Robert Motyka szczerze o rodzinnym dramacie. „Dostajemy telefon, że nasz syn wypada z piątego piętra"
„Wchodzę na ten OIOM, patrzę na mojego syna, który nie przypomina mojego dzieciaka", mówi
Robert Motyka już od wielu lat bawi do łez, a jego skecze kabaretowe kochają miliony. Okazuje się jednak, że poza pracą przechodził przez piekło. Ulubieniec publiczności w ostatnim wywiadzie dla Dzień Dobry TVN mówił o odejściu Igora Kwiatkowskiego z kabaretu, chorobie ojca oraz o tragicznym wypadku syna.
Robert Motyka chodził do psychologa. Powodem było odejście Igora Kwiatkowskiego z kabaretu
I choć bawi do łez, jego życie prywatne nie jest już tak kolorowe. Kabareciarz wyznał, że najgorszy czas zaczął się w 2017 roku, gdy nagle jego drogi z Igorem Kwiatkowskim się rozeszły. Przypomnijmy, że razem byli częścią kabaretu Paranienormalni. „Zaskakujące było to, że jeszcze w grudniu, kiedy byliśmy w Holandii podczas trasy koncertowej, to rozmawialiśmy i mieliśmy wspólne plany. Co roku pisaliśmy sobie jakieś założenia. [...] A w styczniu okazało się, że to jest koniec. Chyba od tego się wszystko zaczęło, taka trudna sytuacja, z którą nie potrafiłem sobie poradzić. [...] Myśmy nigdy nie mieli okazji, żeby to przegadać, o co poszło. Taka została podjęta decyzja, z którą oczywiście się nie zgodziłem", mówił poruszony.
Podkreślił również, że jego relacje z kolegą z branży były ograniczone do minimum. Mieli kontakt jedynie na scenie, poza nią już nie. To bardzo przytłoczyło komika. Ciężar oraz utrata znajomego negatywnie wpłynęły na jego zdrowie psychiczne. Postanowił więc wybrać się do psychologa. „Dzisiaj mogę powiedzieć, że to był moment, który mnie złamał. Poszedłem do psychologa jednego, drugiego, trzeciego, żeby coś powiedzieć. W zasadzie tylko płakałem i opowiadałem jakąś historię wyrwaną z kabaretu. To w ogóle mi nie pomogło", kontynuował.
CZYTAJ TEŻ: Łączy je wspólna pasja! Córka Adrianny Biedrzyńskiej poszła w ślady mamy
Robert Motyka o chorobie ojca
W tej samej rozmowie z Dorotą Wellman dodał, że w przeszłości u jego ojca zdiagnozowano raka. Te wydarzenia mocno wpłynęły na Roberta Motykę. „Nagle się okazało, że mój tato zachorował na nowotwór złośliwy. Okazało się, że nie ma dla niego ratunku. [...] Jest bardzo trudna operacja, udaje się uratować ojca. Lekarz mówi mi później: "Naprawdę nie wiem, co będzie dalej. Nie wygląda to dobrze, bo nie możemy ojca leczyć chemią, bo jest za słaby i tego nie wytrzyma". Nie mówiłem tego ojcu, wziąłem to na siebie", przyznał.
SPRAWDŹ TEŻ: Anita Werner pokazała zdjęcie ze swojej matury. Nic się nie zmieniła!
Robert Motyka wspomina rodzinny dramat — wypadek syna
Co więcej, ulubieniec publiczności chorował na koronawirusa, który był bardzo uciążliwy. Niedługo potem niespodziewanie spadł na niego kolejny cios. „Chwilę później okazuje się, że jest 2 maja i o godz. 5:00 dostajemy telefon, że nasz syn wypada z piątego piętra. Dostajemy telefon od jego dziewczyny, że był wypadek, że on wyleciał", mówi. "Chwilę później jesteśmy w aucie, jedziemy do szpitala. Po drodze trzy razy zatrzymuję auto, żeby zwymiotować. Jesteśmy w środku pandemii, więc oczywiście nie wpuszczają nas do szpitala, na SOR wchodzi tylko moja żona. Stoję za szybą, patrzę na to i widzę, że lekarz kręci głową. Moja żona mdleje, ktoś ją podnosi. Później mówi, że oni go nie uratują, że próbują coś zrobić. Wchodzę na ten OIOM, patrzę na mojego syna, który nie przypomina mojego dzieciaka. [...] Jesteśmy w totalnym odrętwieniu", dodaje.
Na szczęście los się do niego uśmiechnął. Pomoc przyszła nagle, jak cud. „No i nagle się okazuje coś wspaniałego. To jest niesamowite, ile jest na świecie dobrych ludzi. Oni przychodzą do nas do domu, pomagają nam, polecają lekarzy. To jest taki moment, że już nawet nie płaczesz, ty po prostu wyjesz, wydajesz z siebie jakieś dziwne dźwięki. Później, jak pojawili się ci ludzie, dostałem jakiegoś dodatkowego strzału, że muszę coś robić. Nagle dzwoni telefon: "OIOM, szpital. Chcieliśmy poinformować, że syn się właśnie obudził!". I później Wiktor leży dwa miesiące w szpitalu. [...] I wreszcie wychodzi ze szpitala, widzę go, jak wychodzi o kulach i się do mnie uśmiecha. Jest wychudzony, ale ma ten błysk w oku", opowiada.
Ostatecznie wszystko zakończyło się dobrze. Robert Motyka udostępnił nawet zdjęcie z synem. „To jest to szczęśliwe zakończenie. Ta tragedia też mnie uratowała z tego wszystkiego. Z tej pracy, z obarczania się winą, że to moja wina, że za bardzo pracowałem, że ten kabaret się przegrzał, że niepotrzebne poświęcałem tyle czasu... Nagle w jednej sekundzie to wszystko znika. Nagle patrzę na mojego syna i to jest najważniejsze!", podsumował.
Całej rodzinie życzymy wszystkiego, co najlepsze.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Szymon Bieniuk ma już 17 lat. Tak zmienił się starszy syn Anny Przybylskiej