Martyna Wojciechowska pokazała przybrane dzieci: „Z nimi stworzyłam prawdziwą rodzinę z wyboru”
Ta historia poruszy Wasze serca!
Ten dzień na zawsze odmienił jej życie. Martyna Wojciechowska w 2004 roku podczas kręcenia programu Misja Martyna na Islandii uległa poważnemu wypadkowi. Wówczas złamała kręgosłup, a jej kamerzysta Rafał Łukaszewicz w wyniku poniesionych obrażeń zmarł. „Zginął na miejscu. Na moich rękach nawet, a ja złamałam kręgosłup. W tym momencie postanowiłam zmienić całe swoje życie”, powiedziała przed laty podróżniczka. Do sprawności powróciła szybko, bo półtora roku później wspięła się na Mount Everest, ale te wydarzenia na zawsze pozostały w jej pamięci. Na profilu na Instagramie Wojeciechowskiej pojawiło się właśnie poruszające zdjęcie!
Wypadek Martyny Wojciechowskiej na Islandii
Do tych wydarzeń Martyna Wojciechowska nie lubi wracać. Wszystko zawarła w książce, która jak pisze: „Jest o tej drodze z samego dna na szczyt najwyższej góry świata. Uwierzyłam, że niemożliwe nie istnieje, że muszę przeżyć dwa życia, swoje i Rafała” , wyznała przed laty.
„Pamiętam dokładnie ten dzień. Chłopcy operatorzy powiedzieli mi wtedy: "Cały dzień prowadziłaś. Usiądź z tyłu". Usiadłam więc za kierowcą, a Rafał przesiadł się do mnie do tyłu. Zwinęłam się w kłębek, położyłam głowę na jego kolanach i obudziłam się w zupełnie innej rzeczywistości. Byłam poturbowana, a Rafał umierał na moich oczach”, mówiła Martyna w wywiadzie dla VIVY!. „Byłam wtedy u szczytu popularności, wydawało mi się, że płynę na wysokiej fali, a tu lekarz powiedział mi, że nigdy już nie wrócę do pełnej sprawności, że nie będę się już wspinać i robić tych wszystkich rzeczy, które kocham, że muszę nauczyć się żyć inaczej”, mówiła w wywiadzie dla Party w 2015 roku.
To wówczas nie było największym zmartwieniem podróżniczki: „W tamtym wypadku zginął mój przyjaciel, operator Rafał Łukaszewicz. Siedzieliśmy na tylnym siedzeniu samochodu, spałam na jego kolanach. Potem nie umiałam sobie poradzić z odpowiedzią, dlaczego zginął Rafał, a nie ja. I żyć ze świadomością, że osierocił troje dzieci. Zawsze będę odpowiedzialna za Ulę, Julkę i Kubę”, wyznała podróżniczka.
Po wypadku Martynie Wojciechowskiej nie łatwo było poradzić sobie z rzeczywistością. Straciła bliską osobę. Ogarnęły ją czarne myśli, nie miała jednak odwagi odebrać sobie życia. Ze stratą przyjaciela poradziła sobie, spisując swoje przemyślenia w książce Przesunąć Horyzont: „Myślałam, że chciałabym się po prostu pewnego dnia nie obudzić. Wydawało mi się, że nie potrafię udźwignąć odpowiedzialności za ten wypadek, chociaż nie byłam za wypadek odpowiedzialna, bo nie prowadziłam samochodu. A co mi pomogło? Przesunięcie horyzontu”, zwierzyła się.
„Kiedy jesteś w gorsecie ortopedycznym, który sięga od spojenia łonowego aż po szyję i nie możesz sama pójść do łazienki, to musisz wymyślić coś totalnie abstrakcyjnego. Ja postanowiłam, że zdobędę Mount Everest i zrobiłam to. Chociaż wszyscy mówili, że to absolutnie niemożliwe. Celowo przesunęłam ten horyzont tak daleko, żeby cały mój proces wychodzenia z dna stał się częścią większego planu. Na rehabilitacji spędzałam sześć godzin dziennie. Najpierw jeździłam na wózku, potem chodziłam o kulach, po roku zaczęłam biegać. A dokładnie półtora roku później stanęłam na najwyższej górze świata. Teraz wiem, że niemożliwe nie istnieje”, dodała podróżniczka.
W dziesiątą rocznicę tragicznych wydarzeń gwiazda napisała na swoim Facebooku, że dostała od losu kolejną szansę na życie: „Od tego dnia Alicja (żona Rafała) i trójka Jego dzieci, czyli bliźniaki Julia i Kuba oraz Ula są dla mnie jak Rodzina. Dziękuję Wam, że dziś byliśmy razem i za to, że jesteście tak wyjątkowi”, napisała wówczas. Dziś postanowiła podzielić się kolejną fotografią z "przybranymi dziećmi".
„Mówi się, że rodziny się nie wybiera... A ja z tymi dwoma cudami ze zdjęcia stworzyłam prawdziwą RODZINĘ Z WYBORU❤ OTO JULKA i KUBA