Reklama

Olga Bończyk oraz jej starszy brat przyszli na świat w domu, w którym oboje ich rodziców było niesłyszących. Choć rodzina musiała razem stawić czoła wielu trudnościom, dziś wokalistka z czułością wspomina czasy swojej wczesnej młodości. „Miałam najlepsze dzieciństwo i nie zamieniłabym go na żadne inne”, przyznała w jednym z wywiadów. Co mówiła o relacji z rodzicami i jak wyglądała jej codzienność?

Reklama

Olga Bończyk o wspomnieniach z dzieciństwa

Na świat przyszła 16 stycznia 1968 roku we Wrocławiu jako dziecko Ireny oraz Stefana Bocków. Jej rodzice byli głuchoniemi, lecz robili wszystko, aby zapewnić córce oraz starszemu synowi Mirosławowi dobrobyt i jak najlepsze warunki do nauki i życia. „W naszym domu się nie przelewało, mama chorowała, więc tylko tata pracował i on nas utrzymywał. Jednak zawsze ja i brat byliśmy pierwsi na liście wszystkich potrzeb. Dla nas zawsze było wszystko, co tylko być mogło. Mama wybierała dla nas najlepsze kąski, sobie zostawiała, jak to mówił mój brat, „ochłapy”, opisywała na łamach serwisu Zwierciadło. Jednak mała Olga była bardzo niesfornym dzieckiem i jak sama przyznała — bardzo wcześnie zaczęła przejawiać cechy zosi samosi.

„Potrafiłam uciec nie tylko z przedszkola, ale nawet ze żłobka”, przyznała Olga Bończyk w rozmowie dla serwisu Aleteia. Choć wielokrotnie podpadła tamtejszym nauczycielkom, to właśnie dzięki jednej z nich rozwinęła się w niej pasja do muzyki. „Pani Zosia, nauczycielka w przedszkolu, przekonywała rodziców, by nie wysyłali nas do zwykłej szkoły, »rejonówki«. Miałam szczęście, że rodzice odważyli się na taki krok. Podjęli się niezwykłego zadania, by wychować dwoje muzyków w świecie ciszy. Skończyliśmy wszystkie etapy edukacji muzycznej”, wspominała aktorka w tej samej rozmowie.

CZYTAJ TAKŻE: Te plotki wiele ją kosztowały. Media huczały o jej relacji Renaty Dancewicz i Marka Kondrata

W nauce gry na fortepianie wspierała ją głuchoniema mama. „Była niezwykle dobrym człowiekiem. [...] Rzadko się złościła. Złość zamieniała w smutek i tak dawała nam znać, że jest jej przykro, bo coś nabroiliśmy. Gdy przynosiłam kolejną dwóję z fortepianu, mama szła do pianina i zamykała je na kluczyk. To był znak, że ma się spełnić najgorszy dla mnie scenariusz, o którym mama stale wspominała”, mówiła Olga Bończyk.

Tym dramatycznym scenariuszem oraz, jak się okazuje, całkiem skuteczną motywacją — miało być zapisanie córki do zwykłej “rejonówki”. „Można sobie wyobrazić, jaka wzbierała we mnie ochota do ćwiczenia na fortepianie. Łzy i przysięganie, że poprawię stopnie ostatecznie przekonywały mamę, aby zmieniła zdanie, a ja potulnie siadałam do pianina i ćwiczyłam aż do wieczora”, dodała.

Zdjęcie pochodzi z serwisu Zwierciadło.pl

Screen ze strony Zwierciadlo.pl

Olga Bończyk — relacje z rodzicami

Szczególne relacje łączyły ją z mamą, która poświęciła jej bardzo dużo czasu oraz wspierała w rozwijaniu muzycznej pasji. Jednym ze wspomnień młodości, jakie Olga Bończyk postanowiła jakiś czas temu wydobyć na światło dzienne, był dzień koncertu szkolnego. Niesłysząca mama przyszła na wydarzenie, aby z daleka dodać otuchy swojej córce, choć nie mogła jej usłyszeć…

„Zerkam przez dziurkę w drzwiach, próbując odnaleźć mamę na widowni. Usiadła na samym końcu pod ścianą, żeby nikomu nie zasłaniać widoku. Usiadła, żeby mnie tylko widzieć, przecież i tak mnie nie usłyszy. Wchodzę na scenę. Kłaniam się. Siadam przy ogromnym fortepianie. Zaczynam grać. Rozmarzam się, ale pilnuję, by jak najlepiej zagrać fugę Bacha. Kończę. Brawa. Schodzę ze sceny i biegnę do mamy. Ona siedzi na końcu sali i cichutko płacze. „Mamo, nie płacz, wszystko zagrałam bardzo dobrze”. „Wiem dziecinko, wiem. To ze szczęścia, że mam taką utalentowaną córkę. Proszę cię nie zmarnuj tego”.

Równie ciepło wspominała swojego ojca, z którym spędzała bardzo dużo czasu. „Był pogodnym i dobrym człowiekiem. Uwielbiał się śmiać i żartować. Pracowity, odpowiedzialny, uczynny i honorowy. Gdy dał komuś słowo, dotrzymywał go. Wiele cech po nim odziedziczyłam. Byłam „córeczką tatusia”. Tato był złotą rączką. Uwielbiałam mu pomagać. Tak uczyłam się, jak naprawić kran, skręcić szafkę, wypolerować deseczkę czy pomalować ściany. Do dziś nie boję się męskich zadań”.

„Często słyszę: »Miałaś trudne dzieciństwo, to musiało być straszne nie móc się dogadać z rodzicami«. Ja twierdzę, że miałam najlepsze dzieciństwo i nie zamieniłabym go na żadne inne. Nie było łatwo, przyznaję. Ale wszystko, co dostałam od rodziców, zahartowało mnie. Mam fundament, na którym buduję swój wymarzony świat. Umiem iść samodzielnie przez życie”, podkreślała.

ZOBACZ TAKŻE: Nie każdy pamięta, że kiedyś byli parą. Marcin Kydryński złamał serce Magdalenie Mielcarz

Z kolei w rozmowie z tygodnikiem Dobry Tydzień Olga Bończyk mówiła: „Moja rodzina była wyjątkowa i wspaniała, mimo tego, że mama i tata nie słyszeli. Robili wszystko, żebyśmy z bratem nie odczuwali ich niepełnosprawności. Nie było to proste, ale nigdy nie miałam do nich pretensji, że "zafundowali" mi właśnie takie dzieciństwo. Ciągle jednak nie mogę uwierzyć, że świat nie jest do końca taki, o jakim mówiła mi mama. Czyli, że jak będę dobra dla ludzi, to i oni będą dobrzy dla mnie”. Zaznaczała wówczas, że to właśnie rodzice ukształtowali w niej wrażliwość i empatię wobec drugiego człowieka.

Olga Bończyk, Wilanow, 27.09.2001

STUDIO69 / Studio69 / Forum

Olga Bończyk, 11.06.2006

Wojciech Kurczewski / Forum

Olga Bończyk — choroba mamy

Bycie dzieckiem rodziców niesłyszących wiązało się z wieloma trudnościami. Olga oraz jej brat Mirosław musieli dorośleć szybciej niż ich rówieśnicy, aby towarzyszyć i wspierać rodziców przy zupełnie zwyczajnych, codziennych czynnościach.

„Kiedy rodzice musieli załatwić jakieś sprawy urzędowe, też zawsze potrzebowali jednego z nas w roli tłumacza. Pamiętam, jak strasznie trudne były dla mnie wizyty u lekarzy z chorującą na raka mamą. Nie dość, że musiałam bez żadnego filtra, który zwykle rodzice starają się nakładać na tego rodzaju informacje przekazywane dzieciom, usłyszeć diagnozę i rokowania, to musiałam jeszcze przekazać je mamie. To ja powiedziałam mojej mamie, że w każdej chwili może umrzeć”, wspominała Olga Bończyk na łamach Zwierciadła.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Przyjaciel wyprawił im wesele w pociągu... Oto tajemnice relacji Edyty Wojtczak i Stanisława Mikulskiego

W końcu między mamą i córką zaczęło dochodzić do wielu nieporozumień. Te z kolei związane były z nadopiekuńczością kobiety, które wynikały z jej ograniczeń i niesłyszenia. „Do szkoły miałam daleko, podróżowałam przez kawał miasta, mama zawsze się o mnie bardzo bała. Pamiętam, jak powtarzała: „Gdyby coś ci się stało, będę ostatnią osobą, która się o tym dowie”. Byłam więc pod kloszem, w reżimie wracania do domu o określonej porze”, wspominała po czasie aktorka.

„Aż w końcu zaczęłam się buntować; i te ostatnie lata życia mamy to był czas mojego rewolucyjnego myślenia i działania. Mama chorowała na raka, słabła, a jednocześnie nie mogła pogodzić się z brakiem kontroli nade mną. Ścierałyśmy się wtedy, czasem mocno, bo mimo ogromnej miłości do niej moje buzujące hormony nie chciały odpuścić. Kiedy mama zmarła, klosz się uchylił, „dorwałam się” do wolności, przez jakiś czas podejmowałam mocno kontrowersyjne, czasem niezbyt mądre decyzje, jakby bunt wciąż trwał, choć mamy już nie było…”

Najtrudniejsze chwile już dawno za aktorką.

Źródło: Zwierciadło.pl, Aleteia.org, Plejada.pl

Olga Bończyk, 22.01.2015

Tomasz Zukowski/East News

Olga Bończyk, 21.05.2005

Jola Lipka / Forum
Reklama

[Ostatnia publikacja na Viva Historie 10.06.2024 r.]

Reklama
Reklama
Reklama