„Patrz, to ten Kot” - kiedyś tak mówili. A jak mówią dziś? Tomasz Kot kończy 40 lat. Zmienił się?
1 z 4
Właśnie kończy dzisiaj 40 lat. Jaki jest teraz Tomasz Kot - wszyscy wiemy, znamy też jego najlepsze role. A jaki był kiedyś? Jedenaście lat temu, gdy jego wielka kariera dopiero rozkwitała i kobietom na jego widok zaczynało bić szybciej serce, udzielił VIVIE! interesującego wywiadu. Był wtedy kawalerem przed trzydziestką, nie miał dzieci. Teraz jest szczęśliwym mężem oraz ojcem dwójki dzieci, a na koncie ma wiele pamiętnych ról. Nam opowiedział o początkach kariery, powodzeniu u kobiet i poświęceniu w pracy. Co się zmieniło w jego życiu? Czy kiedy wybierał się do szkoły teatralnej, marzył już o sławie, wyobrażał sobie przyszłość pełną sukcesów?
- Kiedy się wybierałem do szkoły, to miałem przede wszystkim świadomość tego, że na jedno miejsce przypada kilkadziesiąt kandydatów. Marzyłem o tym, żeby zobaczyć swoje nazwisko na liście przyjętych - powiedział w wywiadzie Tomasz Kot.
A dziewczyny?
Tomasz Kot: Jeżeli ktoś zdawał, żeby zapewnić sobie powodzenie u kobiet, to życzę mu szerokiej drogi! Ja miałem tylko jeden powód, chciałem grać i tylko to było ważne. Czułem, że to jedyna droga, do której mogę być przypisany i nie zmieniło się to do dziś. W pewien sposób jednak teatr pomógł mi w moich relacjach z kobietami. Kiedy byłem młodszy, miałem problemy ze zdrowiem, a to powodowało, że byłem nieśmiały i zakompleksiony. Z zazdrością patrzyłem na pewnych siebie kumpli. Do tego w liceum byłem w żeńskiej klasie i strasznie się wstydziłem w obecności koleżanek. Ale potem trafiłem do teatru. To było w Legnicy, bo stamtąd pochodzę. Jak zacząłem tam przychodzić, to poczułem, że odnalazłem swoje miejsce. I zacząłem się zmieniać. Kiedy byłem w trzeciej licealnej, to już się z dziewczynami kumplowałem, a one ze śmiechem przypominały mi, kim byłem na początku liceum.
Polecamy także: Piotr Adamczyk: „Twarz z zapisem życia jest bardziej interesująca”. Aktor kończy 44 lata.
2 z 4
Co było potem?
Tomasz Kot: A potem miałem wielkie szczęście. Jeden z aktorów występujących w naszym teatrze amatorskim dostał się na studia i zaproponowali mi, żebym wszedł do zespołu na jego miejsce. Od pierwszego występu ruszyła lawina i połknąłem bakcyla. Jeździliśmy z teatrem po całej Polsce, zdobywaliśmy nagrody. A do tego jeszcze zacząłem zarabiać pieniądze.
Miało to jednak swoje konsekwencje, Tomasz Kot nie zdał matury za pierwszym podejściem...
Tomasz Kot: Oblałem, ale nie przez imprezy – miałem 17 lat, kiedy podpisałem pierwszą zawodową umowę z teatrem. Próby rano, więc w szkole mnie nie ma i wyjazdy na festiwale teatralne – to samo. Częściej byłem w teatrze niż w szkole. Później dyrektor teatru zaproponował mi etat. Wziąłem bez gadania. Potem zdałem maturę i do krakowskiej szkoły teatralnej dostałem się bez problemów.
Był najlepszym studentem na roku.
Tomasz Kot: Tak mówią. Ale jeśli robisz to, co lubisz, to musi ci to wychodzić i już. A ja kocham grać.
Podobno jego tacie ten wybór studiów wcale się nie spodobał?
Tomasz Kot: U mnie w rodzinie nigdy nie było aktorów. Dla moich rodziców to była czarna magia. Myśleli, że skończę na zasiłku. Nie dziwię im się.
Polecamy także: „U nas nie ma szarości”. Nowa VIVA! z Kingą Preis na okładce i rozmowa o miłości, synu i mężczyznach.
3 z 4
Jak Tomasz Kot reaguje na popularność, kiedy na ulicy zaczepiają go ludzie?
Tomasz Kot: Bez przesady. Nikt mnie nie zaczepia, czasem ktoś się uśmiechnie. Niedawno dziwnie się poczułem, kiedy jakiś chłopak szturchnął kolegę i powiedział: „Patrz, to ten Kot”. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Ale najbardziej zszokowały mnie e-maile, które zacząłem dostawać. Jakaś pani napisała list z propozycją, czy nie zechciałbym wystąpić jako jej osoba towarzysząca na jakimś weselu za opłatą pieniężną, plus jedzenie i nocleg – dziwni są ludzie. Albo inny e-mail od pani, która jest rozwódką z dziećmi i chciałaby się ze mną umówić. I od razu też przywiozłaby dzieci, żebyśmy mogli się poznać. Nawet nie wiedziałbym, co napisać.
Znajomi mówią, że jest perfekcjonistą. Czasem nawet proszą, żeby nie poświęcał się tak roli?
Tomasz Kot: Kiedy grałem Ryśka w „Skazany na bluesa”, to często słyszałem zdanie: „Stary, szkoda twojego zdrowia”. Schudłem osiem kilo, zapuściłem brodę, nosiłem rzemyki, chusty. Kiedyś stałem na przystanku ubrany jak on i zauważyłem, że starsi ludzie odsuwają się ode mnie. Wiedziałem też, że miał koty. Traf chciał, że nad Zalewem Zegrzyńskim znalazłem wtedy małą kotkę. Zabrałem ją do domu. Drażniłem się z nią tak, że mi ręce do krwi podrapała. Potem te blizny nie chciały się goić, a moi kumple tylko kręcili głowami. No bo trochę chyba przesadziłem. Scena to najbardziej wymagająca kochanka. Kiedy się nie przygotujesz, jak powinieneś, obnaży wszystko bez skrupułów. Ja wolę żyć z nią w zgodzie i nie podpaść.
Polecamy także: Mija 60 lat od bajkowego ślubu Grace Kelly i księcia Rainiera z Monako. Przypominamy zdjęcia pary.
4 z 4
Czy Tomasz Kot ma konfliktowy charakter?
Tomasz Kot: Nie. Nie jestem nerwowy ani wybuchowy. Jeśli ktoś mnie wkurzy, to nie wygarniam mu, co o nim myślę, tylko po prostu dziękuję za znajomość i tyle. Mam taką teorię, że każdy rodzi się z wkodowaną w głowę książką telefoniczną, w której są numery i nazwiska wszystkich ludzi, których się spotyka w życiu. Raz na jakiś czas następuje przesilenie i niektóre numery należy z tej książki wymazać. Tak właśnie robię.
Ma także opinię flirciarza i łamacza kobiecych serc.
Tomasz Kot: Nie jestem żadnym flirciarzem. Po prostu łatwo nawiązuję kontakty z kobietami.
Polecamy też: „Liczyłem, że będą bliźniaki i może jednak będę miał brata". Maciej i Marianna Stuhr jak ogień i woda.