Janusz Kulig zginął 18. lat temu. Jego śmierć wstrząsnęła całą Polską...
Kierowca rajdowy zmarł tuż przed narodzinami swojego drugiego dziecka...
Był piątek 13 lutego 2004 roku. Warunki pogodowe nie sprzyjały, widoczność była słaba. Z powodu zaniedbania dróżniczki na przejeździe kolejowym w Rzezawie (brak opuszczonych rogatek i nieuruchomienie sygnalizacji świetlnej) prowadzony przez Janusza Kuliga Fiat Stilo zderzył się z pociągiem pospiesznym „Ślązak” relacji Zielona Góra-Przemyśl. Mimo że po wyciągnięciu z auta kierowca rajdowy jeszcze żył, zmarł wkrótce potem z powodu odniesionych obrażeń. Od tego tragicznego wypadku minęło w tym roku 18 lat... Dziś z kolei rajdowiec obchodziłby kolejne urodziny.
Wypadek Janusza Kuliga na przejeździe kolejowym
Był osobą pogodną, która w kilka sekund potrafił zjednać sobie każdego. Zawsze uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do życia. „Gwiazda, która nie gwiazdorzyła”, mawiali o nim fani, przyjaciele i konkurenci. W chwili śmierci miał zaledwie 35 lat i jeszcze wiele przed sobą. Jednak już wówczas miał na koncie kilka spektakularnych sukcesów: trzykrotne mistrzostwo Polski (1997, 2000 i 2001 rok), wicemistrzostwo Europy (2002) oraz dwukrotne mistrzostwo Europy Centralnej (1998 i 1999 rok). Nikt nie miał wątpliwości, że jest poważnym pretendentem do odniesienia kolejnych międzynarodowych sukcesów. Niestety, tragiczny lutowy dzień odmienił wszystko.
Rodzice Janusza Kuliga podkreślają, że nie wierzył w przesądy. Przez wiele lat mówiono o nim, że jest w czepku urodzony. Jak na ironię, wypadek, który zakończył jego życie i pasmo zawodowych sukcesów wydarzył się... w piątek trzynastego. O tym, jak wyglądały ostatnie godziny przez tragedią, opowiedzieli w wywiadzie jego rodzice, Helena oraz Jan.
Czytaj także: Andrzej Munk był jednym z najlepszych polskich reżyserów. Gdy zginął, miał 39 lat
Wspomnienia Jana Kuliga, ojca kierowcy rajdowego
„Jechaliśmy do rodziny w Toruniu, a jeszcze dwie godziny przed wypadkiem rozmawialiśmy przez telefon. Janusz opowiadał, że następnego dnia ma zaplanowaną wizytę na otwarciu galerii w Gliwicach. Gdy dowiedzieliśmy się o wypadku, ruszyliśmy w drogę powrotną, z której nic nie pamiętam. Zakodowałem sobie w głowie, że musimy jechać do prosektorium do Bochni, żeby go zobaczyć, a zajechałem do Krakowa, pod blok, w którym Janusz mieszkał z żoną i dziećmi. Nie wiem, jak to się stało. Byłem w jakimś amoku”, zwierzył się ojciec Janusza Kuliga w intymnej rozmowie z Dariuszem Dobkiem z Onet Sport.
Dodał, że nie od razu dotarła do nich wiadomość, że syn nie żyje. „Gdy usłyszałem o wypadku, moja pierwsza myśl była taka, że może po prostu potrącił go pociąg. Ale gdy zaczęły rozdzwaniać się telefony, skontaktowałem się z panią prokurator z Bochni. Przyznała, że był wypadek, ale twierdziła, że nie wiadomo, kto zginął, bo jest ciemno, a poza tym samochód mógł zostać pożyczony. Próbowała uniknąć odpowiedzi. W końcu rzuciłem jej w nerwach, żeby powiedziała mi wszystko, co wie. Wtedy przyznała, że to Janusz”, ujawnił.
Okazuje się, że przejazd ten sportowiec wybrał, bo chciał zobaczyć, czy w składzie materiałów budowlanych, który dzierżawił znajomym, wszystko jest w porządku. Czy rodzice zastanawiają się często „co by było, gdyby”? Zwracają na pewno uwagę na szereg zaniedbań ze strony PKP, które spowodowały, że wypadek, któremu uległ Janusz Kulig, był tak tragiczny w skutkach.
Czytaj także: Przyczyny śmierci Dariusza Siatkowskiego nigdy nie zostały wyjaśnione...
Janusz Kulig
Szczegóły śmierci Janusza Kuliga
„Zawsze po fakcie ocenia się, analizuje, ale ostatecznie człowiek dochodzi do wniosku, że nie ma co gdybać. Chociaż w tym przypadku wystarczyłoby, żeby PKP uporządkowała przejazd. Pociąg nie uderzył bowiem w jego samochód lokomotywą, tylko kołami, bo Janusz próbował się jeszcze uratować. Po uderzeniu przez pociąg auto wpadło dodatkowo na nieczynny słup trakcyjny. Gdyby tam nie stał, samochód by przekoziołkował. A tak zapięty pas spowodował pęknięcie aorty. Wiem, że to już gdybanie... Ani nie opadły zapory, ani nie pulsowały czerwone światła. Dróżniczka mówiła później, że nie wie, dlaczego doszło do wypadku”, wspomina pan Jan.
Michalina K., dróżniczka, która poniosła karę za ten tragiczny wypadek, została skazana na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy. Wpływ na tak łagodny wyrok miało m.in. to, że rodzice Janusza Kuliga przebaczyli jej. Podkreślają, że nigdy nie pragnęli zemsty.
„Ale co by nam to dało? Życia Januszowi by to nie przywróciło. Dróżniczka i tak przeżywała to bardzo ciężko. Gdy dzień po wypadku przyjechałem na komendę policji po jego rzeczy, zauważyłem kobietę z twarzą w dłoniach. Coś mnie tknęło i podszedłem do niej, mimo że jej nie znałem, więc nie wiedziałem, czy to ona. Gdy się na mnie popatrzyła, upadła na kolana i zaczęła krzyczeć, że zabiła mi syna. Z trudem ją podniosłem, a gdy usiadła na krześle, trzęsła się jak galareta. Próbowałem ją uspokoić. Powiedziałem jej, że wybaczymy”, zwierzył się Dariuszowi Dobkowi Jan Kulig.
Dodał, że było to dla nich jedyne wyjście i jego syn z pewnością postąpiłby tak samo. „Jednak nie wszystkim podobało się to, że tak szybko wybaczyliśmy. Mówili nam to wprost, ale zawsze odpowiadałem, że nie było innej możliwości. Janusz też by tak postąpił. Nie chciałby zemsty. Nie wahaliśmy się ani chwili. Zarazem nie robiliśmy tego na pokaz. To była dla nas normalna, ludzka reakcja. Nigdy nie szukamy rewanżu. Uważamy, że zło trzeba zwalczać dobrem. Takie podejście jest lepsze, człowiek jest wtedy spokojniejszy”, podkreślił z mocą ojciec Janusza Kuliga.
Dziennikarz zauważył, że rodzice sportowca wiele razy od chwili tragedii 18 lat temu pokonywali samochodem feralny przejazd. Czy towarzyszył im strach? „Nie boję się pokonywać tamtego przejazdu. Tyle że zawsze zatrzymuję się przed torami i oglądam się na wszystkie strony. Teraz jest już tam bezpieczniej. Budynek dróżnika został usunięty, a wtedy trzeba było wjechać kołami na pierwsze tory, żeby zobaczyć, czy coś nie jedzie, bo widoczność była tak słaba. Szkoda tylko, że tak to u nas dziwnie jest, że dopiero musi się coś stać, żeby doszło do poprawy warunków”, zauważa Jan Kulig.
Warto również pamiętać, że gdy rajdowiec zginął, jego żona była w ciąży z drugą córką. Dziecko przyszło na świat krótko po tragedii. Kobieta wystąpiła wówczas do PKP o adekwatne odszkodowanie. Choć trudno w to uwierzyć, sprawa trwała aż pięć lat.
„Szkoda nawet wracać do tej sprawy, tyle lat się to ciągnęło... Na pewno przeżywała to, tym bardziej że w momencie śmierci męża była w ciąży. Do dziś jest sama i choć może nie okazuje na co dzień żałoby, to jednak widać nią po niej”, zwierzył się ojciec sportowca.
Czytaj także: „Przepraszam, nie chciałem tak żyć”... Dramatyczna historia śmierci Mirosława Breguły z zespołu „Universe”
Janusz Kulig
Rzezawa, 14.02.2004
Tak bliscy zapamiętali Janusza Kuliga
Wiele pięknych słów o kierowcy powiedzieli przed ostatnie lata jego bliscy. Między innymi córka Paulina. „Zdawałam sobie sprawę z tego, że tata jest rozpoznawalny. Przemycałam do przedszkola plakaty i pięć minut przed wyjściem szybko podpisywał mi autografy, żebym mogła je rozdawać. To był też tata, którego wysyłałam na kolegów, którzy mnie zdenerwowali, żeby ich postraszyć”, opowiadała w Dzień Dobry TVN.
Gdy Janusz Kulig zginął, miała 7 lat. „Gdy oglądam zdjęcia, te momenty same mi się przypominają. Podróżowaliśmy do Włoch. Podczas podróży tata zawsze otwierał swój ulubiony energetyk. Pamiętam ten dźwięk strzelającej puszki i zapach napoju. To mi się kojarzy z takim smakiem wakacji, a kultura Italii cały czas jest w moim sercu”, dodawała na wizji.
Gdy sportowiec zmarł w lutym 2004 roku, jego ukochana była wtedy w ciąży. 5 miesięcy później narodziła się druga córka – Julia. I to ona mocno przypomina bliskim o panu Januszu. Gdy raz założyła na głowę jego balaklawę rajdową, wszyscy byli w szoku. „My z mamą zamarłyśmy, to było coś niesamowitego. Julia jest tak podobna do naszego taty. Ja nie muszę odtwarzać jego sylwetki, bo tata jest ze mną cały czas w postaci siostry, która jest jego totalną kopią . Bardzo ją kocham i gdy widzę jej oczy, jej spojrzenie pełne błysku, to zdecydowanie przypominają mi się tamte czasy”, mówiła Paulina w tym samym wywiadzie...
Czytaj także: Andrzej Nowakowski w szale alkoholowym zabił swojego kolegę. Tym procesem żyła Polska na początku lat 70.