Reklama

Artysta. Rewelacyjny aktor i… analogowy introwertyk. Nie słucha radia, nie ma telewizora, a z komórki korzysta… siedem minut dziennie. W wolnych chwilach maluje obrazy i podróżuje. Wojciech Mecwaldowski soczyście opowiada Beacie Nowickiej o swoim świecie: „Cały czas żyję, droga pani, pełną gębą. Jestem człowiekiem, którego czasami dosięgają cierpienia. Ale jestem szczęśliwy, bo czuję, dotykam, widzę, myślę…”.

Reklama

Wojciech Mecwaldowski o zatraceniu siebie w roli

Przed chwilą wrócił Pan z dachu jednego z najwyższych hoteli. Jak wygląda Warszawa z lotu ptaka?

Bardzo cicho i spokojnie. Dość szaro, bo mamy dziś ponury dzień, ale Warszawa jest bardzo kolorowym miastem.

Widział Pan zeppeliny płynące po niebie, jak Pana autystyczny bohater z filmu „Dziewczyna z szafy” Bodo Koxa?

Na szczęście nie. Ten okres mam już za sobą…

Często wspina się Pan, żeby spojrzeć na siebie i świat z dystansu?

Bardzo lubię podróżować. Kocham góry. To miejsce, gdzie mogę się wyciszyć, przyjrzeć sobie. Ostatnio wraz z Tomkiem Kotem, Marcinem Dorocińskim i Andrzejem Sewerynem wdrapywaliśmy się na Kasprowy. Kręciliśmy film „Niebezpieczni dżentelmeni” i przez miesiąc mieszkaliśmy w Zakopanem, mogliśmy pochodzić po górach, Marcin jeździł nawet na rowerze. Obaj gramy przyjaciół – Witkacego i Bronisława Malinowskiego.

Najpierw znajduje Pan cel podróży czy pakuje plecak?

Czasem mam ochotę gdzieś polecieć, więc pakuję się i lecę, czasami planuję, czasem ktoś mnie wyciąga w nowe miejsce. Po roli Tomka w „Dziewczynie z szafy” nagle zrozumiałem, że muszę gdzieś uciec. Odpocząć od siebie, otoczenia, odtajać, wyczyścić umysł. To było spontaniczne. Jednego dnia o tym pomyślałem, a następnego wyleciałam do Stanów i… wróciłem po półtora miesiąca.

Zobacz także: Wojciech Mecwaldowski ma na koncie dziesiątki ról, ale stroni od show-biznesu...

Szymon Szcześniak/Visual Crafters

Żeby zagrać tak trudną rolę, trzeba odbyć daleką podróż w głąb siebie. Co Pan tam takiego zobaczył, że uciekł?

Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, droga pani. Była w tym kompletna dekonstrukcja. Przebywałem w świecie autystycznym, który traktowany jest jako ten „nienormalny”. Po jakimś czasie zaczęło mi się wydawać, że to autystycy są normalni, a nie my, bo my tylko komplikujemy sobie życie. Widzimy pagórek, a mówimy, że to wielka góra. Przekroczyłem granicę z samym sobą, której aktor nigdy nie powinien przekraczać. Czyli tak głęboko wszedłem w postać, że zatraciłem siebie. To mnie przeraziło. Przeholowałem i konsekwencje były ogromne – do roli schudłem ponad 20 kilogramów i obniżyłem się o ponad 10 centymetrów, bo mój kręgosłup tego nie wytrzymał. Do tego posypałem się psychicznie. Powrót do rzeczywistości był takim rozczarowaniem, że drugi raz chybabym tego nie przeżył. Czy żałuję? Nie. Niczego w życiu nie żałuję.

Cały wywiad z Wojciechem Mecwaldowskim w nowej VIVIE!. Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 2 grudnia.

Reklama

Sprawdź też: Jarosław Bieniuk o Ani Przybylskiej: „pół roku po jej śmierci spaliśmy we czwórkę w jednym łóżku”

Mateusz Stankiewicz/SameSame
Reklama
Reklama
Reklama