Reklama

Była jedną z najjaśniejszych gwiazd kina. I włoską kurą domową – jak żartobliwie o sobie mówiła. Nie ruszała się w podróż bez paczki spaghetti w podręcznej torbie. Statuetkę Oscara za Rzymskie wakacje trzymała wśród zwyczajnych pamiątek. „Hollywood nie był całym jej światem”, powiedział Luca Dotti, syn aktorki, w rozmowie z dziennikarką VIVY! Elżbietą Pawełek. Odsłaniamy nieznane oblicze gwiazdy w 31. rocznicę jej śmierci.

Reklama

Wywiad z synem Audrey Hepburn

Branża filmowa okrzyknęła ją jedną z najbardziej czarujących aktorek, choć ona sama uważała się za brzydulę. Długo skrywała kompleksy z powodu zbyt dużego nosa, za dużych uszu i stóp. Myślała, że nikt się z nią nie ożeni. A jednak jej elfi wygląd (nigdy nie ważyła więcej niż 50 kilogramów przy wzroście 170 centymetrów), wąskie biodra i płaski biust, wyznaczył na lata nowy kanon urody. W Hollywood żartowano, że jest „dziewczyną, dzięki której biusty mogą odejść do przeszłości”. Dwa Oscary: za Rzymskie wakacje, gdzie zagrała księżniczkę u boku Gregory’ego Pecka, i za Śniadanie u Tiffany’ego, gdzie wcieliła się w dziewczynę do towarzystwa, uczyniły z niej gwiazdę.

Dlaczego Audrey Hepburn przerwała karierę?

Będąc u szczytu sławy, porzuciła karierę, by poświęcić się dla domu i nieść pomoc potrzebującym. Mówiła, że żyje się po to, by dawać siebie innym. Nie bała się starości, przerażała ją jedynie wizja bycia z dala od kochanych ludzi. Może ten strach podsycała trauma wojenna – mieszkała w okupowanej przez Niemców Holandii i każdego dnia mogła stracić najbliższych. A może podsycało wspomnienie rozwodu rodziców – holenderskiej baronessy i brytyjskiego lekkoducha. Ojciec opuścił rodzinę, niemal zupełnie się od niej odcinając na wiele lat. Dlatego nie znosiła rozstań. Przez całe życie była spragniona miłości. Zawsze też chciała mieć dużo dzieci, jak mówi jej syn Luca Dotti, który wydał o niej bardzo osobiste wspomnienia Audrey w domu.

Czytaj także: Fred Zinnemann, twórca oscarowych filmów, urodził się w Rzeszowie, ale nigdy się do tego nie przyznał

Audrey Hepburn świadomie porzuciła sławę dla rodziny. W 1969 roku wyszła za włoskiego psychiatrę Andreę Dottiego i zamieszkała w Rzymie. Jak Włosi, zawsze mocno przywiązani do swoich korzeni i tradycji, przyjęli cudzoziemkę?

Luca Dotti: To dobre pytanie, żeby w ogóle zrozumieć Włochów. Skupię się na rzymianach. Zwyczajni mieszkańcy: taksówkarze, kelnerzy, kwiaciarki, rzeźnicy, którzy znali moją mamę, bo korzystała z ich usług, robiła u nich zakupy, traktowali ją jak „swoją”. Za to Rzym i rzymian bardzo kocham. Mama była bardzo otwarta, więc wiedzieli, gdzie mieszka, co lubi. Podbiła ich serca skromnością. Inaczej w wyższych rzymskich sferach – miały one specyficzne oczekiwania wobec gwiazd filmowych, których Audrey nie spełniała. Nie chodziła na wystawne przyjęcia, nie wywoływała skandali. Wybrała inne wartości w życiu – rodzinę. Jako wolna i niezależna pod każdym względem kobieta mogła robić, co chciała.

Mimo wielkiej niezależności, Audrey Hepburn tęskniła za normalnym domem. Chciała mieć dużo dzieci, co nie było łatwe, bo kilka razy nie mogła donosić ciąży...

Luca Dotti: Mama ciężko znosiła ciążę. Zawsze była wątła, a przejścia wojenne, kiedy cierpiała straszny głód, jeszcze bardziej nadwyrężyły jej zdrowie. Zresztą z tego powodu nie mogła spełnić swych marzeń o występowaniu w balecie. Miała też anemię, której objawem stały się podkrążone oczy – jeden z jej licznych kompleksów. Po urodzeniu Seana (ze związku z Ferrerem), mojego starszego brata, dwa razy poroniła. Powiedziała mi kiedyś, że było to najgorsze doświadczenie jej życia, gorsze od rozwodu jej rodziców i od odejścia ojca. Opowiadała mi też, ile poświęceń kosztowało ją, żeby mnie urodzić. Lekarze zalecili jej leżenie w łóżku przez bite dziewięć miesięcy. Rodzice wtedy zrobili sobie przymusowe wakacje w swoim letniskowym domu w Szwajcarii. Ale wkrótce ich dom „La Paisible” (miejsce spokoju) stał się dla ojca La Penible (miejscem męki). W odróżnieniu od mamy nie kochał ogrodnictwa, przycinanie krzewów go nudziło. Na temat Szwajcarów miał zawsze pod ręką złośliwą anegdotę, jak tę, że kiedyś zapłaci w Genewie mandat za to, że zbyt wolno przechodzi przez ulicę. Na pocieszenie miał tam piec kuchenny, przy którym zamieniał zwyczajną wątróbkę, zalecaną mamie przez lekarza, w fenomenalne „fegato alla veneziana”, czyli wątróbkę po wenecku. Bardzo ją polubiła.

Audrey Hepburn uwielbiała gotować. Inspiracją do napisania książki „Audrey w domu” były gromadzone przez nią przepisy.

Luca Dotti: W myślach nazwałem tę książkę „biografią przy kuchennym stole”. Jej pomysł wpadł mi do głowy, kiedy znalazłem w kuchni segregator z gęsto zapisanymi kartkami. Odkryłem na nich przepisy różnych ambitnych dań, które czasem mama spisywała w restauracjach, ale nigdy nie trafiły na nasz stół. Lubiła się nimi wymieniać i miała swoje popisowe dania. Na przykład robiła pyszne czekoladowe ciasto, mimo oporów naszej kucharki Giovanny, która niechętnie odchodziła od pieca. Piekła je na specjalne okazje, święta, a potem na moje przyjazdy do domu. Zresztą czekolada, której nie mogła się oprzeć, zawsze musiała być w domu.

Do czego jeszcze miała słabość?

Luca Dotti: Makaron. Jadała go w domu w dużych ilościach i zamawiała z zażenowaniem w restauracjach, gdy proponowano jej wykwintne dania. „Jeśli to nie kłopot, »pasta al pomodoro« z odrobiną oliwy wystarczy mi do szczęścia”, mówiła. Nakładała sobie kopiaste talerze. Znajomi zastanawiali się, jak to robi, że nigdy nie jest gruba. Nie ruszała się w dalekie podróże bez kilku paczek spaghetti i po powrocie zawsze czekała na nią ulubiona „pasta al pomodoro”.

Czytaj także: Brat Antoniego Pawlickiego robi zawrotną karierę w TVP. Zaskakujące, jaką funkcję sprawuje

Audrey Hepburn spełniła marzenie o własnym domu. Jakie miejsce było dla niej w nim najważniejsze?

Luca Dotti: Naprawdę dla mojej mamy rzeczą bardzo ważną, wręcz obsesją był ogród. Ale nie jakiś tam ogród, tylko taki, w którym są drzewka owocowe i warzywa. Od czasów wojny, kiedy żywiła się trawą i gotowanymi cebulkami tulipanów, bo mieszkała na wsi, żyła w nieustannym lęku przed brakiem jedzenia. Ogród stał się dla niej symbolem bezpieczeństwa, bo pozwalał przetrwać. Przemieniał jedzenie w życie. Moja mama na dobrą sprawę była farmerem. Nie, to nie jest dobre słowo, za bardzo trąci angielską wsią. Była raczej rolniczką i chłopką, dla której liczył się kontakt z ziemią. Dzięki niej pokochałem przyrodę. Ważne były dla niej pory roku, to, że rośliny potrafią przeżyć zimę, a potem się odrodzić.

Czym wytłumaczyć, że aktorka tej klasy, będąca na szczycie, w dodatku zaledwie 40-letnia, rezygnuje z kariery i usuwa się w zacisze domowe?

Luca Dotti: Mama nie miała wtedy 40 lat, tylko 35, a mój starszy brat Sean pięć. W którymś momencie uznała, że nie da się pogodzić wychowania dziecka z karierą. To były kwestie priorytetów. Rozważyła to w sercu i postawiła na rodzinę. Pamiętajmy, że życie gwiazdy filmowej było dawniej cięższe. Promocja filmów wymagała podróżowania po całym świecie, a transport nie był tak wygodny jak dziś. Podróże statkami to były długie wyprawy. Audrey chyba nie do końca się w tym odnajdowała. „Nigdy nie należałam ani do Hollywood, ani innego świata”, mówiła. „I w końcu znalazłam miejsce, które mogę nazwać swoim domem”. Życie rodzinne było dla niej zdobyczą, na którą długo czekała.

Audrey Hepburn nie znalazła szczęścia w związku z Andreą Dottim. Zdradzał ją, o czym rozpisywała się prasa, zamieszczając jego zdjęcia w towarzystwie różnych pań. Czy bardzo cierpiała?

Luca Dotti: Tak, choć tego nie okazywała. Ich rozwód stał się dla mnie szokiem, bo nigdy się nie kłócili. Byli ludźmi o łagodnym usposobieniu, więc w domu nie doświadczyłem awantur. Tym bardziej byłem zdezorientowany. Miałem wówczas 10 lat i nie rozumiałem, dlaczego się rozstają. Dziś mam 46 i wiem, że ojciec nie zachował się fair wobec mamy. Zapłacił za to wysoką cenę. Nie chcę go bronić, ale kiedy się poznali, tata był młody, dowcipny i, jak każdy Włoch, miał słabość do kobiet. Mama była 10 lat od niego starsza, poważniejsza, obciążona wojenną traumą. On chciał imprezować, a ona – posiedzieć w domu. Różnica wieku na papierze wynosiła 10 lat, a tak naprawdę różnica mentalna wynosiła 30. Gdy dorosłem, zdumiałem się, jak bardzo się od siebie różnili. Ojciec po latach zdradził: „Gdyby nie twoja mama, która stawiała mnie na nogi prysznicami i kawą, nigdy nie zostałbym profesorem”. W przeciwieństwie do niego mama była rannym ptaszkiem, perfekcyjnie przygotowanym do zadań życiowych. Niezależnie, czy miała zagrać nową rolę, czy upichcić coś pysznego w kuchni. Jakim cudem tych dwoje się zeszło? Dopiero później zrozumiałem, jak bardzo się kochali. Jedna z jej przyjaciółek wspominała, że kiedy moi rodzice się rozstali, serce Audrey wciąż tęskniło za Andreą. Nigdy nie słyszała, żeby coś złego o nim powiedziała.

Co było najbardziej interesujące w pracy nad książką?

Luca Dotti: Najbardziej interesująca była konfrontacja moich wspomnień z faktami. Zebranie tego w jedną całość rzuciło nowe światło na pewne rzeczy. To, że matka straciła ojca w dzieciństwie – de facto nie miała z nim żadnego kontaktu przez 20 lat – było dla niej traumą co najmniej równie wielką, jak sama wojna. Ojciec mamy był członkiem brytyjskiej partii nazistowskiej przed wojną i został potem deportowany z Wielkiej Brytanii. Po zakończeniu wojny nie odzywał się, bo nie chciał obciążać córki własną biografią. Matka Audrey, która dała jej surowe nordyckie wychowanie, przed wojną też faszyzowała. Ale potem działała w holenderskim ruchu oporu. Ukryła nawet brytyjskiego spadochroniarza, ryzykując życiem swoim i całej swojej rodziny. To jednak zaciążyło na niechęci Audrey do partii politycznych i polityków. Za to bardzo spodobała jej się praca w UNICEF. To był jej przepis na szczęście. Jako ambasadorka dobrej woli docierała w najbiedniejsze regiony świata. Brała udział w akcjach humanitarnych, które miały pomóc głodującym dzieciom w Sudanie, Salwadorze, Wietnamie, Bangladeszu. Mówiła, że to były wyprawy w głąb piekła.

Syn Audrey Hepburn o strachu o matkę i jej chorobie

Luca Dotti: Gdy zwróciłem jej uwagę, że ta praca staje się dla niej zbyt męcząca, usłyszałem: „Ty też byłeś męczący. Teraz, gdy już jesteś dorosły, są inne dzieci, o które muszę zadbać”. Mówiła, że „ktoś, kto poznał głód, nigdy nie zrezygnuje z kotleta tylko dlatego, że jest niedosmażony”. Trzymała się tej żelaznej zasady podczas tych podróży. Robert Wolders, holenderski aktor, z którym mama stworzyła pod koniec udany i dojrzały związek, zasłaniał się czasem fikcyjnym wrzodem żołądka, żeby nie jeść dziwnych potraw, którymi częstowali miejscowi. Ale nie ona. Kiedy wróciła z Somalii z poważnym bólem brzucha, łudziliśmy się, że może to jakaś tamtejsza infekcja. Niestety, diagnoza nie pozostawiała złudzeń – rak jelit. Chociaż była bardzo waleczna, tę ostatnią walkę przegrała.

Czytaj także: Córka Ewy Błaszczyk od lat przebywa w śpiączce. Aktorka chciałaby zrobić dla niej jedną rzecz, nim sama odejdzie

Reklama

Biografowie zwracają uwagę na fakt, że Audrey była ciągle poszukująca miłości i szczęścia, do końca niespełniona...

Luca Dotti: Biografowie z definicji żyją z biografii, snując mroczne teorie, bo wtedy ich książki się sprzedają. Dlatego jestem pewny, że to nieprawda. Oczywiście, nie da się poznać cudzej duszy. Wierzę jednak, że mama była szczęśliwa, bo kiedy rak został rozpoznany i zostało jej niewiele życia, emanował z niej spokój. Martwiła się tylko o swoje dzieci, nie o siebie. Byłem przy tym, gdy umierała. Odeszła we śnie, całkowicie spokojna, że może zamknąć ten wielki krąg życia.

Reklama
Reklama
Reklama