„Od siedmiu lat śpię na stand by”. Reni Jusis o byciu supermatką, superpartnerką i powrocie na scenę
1 z 5
Dlaczego Reni Jusis wróciła na scenę? I jak zmieniło ją macierzyństwo? Zniknęła na długie 7 lat, poświęciła się rodzinie, dzieciom - Gai i Teofilowi i mężowi - Tomkowi Makowieckiemu. W pewnym momencie zatęskniła za muzyką i publicznością. Stąd powrót, z przytupem! Właśnie ukazała się jej nowa, przebojowa płyta „BANG!”.
W jej życiu zaszły radykalne zmiany - została matką, wyprowadziła się z Warszawy, zmieniła styl życia na radykalnie eko. Jak teraz patrzy na siebie sprzed lat?
- Wcześniej byłam totalną egoistką, skupioną wyłącznie na sobie. (…) Każdy chyba przechodzi swój czas egoizmu. Moi rodzice wcześnie założyli rodzinę, ale mnie wychowali w przeświadczeniu, że najpierw studia, potem kariera, a później dopiero dzieci. No i tak właśnie wyszło! (śmiech) Dziś myślę, że byłam konformistką. I zupełnym dzieckiem. Dotarło to do mnie, i to w postaci prawdziwego szoku, dopiero kiedy zostałam matką. Wcześniej prowadziłam życie w chmurach. Wyobraź sobie: piszesz piosenki, śpiewasz, jeździsz sobie po Polsce, czasem po świecie, i jeszcze na tym zarabiasz na chleb. I tyle.
Dlaczego wróciła dopiero po 7 latach? Czy nie bała się, że jej fani się rozpierzchli, postarzeli, zapomnieli?
- Przez te lata czułam nadal presję publiczności. Myślałam sobie: „No mogłabyś coś dla fanów wreszcie zrobić”. I bałam się oczywiście, że jak nie zrobię, to ich stracę. Ale to nie była wystarczająca motywacja, kiedy myślami byłam gdzie indziej, rozchwiana hormonalnie. W ogóle nie miałam ochoty wychodzić do ludzi, a co dopiero jeszcze proponować im coś kreatywnego. Nie jestem wielozadaniowa. Gdybym po pół roku urlopu macierzyńskiego była zmuszona do powrotu do pracy, byłabym bardzo mało wydajnym pracownikiem - wyznała szczerze. - Dzisiaj się oczekuje, że po trzech tygodniach od porodu ktoś wraca na scenę i jest w fantastycznej formie. Zazdroszczę tym, którzy tak umieją. Ale to chyba nie jest norma.
Polecamy też: Reni Jusis kończy 42 lata i wraca z nową płytą. A my wracamy do jej początków. Sesja sprzed lat!
Co skłoniło ją do powrotu? Jaką jest mamą i żoną? I dlaczego wyprowadziła się z miasta? Fragmenty wywiadu, którego Reni Jusis udzieliła Magdalenie Felis do „Urody Życia” tylko w naszej galerii! A cała rozmowa z gwiazdą w najnowszym wydaniu magazynu.
2 z 5
O macierzyństwie
Reni Jusis: Ja jestem mamą, która urodziła pierwsze dziecko grubo po trzydziestce, więc na mnie te nieprzespane noce zrobiły naprawdę ogromne wrażenie. Przez pierwsze pół roku śniło mi się zdanie: „Oddajcie mi moje życie!”. Cieszyłam się, że zostałam mamą, ale, Boże, jak ja za tym życiem tęskniłam! To był wstrząs, że nie mogę wieczorem wyjść, ot tak sobie. Że śpię przy zapalonej lampce, żeby nie zrywać się w ciemnościach. Zresztą od siedmiu lat śpię na stand by. Słyszę każdy szmer, każde przewrócenie się z boku na bok moich dzieci. Na 100 procent umiem zasnąć tylko w hotelu. Ale tak już jest i koniec. Moja mama mówi: „I tak będzie zawsze! Nie do 18. roku życia, tylko zawsze!”. (…)
Myślę, że z czasem idealizujemy macierzyństwo. Uśmiechamy się do wspomnień, zdjęć. Kiedy moje dzieci ząbkowały, ludzie mi mówili: „Nie martw się, za pół roku to wszystko minie”. Ale wtedy pół roku to była wieczność! Myślałam sobie, że nie dożyję do następnej wiosny! Największe pocieszenie przynosiło mi, jak spotkałam drugą tak samo zmęczoną mamę i po prostu razem sobie popłakałyśmy.
Polecamy też: Reni Jusis powraca po 7 latach z nowym singlem "Bejbi Siter"! POSŁUCHAJ
3 z 5
O małżeństwie z Tomkiem Makowieckim
- A miałaś taki moment, kiedy macierzyństwo pochłonęło cię tak bardzo, że twój związek zaczął na tym cierpieć?
Reni Jusis: Tak. Do dziś uważam, że największą konkurencją dla mojego męża są nasze dzieci. Staram się być czujna, żeby ta równowaga się nie zachwiała, żeby nie skupiać całej miłości i uwagi na dzieciach. Ale to trudne – ciągle trzeba się uczyć. A z drugiej strony ten mechanizm wydaje mi się niesamowity. Zakochujesz się w kimś, jesteś cała dla niego, ta osoba wypełnia twoją głowę po brzegi i wydaje ci się, że nie może być inaczej. A potem rodzą się dzieci i nagle nie masz już dla tego ukochanego czasu, siły, zapału. Bo tak bardzo jesteś zaprogramowana na inne zadanie. To jest biologia. Dla mężczyzny to trudniejsze, bo wchodzi w ojcostwo zupełnie inaczej – powoli, nie w taki fizyczny sposób jak matka. Musi znaleźć dla siebie miejsce w tej nowej strukturze. (…)
- Wyobrażam sobie, że to musi być trudne dla mężczyzny, kiedy spada na dalsze miejsce, bo dzieci zaczynają wypełniać całą przestrzeń.
Reni Jusis: Rodzicielstwo w ogóle jest trudne. (śmiech) I trzeba być bardzo czujnym. To jest balansowanie na cienkiej linie i od kobiety wymaga płynnego przechodzenia z jednej roli w drugą: od supermatki do superpartnerki. Czasem nie wiem, jak udaje mi się temu podołać. Cały czas się uczę i każdego dnia mam przeświadczenie, że jestem krok dalej.
- Szczęściara!
Reni Jusis: Jestem szczęściarą, to prawda. Przede wszystkim dlatego, że spotkałam Tomka i mam z nim takie cudowne dzieci. Ale nie jesteśmy cukierkowym małżeństwem. Ciągle pracujemy. Idealnie jest tylko na zdjęciach. Dla nas rodzina i dwójka dzieci to wyzwanie, bo jesteśmy wolnymi duchami. Kiedy wydaje, że już nie mamy siły, to dzieci nas rozbrajają. I od nich czerpiemy siłę. Czasem myślę, że gdyby nie dzieci, byłabym dziś w głębokiej depresji, skupiona wyłącznie na sobie. Dzięki nim nauczyłam się dystansu, rezygnowania z ego, odróżniania rzeczy ważnych od mniej istotnych.
Polecamy też: "Dziecko jest dla kobiety formą zmiany tożsamości". Ania Dąbrowska szczerze o macierzyństwie
4 z 5
O przeprowadzce nad morze i planach na przyszłość
Reni Jusis: Najpierw wyjechaliśmy nad morze na wakacje z naszym małym synkiem. To były najpiękniejsze wakacje życia. I kiedy się kończyły, poczułam, że nie chcę wracać. Ale wróciliśmy. A potem znów wyjechaliśmy. I stopniowo dojrzeliśmy do tej decyzji. Tomek jest z Gdyni, ja też wychowałam się nad morzem. De facto wróciliśmy do korzeni.
- Czym jest dla was morze?
Reni Jusis: Wolnością, przestrzenią, czasem, który się sączy. W Warszawie się dużo zarabia, dużo pracuje, ma się dużo potrzeb. W małych miasteczkach, potrzeby są mniejsze. Uświadomiłam sobie, że już nie wytrzymuję tylu bodźców, tyle hałasu. Notorycznie proszę kierowców taksówek, żeby wyłączyli radio. Męczą mnie bilbordy. Ale nie jestem gotowa, żeby mieszkać na prawdziwej wsi. Trójmiasto jest idealne. Uwielbiam to, że w większość miejsc można dotrzeć pieszo.
- A co będzie teraz, kiedy Trójmiejska Durga – jak nazywasz siebie na nowej płycie – wyruszy znów w świat?
Reni Jusis: Durga dlatego, że to hinduistyczne bóstwo ma wiele par rąk. A ja czasem czuję, że powinnam mieć znacznie więcej niż tylko dwie ręce. (śmiech). Wyjeżdżanie po to, żeby wrócić, też jest dobre. Ale kiedy wracam z zawodowych wyjazdów, wcale nie mam więcej cierpliwości. Jestem stęskniona za domem i dziećmi, ale jednocześnie mam mniejszą odporność na rodzinę. Wydawało mi się, że „mama wyjedzie, odpocznie, wróci pełna entuzjazmu”, a to tak nie działa. Wraca i jest zszokowana. I jak się zacznie wyzwanie, to może mieć ochotę uciec. Ale nie ucieknie. Zostanie i złapie ten rytm. Bo to jest tak jak z muzyką.
- Czyli jak?
Reni Jusis: Dawniej narzekałam, że ludzie nie umieli tańczyć do mojej muzyki. 15 lat temu była tak dziwnym zjawiskiem w klubach, że nie potrafili jej wyczuć. Nie wiedzieli, co z nią robić. A potem wróciłam z następną płytą i okazało się, że wszyscy świetnie ją czują, ruszają się, tańczą, kołyszą. I ja mam poczucie, że życie to jest właśnie taki proces – wchodzenie w rytm. Czasem trochę to trwa, ale w końcu go wyczujemy.
Polecamy też: Monika Brodka w VIVIE! mówiła: „Będę kiedyś kurą domową”. Teraz bierze ślub! Pamiętacie te zdjęcia?
5 z 5
Powyżej: okładka nowej płyty Reni Jusis. Już w sklepach!
O powrocie na scenę
Reni Jusis: Dziecko kończy sześć lat, idzie do szkoły albo do przedszkola – to jak postrzyżyny. Przychodzi czas, kiedy matka może powoli zacząć zajmować się czymś jeszcze. Ja przez pierwsze pół roku spałam i napawałam się ciszą. I stopniowo zaczynałam słyszeć własne myśli. A potem tęsknić. Rok temu pojechałam na festiwal muzyczny i nagle, stojąc wśród publiczności, w tłumie ludzi poczułam, że chciałabym już być po drugiej stronie, na scenie. I to był ten pierwszy impuls. Jak to mówią: „Zawiał wiatr. Trzeba iść”. (śmiech)
Polecamy też: „Pociąga mnie normalność” - mówi Margaret. Ale patrząc na te zdjęcia trudno w to uwierzyć!