Patricia Kazadi: ''Kiedy dowiedziałam się, że mam tylko pięć procent szans na zostanie mamą, bardzo to przeżyłam”
„Wierzę, że jeśli mam być mamą, to i tak będę, że z moim partnerem znajdziemy rozwiązanie”
- Katarzyna Piątkowska
Patricia Kazadi jest bohaterką najnowszego wydania VIVY! Prowadząca programu Perfect Picture opowiedziała nam o trudnych doświadczeniach i walce o zdrowie. Przez długi czas nie było jej w mediach. Powróciła silniejsza i podkreśla, że ma nadzieję, że już nigdy nie znajdzie się w miejscu, w którym była. Od 15 lat choruje na endometriozę, od trzech świadomie. Patricia Kazadi długo nie wiedziała, z czym się zmaga. Na szczęście trafiła na odpowiedniego lekarza. "Nie mam łatwej historii, mimo że na zewnątrz wszystko mogło wyglądać inaczej. Musiałam zrobić przerwę i po prostu pobyć, pożyć i zadbać o siebie", mówi Katarzynie Piątkowskiej. Patricia Kazadi uczy się żyć z chorobą w symbiozie. Mówi, że wiele jej dała, ale zabrała możliwość zostania mamą. "Kiedy dowiedziałam się, że mam na to tylko pięć procent szans, bardzo to przeżyłam", zwierzyła się.
Patricia Kazadi o endometriozie i walce o zdrowie
Chorujesz już 15 lat, ale dopiero trzy lata świadomie. Ta choroba przecież daje objawy.
Byłam w takim wirze obowiązków zawodowych, w ciągłym biegu, że bagatelizowałam sygnały wysyłane mi przez ciało. Sytuacja zmieniła się dopiero w 2016 roku, kiedy miewałam straszne bóle brzucha i zaczęłam podupadać psychicznie i zdrowotnie. Bardzo przyczyniło się do tego moje życie prywatne. Wtedy zrobiłam USG, tomografię, ale w badaniach nie wyszło nic, co by mnie bardzo zaniepokoiło. Olałam temat, mimo że czułam, że coś jest nie tak. Udawało mi się z tym jakoś funkcjonować. Do czasu. Dwa lata później wzięłam udział w programie „Dance Dance Dance”. Przy tak intensywnych treningach, jakie sobie zafundowałam, moje ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Nieświadomie rozrywałam sobie zrosty. Ale nawet to mnie nie skłoniło do szukania pomocy. Po zakończeniu programu wyjechałam do Nowego Jorku. Miałam tam pracować nad materiałem na płytę. Tu zaczęły się prawdziwe schody, bo ból był już codzienny, promieniujący do lędźwi, czasami do klatki piersiowej, do ramienia, a z czasem uniemożliwiał mi chodzenie. Mama kazała mi wrócić do Polski, dałam się jej namówić. Wróciłam i zaczęłam gruntowne badania.
Co się okazało?
Nic. Słyszałam to, co wiele razy wcześniej. Lekarze mówili, że „taka moja uroda”. To hasło, które usłyszało wiele i nastolatek, i dojrzałych kobiet. A to nie jest prawda! To nie jest uroda. Miesiączka nie powinna tak bardzo boleć, że uniemożliwia normalne życie. Taki ból to symptom, którego nie należy lekceważyć! Należy znaleźć przyczynę, leczyć się i wieść normalne, radosne, zdrowe życie. Mówię to szczególnie do mam młodych dziewczyn. Ja czasu nie cofnę, ale jeśli swoją historią mogę komuś pomóc, to jest to dla mnie ogromna wartość tych doświadczeń. Wracając do mojej historii… byłam już tym wszystkim przybita, nie chciałam z nikim rozmawiać, bo ile razy można mówić to samo: „Tak, źle się czuję, nie, nie ma poprawy”. Nie chciałam już nikogo tym obciążać i ciągle tłumaczyć czegoś, czego i tak nie zrozumie nikt, kto tego nie przeżył. Ostatecznie po paru miesiącach okazało się, że poprawnie zdiagnozowała mnie… koleżanka mieszkająca za granicą. To ona poleciła mi doktora Karmowskiego. Parę tygodni później mama zapakowała mnie w samochód i zawiozła do niego. Sama nie dałabym już rady pojechać z Warszawy do Wrocławia.
Już na pierwszej wizycie dostałaś diagnozę?
Doktor powiedział od razu, że to endometrioza. Najgorszy, naciekający na inne organy, czwarty stopień. Obie z mamą płakałyśmy – z radości, że nareszcie wiadomo, co mi jest.
Jak się teraz czujesz?
Stabilnie. Moje życie się zmieniło. Endometrioza to choroba, z którą będę już do końca życia. Uczymy się ze sobą żyć w symbiozie. To proces. Raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej. Ale nareszcie stanęłam na nogi, mogłam się usamodzielnić. Po roku mieszkania u mamy wróciłam do swojego mieszkania i do dawnego życia.
Miałaś pretensje do losu, Boga, świata, że Ciebie to wszystko spotkało?
Bardziej do swojego ciała. Byłam na nie zła, że mnie nie słucha. A im bardziej byłam zła, tym gorzej się czułam. Teraz traktuję je jak najlepszą przyjaciółkę. Nabrałam do niego ogromnego szacunku, patrzyłam, jak pięknie się regeneruje i ile dla mnie robi.
Zobacz też: Tomasz Lis musi zmienić swoje życie. Lekarze nie pozostawili przed nim żadnych złudzeń
To dlatego pokazałaś w swoich mediach społecznościowych zdjęcie w bikini?
To było dla mnie swego rodzaju katharsis, odcięcie się od przeszłości, od dążenia do nierealnych standardów i wiecznego spełniania oczekiwań innych ludzi. Kiedyś chciałam, żeby mnie wszyscy lubili, chciałam być idealna. Ale tak się nie da żyć. Nikt nie jest idealny. Przez lata zmagań z chorobą moje ciało się zmieniało i ciągle było oceniane. Pisano: „Kazadi przytyła”, „Kazadi jest w ciąży”, „Szykuje się do roli hipopotama”, „Odezwały się afrykańskie geny”. I tak bez przerwy przez cztery lata. Dorastanie na oczach ludzi i ciągły hejt wykańczały mnie. Już wcześniej nie byłam na to przygotowana i odporna, a gdy chorowałam, te słowa bolały mnie cztery razy bardziej. To mnie dołowało, bo mimo chęci nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Dlaczego moja wartość jako człowieka czy artysty jest oceniana przez pryzmat mojej wagi? Było to coś, co musiałam przepracować, i pomogła mi w tym moja choroba. Z szacunku do siebie i do swojego ciała uznałam, że nie ma już mojej zgody na to, aby czyjaś opinia wpływała na moje poczucie wartości. Nie będę się już ukrywać, chodzić w kocach. Mam prawo być szczęśliwa, normalnie żyć. Nie chcę już trząść się ze strachu na myśl o tym, co pomyślą czy powiedzą o mnie inni. To zdjęcie w bikini dało mi tę wolność. Okazało się, że wywołało poruszenie. Prawda jest taka, że tylko tym, że w tym bikini nie była kobieta w rozmiarze XS – takich zdjęć, dużo bardziej odważnych, na Instagramie jest mnóstwo, ale wiadomo – „idealna” sylwetka nie kole w oczy. Na to też nie było już mojej zgody, dlatego zbuntowałam się i nagrałam swoją historię. Po raz pierwszy otworzyłam się przed ludźmi.
Nie bałaś się, że ludzie zareagują negatywnie?
Bałam się, ale wiedziałam, że robię coś ważnego dla siebie, a być może dla innych. Dodałam to wideo i nie wchodziłam do netu przez trzy dni. Odcięłam się.
I co zobaczyłaś po tych trzech dniach?
Post z moim buntem dotarł do dziewięciu milionów ludzi! Nie mogłam w to uwierzyć. Pisały o tym wszystkie media, gwiazdy repostowały go u siebie. Byłam tym totalnie zaskoczona. Nawet dzisiaj, jak o tym mówię, mam łzy w oczach. Wtedy poczułam, jakby ciepło zalewało mnie od środka. Takie fizyczne odczucie. Ryczałam kilka godzin, czytając dziesiątki tysięcy wiadomości od ludzi, którzy przesyłali mi słowa wsparcia. Zdarzyło się nawet, że kiedy szłam ulicą, podszedł do mnie obcy mężczyzna, żeby mi powiedzieć: „Pani Patricio, zdrówka, siły, kochamy panią”. Albo w restauracji… menedżerka płakała, opowiadając mi swoją historię i dziękując za moją. To było aż onieśmielające. Latami bałam się, że jeśli się otworzę, pokażę swoje uczucia, ludzie wykorzystają to przeciwko mnie. Moje obawy okazały się bezpodstawne. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Poczucie, że taka, jaka jestem, naprawdę jestem wystarczająca, jest najlepsze na świecie. Dopiero dziś, w wieku 34 lat to czuję. Wiem, że wiele osób przechodzi przez to samo. Dostałam mnóstwo listów od ludzi, którzy zmagają się z depresją, myślami samobójczymi. Czytałam naprawdę straszne historie. Zrozumiałam, że takie rozmowy są bardzo potrzebne, bo często nie zdajemy sobie sprawy, że my albo ktoś nam bliski może potrzebować pomocy. Nie wiemy też, gdzie jej szukać. Tak zrodził się Kazadi Talks Positive, moja platforma na Instagramie. Zapraszałam do rozmów osoby publiczne, ale również moich obserwatorów oraz placówki pomagające potrzebującym. Chciałam, żeby dzięki moim zasięgom dotarli do jak największej liczby osób. Chcę rozmawiać ze specjalistami o zdrowiu, zdrowiu psychicznym, body shamingu, mom shamingu, o tym, czym jest hejt i jakie ma konsekwencje. Jestem bardzo zmotywowana i dopiero się rozkręcam. To bardzo miłe, że ten projekt dostrzegło i doceniło tak wiele osób. Kilka dni temu został marką roku. To niesamowite, że coś, co zrodziło się jako nieśmiały pomysł w mojej głowie, w sercu, tak się rozrosło. To pierwsze kroki KTP, kolejne niebawem. Moja działalność prospołeczna w tej chwili jest dla mnie priorytetem, a fakt, że rezonuje to z innymi ludźmi, napędza mnie jeszcze bardziej. Widzę, ile jeszcze jest do zrobienia. Poniekąd czuję, że ta choroba więcej mi dała, niż zabrała.
Ale zabrała Ci możliwość zostania mamą.
Kiedy dowiedziałam się, że mam na to tylko pięć procent szans, bardzo to przeżyłam. Mimo że sugerowano mi, że jeśli chcę zostać mamą, powinnam to zrobić teraz, bo z czasem moje szanse będą coraz mniejsze, nie zdecydowałam się na to. Byłam wtedy w związku, w którym nie czułam się ani na tyle bezpiecznie, ani stabilnie. Podchodzę do tematu bardzo poważnie. Zawsze wiedziałam, że jeśli ten moment nadejdzie, to będę to czuła. Posiadanie dziecka nigdy nie było dla mnie celem samym w sobie. Rodzina tak, ale do tego musi być właściwy grunt. Cały czas jednak pocieszam się, że pięć to zawsze więcej niż zero. Wierzę, że jeśli mam być mamą, to i tak będę, że z moim partnerem znajdziemy rozwiązanie. Medycyna przecież cały czas idzie do przodu. Myślę o zamrożeniu jajeczek. I o tym też należy rozmawiać. To nie powinno być tabu. Nie każdemu wszystko układa się zgodnie z ogólnie przyjętym planem i nie ma w tym nic złego. Wiem, jak wiele kobiet, które byłyby cudownymi mamami, nie może nimi zostać. Dlatego tak ważna jest wczesna diagnostyka, profilaktyka, właściwe leczenie. Z moich doświadczeń staram się wyciągnąć coś pozytywnego, nie tylko dla siebie, ale też dla innych ludzi.
Wspierasz kobiety w podobnej sytuacji. A Ciebie kto wspiera?
Mam wspaniałe przyjaciółki, które są przy mnie. I cudowną mamę.
[....]
Zdumiewające, że po takich doświadczeniach mówisz, że choroba więcej Ci dała, niż zabrała.
Ale ja naprawdę dzisiaj tak myślę. Czuję się silniejsza niż kiedykolwiek.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od 22 grudnia.