Reklama

Kocha podróżować. Podróże zmieniły jej życie. Dały jej jogę, przyjaciół, źródło utrzymania. Paulina Młynarska w książce „Jesteś wędrówką” zachęca początkujących do wyruszenia w świat. Nam opowiada o ciemnej stronie podróży.

Reklama

Wywiad z Pauliną Młynarską

„Mogłam wrócić do Polski i nigdy już wyjechać, pielęgnować w sobie uraz. Mogłam rozpętać aferę pod tytułem wsadzamy gościa do kicia (...) Mogę wyobrazić sobie też sytuację, że wynajmuję bandziorów, którzy rozwalają napastnikowi twarz”.

Co Ci dały podróże?

Dały mi ogromne poczucie bliskości z innymi ludźmi. Poczucie przynależności i podobieństwa do reszty ludzi na świecie.

Nawet, gdy mają inną skórę, język, obyczaje?

Tym bardziej. Jesteśmy do siebie tak bardzo podobni! Łączą nas fundamentalne sprawy - rodzina, dzieci, marzenia, lęki. Ale też gościnność. Na całym świecie ludzie gościnni zachowują się całkiem podobnie. Czy będę na Podlasiu, czy gdzieś w Azji w Himalajach od razu wiem, co jest gestem gościnności. To się czuje. Zaczęłam doceniać język pozawerbalny. Można się bardzo dobrze dogadać nie znając słów, bo serdeczność i uśmiech to język bez barier. Podróże dały mi też bardzo wiele skutecznych lekcji pokory.

Chętnie posłucham.

Lekcja pierwsza - świat zawsze i tak zrobi to, co będzie chciał. Ja mogę się nastawić, wydumać sobie super plan, ale kiedy jestem daleko od domu i zdana na innych ludzi, to zachodzi cała masa nieprzewidywanych zdarzeń. Tracę się pieniądze, bilety lotnicze, trafiam się nie tam, gdzie chciałam, bo ktoś coś źle zrozumiał. Tu lekcja druga - z ludźmi na całym świecie można prawie wszystko załatwić na miło. Niestety, moja obserwacja dotycząca Polek i Polaków, których spotykam w podróży, jest taka, że bardzo łatwo stajemy się roszczeniowi i zaczynamy, mówiąc brzydko, piłować japę. To jest przeciw skuteczne, zrażamy ludzi, a w dodatku sami sobie robimy problem, ciśnienie nam skacze. W podróżach wyzbyłam się ogromnego bagażu roszczeniowości wobec świata i ludzi.

Mniej drzesz japę?

W ogóle już nie drę japy. Ale nie przypisywałabym tego podróżom. Tylko jodze. Chociaż akurat jogę zaczęłam trenować na poważnie dzięki podróżom.

Poznałaś przystojnego jogina, młodego Hindusa?

Starego Anglika. Wspaniałego jogina na Sri Lance. Przestawił mi życiową wajchę. Poszłam do jego szkoły, bo bolały mnie plecy. Pisałam na Sri Lance książkę, siedziałam długie godziny przed kompem i miałam dość. A charyzma tego gościa sprawiła, że odkryłam jogę. Wcześniej byłam permanentną początkującą. W wywiadach mówiłam: „Lubię ćwiczyć jogę”. Dziś wiem, że ćwiczyłam asany. A joga składa się z ośmiu gałęzi, z czego jedną, wcale nie najważniejszą, są asany. Zachód dostał kompletnego kręćka na punkcie tej jednej praktyki, czyli ćwiczenia ciała. Jesteśmy kulturą bardzo skoncentrowaną na wyglądzie, narcystyczną. Wzięliśmy to, co nam się najbardziej podobało. Coś emanowało z tego Anglika, że zaczęłam chodzić na zajęcia dwa razy dziennie.

Rzuciłaś pisanie?

Nie mogłam, terminy, umowa. Ale jakbym mogła, rzuciłabym. Nauczyciel wysłał mnie do aśram w południowych Indiach, w których mogłam dowiedzieć się czegoś więcej. Wsiąkłam w to kompletnie. Joga to holistyczny, niesamowicie spójny, bardzo dobrze zbadany naukowo system. Dla mnie to bardzo ważne, bo jestem osobą bardziej wątpiącą, niż wierzącą i kocham dowody naukowe. Wierzę w postęp. Zobaczyłam jak joga jest spójna i bardzo szybko na własnej osobie doświadczyłam, jak bardzo jest skuteczna. Przyniosła wiele pozytywnych zmian w moim ciele i mojej psychice. W moich relacjach z ludźmi i ze światem. Więc to mi przyniosły podróże.

A ciemna strona samotnych wyjazdów?

Bywają niebezpieczne. Ale patrząc na statystki napaści na tle seksualnym, w Polsce też nie wygląda to różowo. Na całym świecie niestety tak jest, że dla kobiet jest on mniej bezpieczny niż dla mężczyzn. Trzeba o tym wiedzieć i trzeba się z tym liczyć. Trzeba być ostrożną i ja jestem. Co nie znaczy, że mnie nie napadnięto. Napadnięto mnie.

Piszesz o tym w „Jesteś wędrówką”.

Na Sri Lance, okropne to było. Na plaży naćpany chłopak złapał mnie za cycki i wywalił na piasek. Zaczęliśmy się szarpać i uciekłam. Było to za dnia, w pobliżu hotelu. Zwiałam tam z krzykiem. Myślę, że istotne jest to, co z ta historią zrobiłam.

A co zrobiłaś?

Nie zrobiłam z niej wielkiej sprawy dla mnie samej. Mogłam, na przykład, wrócić do Polski i nigdy już wyjechać, pielęgnować w sobie uraz. Mogłam rozpętać aferę pod tytułem wsadzamy gościa do kicia. Zeznaję dwadzieścia razy na policji, wkręcam w to ambasadę polską. I to też byłaby uprawniona reakcja. Mogę wyobrazić sobie też sytuację, że wynajmuję bandziorów, którzy rozwalają napastnikowi twarz. Znam osoby, które byłoby stać na taki gest. Ale na szczęście zadziałałam pozytywnie, szukałam wyważonej reakcji. Pozwoliłam sobie na odreagowanie, strasznie się trzęsłam. Złożyłam sprawę na policję. Zgłosiłam w hotelu. Hotelarz był zrozpaczony, ponieważ oni ciągle się odkuwają po tsunami. Dla niego taka sytuacja, która się przytrafia dziennikarce z Europy pod jego hotelem nie jest dobra. Na drugi dzień przyszedł do mnie z rodzicami tego chłopca. Przedstawili sprawę tak, że miałam alternatywę. Jeżeli chcę, mogą doprowadzić chłopca na policję. Stało się coś złego i jest to dla całej wsi bardzo złe. Ale ponieważ chłopak jest niepełnoletni, chodzi do liceum, w areszcie mogą mu się przytrafić straszne rzeczy. Więc czy mogę wziąć pod uwagę, że rodzina weźmie na siebie wyciągnięcie konsekwencji wobec chłopca.

Nie chcę brać udziału w sadzaniu do kicia 17 letniego chłopaka, który popełnił głupi błąd

Nie posłałaś go do więzienia.

Nie posłałam. Nie twierdzę, że wybrałam najlepszą opcję. To przypadek, nad którym można by deliberować na wydziale prawa. Lub ze studentami psychologii. Wyszłam z założenia, że nie chcę brać udziału w sadzaniu do kicia 17 letniego chłopaka, który popełnił okropny, głupi błąd. Jestem matką dziecka starszego od niego. Popatrzyłam w oczy jego matce. Zostałam zapewniona, że zostaną wyciągnięte konsekwencje. Po prostu przez parę dni mocno to przeżywałam, miałam kłopoty ze spaniem, ale nie uruchomiłam w sobie ciemnej strony. Oczywiście mówimy o sytuacji, kiedy nie doszło do gwałtu, uszkodzenia mojego zdrowia. Nie wiem, jakbym wtedy postąpiła. Ale w tym wypadku miałam wybór.

Co jeszcze znalazłaś w podróżach?

Wielka pulę przyjaciół. Naprawdę super przyjaciół. W podróży można dobrze poznać ludzi. Na przykład idziecie w tym samym trekingu. Z kimś się zgadałeś w hostelu, że szukasz partnera do treku i trzeba się podzielić kosztami przewodnika. To trochę loteria. I nagle przez dwa tygodnie jesteście strasznie blisko. Wyruszają dwie obce osoby, a wracają najbliżsi przyjaciele.

Reklama

Potem nigdy się nie widzicie.

Bardzo często ich widzę. Zwłaszcza w środowisku jogowym namierzamy się, kto gdzie jedzie, do jakiej aśramy. Na jaki kurs. Mam kumpelę Francuzkę, która mieszka na stałe w Indiach Południowych i spędziłyśmy jakiś czas na Sri Lance. Umówiłyśmy się, że razem spędzimy święta Bożego Narodzenia. W czerwcu przyjedzie do Warszawy Shir Shemesh, który jest nauczycielem jogi, poznałam go na Goa. Zaprosiłam go, żeby poprowadził dla moich warsztatowiczek dwudniowe warsztaty. Jesienią ściągnę do Polski koleżankę joginkę. Gdy przylatuję do Kerali, kilka razy w roku, jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś po mnie nie wyszedł. W Indiach jest wysoko rozwinięta kultura podtrzymywania więzi. Jak się zakumplujesz, wymienisz numerami telefonów, to dostajesz bardzo dużo wiadomości: „Co słychać?”. My raczej mówimy: „Całe szczęście, że mam interes, bo inaczej byśmy się nie zdzwonili”. Dla Europejczyków jest dziwne, gdy Hindusi trzy razy w tygodniu dzwonią i pytają: „Jak tam się masz?”. Ten rodzaj serdecznego kontaktu z ludźmi jest chyba najwspanialszą stroną podróżowania. Dobra wiadomość jest taka, że aby tego doświadczyć, wcale nie trzeba jechać na drugi koniec świata. Wystarczy wyjść z domu i się uśmiechnąć.

mat. pras.
Reklama
Reklama
Reklama