który ukazał się na łamach dwutygodnika „VIVA!” w 2009 roku. O sile, determinacji i udowadnianiu sobie, że warto przekraczać różne granice...

CZYTAJ TAKŻE: Beata Tyszkiewicz i Stanisław Mikulski: zakochała się w nim bez pamięci. Czekał ją srogi zawód

***

Porażenie prądem nie boli. Słyszysz tylko narastające buczenie. Przed oczami migające paski, jak na ekranie popsutego telewizora. To wszystko trwa chwilę. Potem cisza. A później, jeśli przeżyjesz, nic nie jest jak wcześniej.

***

Jasiek to już nie Jasiek. To Janek. A może Jan. Marek Kamiński, polarnik i podróżnik, twierdzi, że Jasiek Janem stał się, kiedy doszedł na biegun południowy. Wtedy, w ułamku sekundy, naprawdę dorósł. A było to pięć lat temu. Zdjęcia uśmiechniętego piętnastolatka z jeżem na głowie, który dokonał niemożliwego, obiegły świat. Od tamtego czasu zmienił się. Ma dłuższe włosy. Wygląda jak Harry Potter, czyli Daniel Radcliff. Dam głowę, że jego portret powieszą sobie nad łóżkiem wszystkie nastolatki. Zresztą internautki już dawno pisały: „Jasiu, jesteś śliczny. Chciałabym się z tobą spotkać. To nic, że nie masz rączki i nóżki”.

Jasiek całe życie mieszkał w domu na przedmieściach Malborka, jest nawet honorowym obywatelem miasta. Po tym, jak w 2004 roku razem z Markiem Kamińskim jako najmłodszy polarnik i pierwsza osoba z niepełnosprawnością zdobył w jednym roku dwa bieguny, jego świat wywrócił się do góry nogami. Media donoszą: „Janek Mela chce zostać reżyserem”, „Janek Mela na Dachu Afryki”, „Janek Mela odwiedził w szpitalu małego Witka”, „Janek Mela gościem sympozjum na temat cierpienia”. I tak od kilku lat.

W 2008 roku, 29 grudnia, w przeddzień swoich dwudziestych urodzin, założył Fundację „Poza Horyzonty”. Pomysł dojrzewał w nim od dawna, ale ostatecznie dojrzał w październiku, 5896 metrów n.p.m., na szczycie Kilimandżaro.

Z dziewięciorgiem kolegów z niepełnosprawnością, na wyprawie zorganizowanej przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, przez kilka dni wspinali się na najwyższy szczyt Afryki. Mówili potem, że góry przenosi nie siła ciała, lecz ducha. W przesłaniu fundacji, która ma pomagać z niepełnosprawnościami powrócić do normalnego życia, przełamywać strach i opór przed nową sytuacją, Jasiek napisał: „W życiu mamy przed sobą różne horyzonty: horyzonty wyobraźni, możliwości. Jesteśmy otoczeni barierami, choć większość z nich znajduje się tylko w naszej głowie. My chcemy pokazywać, że nie ma rzeczy niemożliwych. Samemu nie jest to łatwe, ale razem jesteśmy silniejsi. Ja dostałem od życia drugą szansę”.

Jan Mela w sesji dla magazynu „VIVA!”, 2014 rok

Zuza Krajewska/LAF AM

***

Jasiek zaraża uśmiechem. Tak uważa Agnieszka Pleti, działająca z Jaśkiem w fundacji. Agnieszka też zaraża uśmiechem. Mówi, że ludzie patrzą na Jaśka i zastanawiają się, jak to może być, że chłopak bez ręki i nogi jest taki szczęśliwy. Chcą się z nim spotkać, zobaczyć go, może trochę przejąć tej jego niewiarygodnej energii. Dobrze to rozumiem. W którąś deszczową sobotę, kiedy nic nie było tak, jak być powinno, zobaczyłam go w „Dzień dobry TVN” i nie mogłam oderwać wzroku od telewizora. Jasiek mówił o wyprawie na Elbrus, nowym wyzwaniu dla fundacji. Mówił też, że nie można zamykać się w sobie, bez względu na to, jak świat ci dokopał. Trzeba otworzyć głowę i serducho, mówił. Bo Jasiek nie mówi „serce”, tylko „serducho”.

***

24 lipca 2002 roku. Czy gdyby nie wypadek, zapamiętałby ten dzień? Pewnie nie. A lipiec tego roku był deszczowy. Na placu Kusocińskiego w Malborku plac zabaw, na nim huśtawki, kosz i stół do tenisa. Obok budynek transformatora. Jasiek z kolegami gra w ping-ponga. Deszcz przychodzi nagle, jakby ktoś rozpruł worek z wodą. Chłopaki rozchodzą się do domów. Jasiek mieszka obok, ale zostaje z kolegą, który ma dalej. Muszą się gdzieś skryć przed deszczem. Budynek transformatora jest otwarty.

Ktoś wcześniej tam był, w środku stoją puste butelki po piwie. Janek: „Nie pamiętam, ile tam staliśmy. W pewnej chwili poczułem, że przepływa przeze mnie prąd. Ocknąłem się po jakimś czasie. Leżałem na betonowej podłodze. Nie miałem czucia w lewej nodze od kolana w dół, prawą rękę jakby mi ktoś przykleił do piersi. Nie wiem, jak to zrobiłem, ale wstałem i kulejąc, doszedłem do domu. Tata wziął mnie na ręce i zawiózł na pogotowie. Byłem w szoku. Nic mnie nie bolało”. W szpitalu lekarz długimi nożycami rozcina but i spodnie Janka. Jasiek myśli: A tak lubiłem te buty.

Ból przyszedł potem. I został na wiele miesięcy.

***

Anna Dymna, aktorka, z pasji prezes Fundacji „Mimo Wszystko”, Jaśka poznała cztery lata temu. Zaprosiła go do programu „Spotkajmy się”. Opowiedział tam swoją historię. Anna Dymna: „Ludzie, którzy zetknęli się z takim cierpieniem jak Jasiek, albo się załamują i idą na straty, albo robią rzeczy niewiarygodne. Czesław Miłosz, który lubił oglądać mój program, powiedział mi kiedyś, że cierpienie jest prowokacją. Uruchamia siłę, o jaką człowiek siebie nie podejrzewa. Jasiek potrafił ją w sobie odnaleźć, dlatego robi rzeczy, o których inni tylko marzą”.

Jasiek: „Dużo bólu w życiu przeszedłem i wiem, że każdy ból da się wytrzymać”. Potem patrzy mi w oczy. „Może nie każdy...”.

Miał siedem lat, kiedy spłonął jego rodzinny dom. Rodzice, Urszula i Bogdan Mela, ledwo wiązali koniec z końcem. Nie było na ogrzewanie. Zimą 1997 roku dogrzewali się więc farelką. Którejś nocy farelka się zapaliła. Ogień najpierw zajął szafę. Potem spłonęło wszystko. Zostało kilka nadpalonych książek. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Ula mówiła wtedy, że skoro los tak ich doświadczył, że muszą zaczynać od nowa, nic gorszego się już nie przytrafi.

Osiem miesięcy później na oczach całej rodziny utopił się siedmioletni Piotruś. Jasiek: „Były wakacje. Pojechaliśmy nad jezioro. Piotruś pływał w pontoniku. W pewnej chwili ześlizgnął się do wody. Pierwsza myśl: polecieć i go ratować. Ale nie umiałem pływać. Pobiegłem po pomoc. Tata i kilku mężczyzn skoczyło do wody. Mama, siostry i ja rzuciliśmy się na kolana modlić. Boże, krzyczeliśmy, uratuj Piotrusia! Wyłowili go. Zawieźli na pogotowie. Lekarz nie pozwolił nam wejść do sali. Potem wyszedł i powiedział, że Piotruś nie żyje”.

Zastanawiał się potem wielokrotnie, dlaczego nas to spotyka. Dlaczego?! Dlaczego?! W jednym roku pożar, śmierć Piotrusia. Myślał: Co ten Bóg chce nam pokazać? Że nas nienawidzi? Te same pytania zadawał, leżąc w szpitalu po wypadku. Ale czy można pogniewać się na Boga?

Zuza Krajewska/LAF AM

***

Odwlekał moment, gdy po wypadku spojrzał na siebie po raz pierwszy. Jasiek: „To byłem cały ja. Cały, niecały. Co czułem? Pustkę”.

Niepełnosprawność trzeba oswoić. W szpitalu myślał: Jak mam wyjść z domu bez nogi? Jak mam w ogóle dalej żyć? Wyobrażał sobie konkretne sytuacje, kiedy tej nogi czy ręki brakuje. Ale trudniej było z głową. Nauczyć się krojenia chleba jedną ręką jest łatwo. To zdolność manualna, opanowuje się ją z czasem. Po wypadku poznaje w restauracji dziewczynę, która urodziła się bez rąk. I co mam teraz zrobić, myśli, gdy kelner przynosi jedzenie. Nakarmić ją? A ona zdejmuje buty, bierze widelec w palce jednej stopy, nóż w palce drugiej i je, jak gdyby nigdy nic.

Jasiek: „Dla mnie szok. Dla niej praktyka. Jeszcze długo po wypadku w głowie tłukły się myśli: Chciałbym się wybrać na koniec świata. Ale jak? Jestem niepełnosprawny, i tak się nie uda. Panie Boże, daj mi pracę, która będzie dawała mi radość. Ale jestem niepełnosprawny i nie dostanę pracy. Fajnie by było znaleźć sobie dziewczynę, która by mnie pokochała. Ale która mnie pokocha, gdy nie mam ręki i nogi?”.

Potem Jaśkowi spełniają się wszystkie te rzeczy. Ale wtedy jeszcze o tym nie wie.

***

Medycyna mówi, że żyć nie powinien. 15 tysięcy voltów. Tyle przepłynęło przez ciało Jaśka. 220 voltów jest w gniazdku. I może zabić. Więc czy to cud?

Sala szpitalna jest szara. Przez dwa i pół miesiąca Janek leży na sali pooperacyjnej. Czasem obok inny pacjent. Kilku z nich wywieziono potem pod białym prześcieradłem. Jasiek: „Po lekarzu widać, kto przeżyje, kto umrze. Kiedy na mnie patrzył, miał w oczach, że umrę. Pomyślałem, że skoro tak, to wszystko w rękach Boga. Ale chciałem żyć. Nie dla siebie. Dla mamy”.

I taki obrazek w głowie się pojawia. Kilka lat po śmierci Piotrusia Janek ściga się z kolegami na rowerze. Jadą pod prąd, pędzą między samochodami. Nauczycielka widzi to, w dzienniczek wpisuje uwagę. Mama czyta, patrzy na Jaśka, nie opieprza, nie krzyczy, mówi cicho: „Jasiek, straciłam Piotrusia, nie przeżyję utraty drugiego syna”.

Czytaj też: Wypadek zmienił życie Moniki Kuszyńskiej: „Wreszcie wyszłam z tego więzienia, które sobie stworzyłam”

Więc Jasiek w szpitalu robi wszystko, by przeżyć. Nawet jak mu po kawałku odcinają rękę i nogę. Nawet gdy morfina podawana co sześć godzin działa tylko przez cztery, a kolejne dwie są nie do zniesienia, kiedy krzyczy i tak boli, że przywiązują go pasami do łóżka – walczy. Nawet gdy któregoś dnia silna zazwyczaj mama pęka, patrząc na coraz krótsze kończyny syna, i wybiega z sali, zanosząc się płaczem – on walczy.

Już po amputacji w szpitalu wielokrotnie śni mu się, że ma obie nogi. Że robi coś lewą ręką, a potem nagle, zza pleców, wyciąga prawą. Myśli: A więc to sen! A potem się budzi. I jest ciężko.

Jan Mela: wyprawa na bieguny odmieniła jego życie. Markowi Kamińskiemu zawdzięcza wiele

Z dziennika Jaśka. 20 kwietnia 2004 roku, wtorek. „Nie jest dobrze. (...) W nocy dryf oddalił nas od bieguna o trzy kilometry. (...) Warunki są straszne. Nie od nas zależy, czy teren i pogoda będą sprzyjać. Mimo że męczymy się, idąc do przodu, dryf i tak nas cofa. Wczoraj cieszyliśmy się z przebytej drogi, a dziś walczymy o każdy kilometr”.

Jasiek mówi, że tacy ludzie jak Kamiński nie zjawiają się w życiu przypadkowo. Gdy ten dowiedział się, że w Malborku jest taki Jasiek, który stracił rękę, nogę i chęć do życia, do swojej listy rzeczy do zrobienia dopisuje: „Po pierwsze: pomóc mu załatwić protezę. Po drugie: zabrać go na biegun”. Marek Kamiński: „Nie do końca wierzyłem, że dojdziemy. Ale chciałem, żeby Jasiek zaczął ćwiczyć. Chciałem, by miał w życiu cel. A biegun to cel trudny. Ludzie myślą, że to atrakcyjne miejsce. A to Ocean Arktyczny pokryty lodem, cały czas w ruchu. Dryfuje w tę i z powrotem. Lód pęka. Bywa bardzo niebezpiecznie”.

Jasiek: „Nie od razu powiedziałem: tak. Po wypadku jeździłem na wózku, wożono mnie, bo jedną ręką wózka nie poprowadzisz. Byłem nieszczęśliwym człowieczkiem, ze spuszczoną głową”. Więc czy ktoś taki dojdzie na biegun? Pytał siebie tysiąc razy. Ludzie dwie ręce mają i dwie nogi, a nie dochodzą. Strach. A potem zuchwała myśl: A może jak dojdę tam, to już będzie mi łatwiej wspinać się w życiu?

Trening przygotowujący do wyprawy. Czas – półtora roku. Ćwiczenia – codziennie. Biegi po lesie, ciągnięcie za sobą opon, rower, pływanie. Energia wraca z każdym dniem. Kilka miesięcy wcześniej, gdy przymierza pierwszą protezę, skacze z radości. Lekarz krzyczy: „Powoli! Dziennie tylko godzinę! O kulach!”. Jasiek w nosie ma to gadanie. Kule w kąt. Chodzi, biega wręcz, aż kikut boli jak cholera, poobcierany do krwi. Ale jest
szczęśliwy.

Potem jest szczęśliwy wiele razy. Kiedy samolot w Kopenhadze odrywa się, wioząc ekipę na Spitsbergen. Kiedy lądując, widzi góry i wszechobecny śnieg. Kiedy już na biegunie północnym wykończony wielodniowym marszem wie, że w tym roku jeszcze przed nim biegun południowy. Kiedy Jan Paweł II, w grudniu, tuż przed jego szesnastymi urodzinami, pisze list do najmłodszego polarnika w historii, przypominając mu słowa z jednego z najpiękniejszych kazań: „Każdy ma swoje Westerplatte. Coś takiego, czego musi bronić i za nic nie oddać. Nigdy”. Kiedy lewą ręką bierze łyżkę i kiedy zatrudnia go na budowie człowiek w Norwegii, gdzie Jasiek jedzie ze swoją ówczesną ukochaną, Kasią.

Co to jest szczęście? Długo myślimy. A potem Jasiek wymienia jeszcze: słońce za szpitalnym oknem, łzy na obozie dla paraolimpijczyków, gdzie zawiózł go tata po wypadku, pierwsze pokonane schody, bal Klubu Odkrywców w Nowym Jorku, gdzie poznał nieżyjącego już dziś Steve’a Fosseta, spotykanie ciekawych ludzi, miłość...

***

Agnieszka Pleti: „Jasiek jest jak guru dla ludzi. Wszyscy od niego oczekują, że będzie tryskał humorem, a on ma swoje dobre i złe dni. Czasem zamyka się w sobie, ucieka, czasem brakuje mu miłości”.

Anna Dymna: „Wszystko przeżywa. Po Kilimandżaro miał smutną twarz. A Jasiek zawsze się uśmiecha. Uśmiech jest jego tarczą i bronią. Pytałam wtedy: »Jasiu, co ci jest?«. Gryzł się z myślami o fundacji. Od kilku lat chciał ją założyć, ale był za młody. Wtedy podjął decyzję. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jaka to odpowiedzialność. On ciągle walczy o innych, a musi przecież też zawalczyć o siebie. Skończyć studia, ułożyć sobie życie. A czasu jest mało, bo ciągle jest ktoś potrzebujący. On od tej swojej misji nie będzie mógł się uwolnić. I to jest niebezpieczeństwo. Nie jest Jaśkiem Melą, chłopcem, mężczyzną, ale Jaśkiem Melą – dobrem publicznym. To nie jest łatwe. Im więcej człowiek robi dla ludzi, tym więcej od niego wymagają. Ale póki to będzie jego pasja, wierzę w niego jak w siebie”.

***

Lubi wyzwania. Kiedy w 2003 roku Polskę obiegła wieść, że Jasiek Mela bez ręki i nogi idzie na biegun, w środowisku osób z niepełnosprawnościami podniosła się wrzawa. Niektórzy pisali, że takie osoby powinny siedzieć w domu, a nie latać po świecie i bieguny zdobywać. Marek Kamiński: „Myślę, że Jasiek poszedł na bieguny tylko częściowo dla siebie. Miał poczucie misji. Jego mama opowiadała mi, że kiedy obudził się po amputacji, był promienny. Powiedział: »Mamo, nie płacz, Bóg mnie ocalił, żebym zrobił w życiu coś dobrego«”.

Potem wielokrotnie prosił Boga o pomoc. On jeden wie, o co prosił i co dostał. Kamiński: „Był taki przełomowy moment w naszej wyprawie na biegun południowy. Już byliśmy pewni, że nie dojdziemy. Dryf nas oddalał od celu, kończyło się jedzenie. Media były prawie pewne, że nie zdobędziemy bieguna. Siedzieliśmy wieczorem w namiocie. Smutno było. Jasiek w pewnej chwili wspomniał swoją pielgrzymkę do Lourdes. Wtedy powiedziałem: »Wiesz, musimy się mocno pomodlić, żeby nam się udało«. I tak zrobiliśmy. Następnego dnia teren się wyrównał, dryf się cofnął. To był cud”.

***

Cudem jest życie. Jasiek tak mówi. Gdy rozmawiamy o przyszłości, krążymy wokół podróży. Lubi swój zwariowany świat. Ruch, szaleństwo. Jest tyle miejsc, które trzeba zobaczyć. Ale potem pojawia się myśl, że gdyby dziś miał żonę, dzieci i dom, czułby się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Czasem zadaje sobie pytanie: czego nie będę mógł zrobić, nauczyć się? I wymienia: „Nie będę grał na gitarze. W sumie trudno z jedną ręką. Nie będę strzelał z łuku. Ale czy jest to umiejętność niezbędna do życia? Poza tym mogę wszystko”.

Nie nosi protezy ręki. Długi rękaw, ale to trochę kamuflaż przed ludźmi. Żeby się nie gapili. Jasiek: „Chciałabyś, bym ci podał na przywitanie taką zimną, plastikową rękę? Może kiedyś, jak wymyślą takie, jakie miał Robocop, to kto wie... Pozostaje czekać na postęp”.

Mówi się, że trzynastka to pechowa liczba. Gdy poraził go prąd, miał trzynaście lat. Jasiek: „Zawsze lubiłem trzynastkę”. „Może tobie przyniosła szczęście?”, pytam. Jasiek: „Miałem kiedyś dziwny sen. Byłem w niebie. Chmury wisiały nisko nad wielką gwiaździstą księgą. Miałem wrażenie, że za nią siedział Bóg, ale go nie widziałem. Za to słyszałem. Mówił, że jestem zapominalski, ale żebym zapamiętał liczbę 13. Zapamiętałem, choć nie wiem, co to znaczy”.

Kamiński: „Pyta pani, jak go określić jednym zdaniem? Fajny facet. Chciałbym gdzieś jeszcze z nim pójść...”.

Co by było, gdyby nie poraził go prąd? Kto wie? Jasiek nie lubi gdybać. Mówi: „Byłbym kim innym”. Może. Jedno wie na stówę. Gdyby nie wypadek, nie odkryłby pewnie, że warto żyć. Że życie jest tak cholernie, tak niewiarygodnie, tak niewypowiedzianie piękne.

Jan Mela w sesji dla magazynu „VIVA!”, 2014 rok

Zuza Krajewska/LAF AM

Pomimo obaw założył rodzinę - Jan Mela udowadnia, że nie można się poddawać

„Fajnie by było znaleźć sobie dziewczynę, która by mnie pokochała. Ale która mnie pokocha, gdy nie mam ręki i nogi?” - mówił Jan Mela na łamach VIVY! w 2009, na długo przez poznaniem obecnej żony, Magdy. Dziś tworzą zgodne małżeństwo i mają dwójkę dzieci.

W wywiadzie dla magazynu VIVA! wraz z Magdą opowiada o wspólnym życiu i planach na przyszłość. Janek długo marzył o założeniu rodziny, i chociaż wzbraniał się przed odpowiedzialnością, jaką jest posiadanie żony i dzieci - obecnie są jego największą dumą i radością.

ZOBACZ TAKŻE: Janusza Józefowicza i jego córkę w przeszłości łączyły trudne relacje. Jak dziś wygląda życie Kamili Józefowicz?

Poznanie Magdy pomogło mu w zmianie swojego spojrzenia na świat i dało kolejny zastrzyk motywacji do dążenia ku zmianom na lepsze. Obecnie ciężko uwierzyć, że kiedyś był nieszczęśliwym człowiekiem, który ze spuszczoną głową poruszał się na wózku. “Założyłem rodzinę, ożeniłem się z Magdą i staliśmy się rodzicami. Choć kolejność była trochę inna, bo ślub wzięliśmy dopiero rok temu, a nasza córeczka ma już 20 miesięcy. Łatwiej w terminie zdobywać bieguny niż żyć na co dzień według planu” - mówił Jan w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.

Jan Mela z żoną i dziećmi, VIVA! 1/2022

Krzysztof Opaliński

Jan Mela o zaręczynach i planach na przyszłość

“Chociaż pragnąłem, by Magda została moją żoną, to jakby z przekory wmawiałem sobie różne rzeczy, żeby te oświadczyny odwlec. Gdy moją wymówką przed samym sobą była zepsuta skrzynia biegów w samochodzie, zrozumiałem, że trzeba się po prostu odważyć. Prawda jest też taka, że jestem ojcem nie dwójki, a trójki dzieci. Najstarszy syn urodził się, jeszcze zanim poznałem Magdę. O tym też nie znajdzie pani informacji w internecie. Mam więc syna, który mieszka ze swoją mamą” wspominał. Finalnie ich związek wszedł na kolejny szczebel. Nowa ukochana zaakceptowała fakt, że działacz społeczny ma dziecko z poprzedniego związku. Magda zdradziła, że Jan poprosił ją o rękę w Lusowie pod Poznaniem. To tam, na moście nad jeziorem, zakochani pocałowali się po raz pierwszy. Zakochani są szczczęśliwymi rodzicami Kazia i Jadzi.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Wygrali Azja Express, są razem 8 lat z... przerwą! Tacy są prywatnie Angelika i Łukasz Trochonowiczowie

Jan Mela opowiedział wtedy również o planach na kolejne, wspólne lata. Oprócz tego jest motywatorem, działa charytatywnie. Przez dwanaście lat za sprawą fundacji, pomógł wielu osobom, wspierając ludzi po amputacjach. W trakcie pandemii był jednak zmuszony ją fundację. „Nasze życie się zmieniło. Był to zresztą czas wielu zmian, po 12 latach zakończyliśmy działanie naszej fundacji. Nie podchodzę do tego jednak jak do porażki. Przez ten czas pomogliśmy wielu osobom i jako jedyni wspieraliśmy ludzi po amputacjach”, przyznał w wywiadzie dla VIVY! w styczniu 2022 roku.

Oboje z Magdą są zafascynowani długimi wyjazdami. Jan podzielił się swoimi marzeniami, aby odkrywać przed rodziną nieznane miejsca. Pokazywać im to co w przyrodzie najpiękniejsze. Dokładnie wie, gdzie udadzą się w podróż, gdy tylko dzieci podrosną. “Ekstremalne podróże zagrażające życiu to dla mnie przeszłość. Mamy więc plany, że jak dzieciaki trochę podrosną, pokażę im i Magdzie, jak wygląda zorza polarna”, mówił.

Jan Mela i Magda Mela, VIVA! 1/2022

Krzysztof Opaliński

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama