Harry'ego i Meghan obwinia się o największy kryzys monarchii
Jak doszło do Megxitu? Czyja to wina?
- Zuzanna O’Brien
Małżeństwo księcia Harry’ego i amerykańskiej aktorki Meghan Markle miało przynieść nowe wartości nie tylko w brytyjskiej rodzinie królewskiej, ale i w całym brytyjskim społeczeństwie. Dziś, gdy książę i księżna Sussex postanowili wycofać się z oficjalnych obowiązków i żyć na własny rachunek, obwinia się ich o największy kryzys monarchii od czasu abdykacji króla Edwarda VIII. Jak do tego doszło? I czyja to wina, pisze z Londynu Zuzanna O’Brien.
Megxit
Grupa przemoczonych nieustępliwą mżawką reporterów czuwa przed bramą Sandringham. To prywatna posiadłość królowej Elżbiety II w hrabstwie Norfolk, w której Windsorowie zwołali 13 stycznia zebranie „sztabu kryzysowego” – spotkanie monarchini, księcia Karola i jego synów – Williama i Harry’ego. Na co liczą dziennikarze? Że bracia będą mieli obrażone miny? Że Harry wyjedzie wcześniej, jeśli nie zostanie osiągnięte porozumienie? Z niecierpliwością czekają na następny nabój, którego użyją w nagonce na księcia i jego żonę, prowadzoną od momentu, gdy syn Diany ogłosił swoje zaręczyny z piękną Amerykanką.
Mamy problem
Meghan nie uczestniczyła we wtorkowym spotkaniu z rodziną królewską – zaraz po wydaniu wspólnego oświadczenia z Harrym wróciła do Kanady. Para spędziła tam ostatnich sześć tygodni, w tym święta Bożego Narodzenia, a ich syn Archie został tam z nianią. Przypuszczenia, że dołączy do spotkania przez Skype’a lub telekonferencję, też się nie sprawdziły – obawiano się, że połączenie nie będzie bezpieczne i ktoś może podsłuchać rozmowę. Królowa, jak należało przypuszczać, zareagowała wyrozumiale i dyplomatycznie. Wyraziła żal, że wnuk postanowił wybrać mniej tradycyjną drogę na przyszłość, bo wolałaby, aby zachował swoją dotychczasową funkcję. Podkreśliła jednak, że rodzina dyskutuje nad najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich, w tym dla podatników, którzy płacą za część wydatków księcia, i że Harry i jego rodzina zawsze będą nieodłączną częścią królewskiego klanu.
Kto spodziewał się czegoś innego – tak jak agresywne brytyjskie tabloidy – był naiwny. Monarchini przeżyła skandale związane z małżeństwem i romansami własnej siostry, księżniczki Małgorzaty, rozwody trójki swoich dzieci, romans Karola z Camillą Parker Bowles, śmierć Diany, jak również niedawny skandal wywołany przez księcia Andrzeja w związku z jego przyjaźnią z pedofilem Jeffreyem Epsteinem. Decyzja Harry’ego i Meghan to w porównaniu z nimi zwykły problem finansowy. Satyryczny program „Have I Got News For You” podsumował całą tę burzę żartobliwym memem: „Monarchia w kryzysie, bo 35-letni mężczyzna chce się wreszcie wyprowadzić z domu babci”.
Media kontra rodzina
„Naszą intencją jest wycofanie się z roli aktywnych członków rodziny królewskiej i podjęcie pracy w celu osiągnięcia finansowej niezależności, jednocześnie w pełni wspierając Jej Wysokość Królową”, napisali w oficjalnym oświadczeniu wydanym 8 stycznia Harry i Meghan. „Planujemy dzielić swój czas pomiędzy Zjednoczonym Królestwem i Ameryką Północną, kontynuując nasze zobowiązania wobec królowej, wspólnoty Commonwealth i organizacji, których jesteśmy patronami”. Książę i księżna Sussex podziękowali wszystkim za wsparcie i podkreślili, że ten geograficzny dystans pozwoli im zarówno wychować ich syna, ośmiomiesięcznego Archiego, we względnym spokoju, jak i skupić się na ich nowej działalności charytatywnej. Zaledwie godzinę później wszystkie inne tematy w brytyjskich mediach zeszły na dalszy plan. Gdy do mediów dotarła wiadomość, że oświadczenie to ogłoszono bez wcześniejszego porozumienia z pałacem Buckingham, tabloidy oszalały. „Megxit”, „Jak Harry obraził królową”, brzmiały nagłówki gazet. Ci, którzy przez ostatnie 18 miesięcy wylewali na Meghan wiadra medialnych pomyj, wreszcie mieli dowód: „Ta cwana lisica dopięła swego” i doprowadziła do „rozpadu rodziny królewskiej”.
Dla dziennikarzy należących do kręgu tak zwanego Royal Rota – grupy przedstawicieli mediów zapraszanych na wydarzenia z udziałem członków rodziny królewskiej – najbardziej obraźliwy był fakt, że Harry i Meghan nie chcą mieć już z nimi nic wspólnego. Oboje otwarcie zadeklarowali, że mają zamiar sami decydować, kogo zapraszać do współpracy, stawiając na młodych dziennikarzy i media społecznościowe.
Dla starej gwardii z „The Daily Mail”, „The Sun”, „Mirror” czy „The Times” to gorzka pigułka. Nie po to przez tyle lat wysysali z palca bzdury o klanie Windsorów, powołując się na anonimowe „źródła blisko dworu”, żeby teraz odbierano im chleb! Zaledwie kilka dni od deklaracji Harry’ego i Meghan „The Times” opublikował „wyznanie” księcia Williama, którym ten miał podzielić się ze swoim przyjacielem. „Całe życie chroniłem mojego brata, ale teraz nasze drogi się rozeszły”, miał rzekomo powiedzieć William. „Mam nadzieję, że pewnego dnia znów będziemy trzymać wspólny front”.
Czy trzeba było lepszej ilustracji do tego, że „William jest wściekły”, a „rodzina nie wie, jak wybaczyć Harry’emu tę zdradę”? Poza tym Harry przecież sam powiedział w filmie dokumentalnym dla ITV, że „każdy z braci podąża teraz własną drogą”!
Warto przypomnieć, że nikt, kto rzeczywiście przyjaźni się z synami księcia Karola, nigdy nie rozmawia z prasą. William i Harry zareagowali natychmiast, a ich biuro prasowe wystosowało do mediów ostre pismo. „Dla braci tak bardzo zaangażowanych w sprawy zdrowia psychicznego sugerowanie niezgody jest obraźliwe i potencjalnie raniące”. Dla prasy był to jasny sygnał: ten kryzys to sprawa rodzinna i to my postanowimy, jak go rozwiązać. A ktokolwiek zechce nam w tym przeszkodzić, powinien bać się konsekwencji.
Zaszczuć księżnę
W chórze znawców spraw rodziny królewskiej warta uwagi była wypowiedź dziennikarza Petera Hunta, który rzeczywiście zna Harry’ego od lat. „Zawsze chciał być po prostu normalny”, powiedział Hunt dziennikowi „The Guardian”. „Dorastał pod ostrzałem mediów i miał na tym punkcie coraz większą obsesję. Czytał wszystko na własny temat, nawet komentarze pod tekstem. Koncentrował się na negatywach”. Jego matka zginęła w wypadku, ścigana przez paparazzich, kiedy miał zaledwie 12 lat. Jego własne błędy młodości, jak przebranie się za nazistę na bal karnawałowy, eksperyment z marihuaną czy gra w rozbieranego bilarda w Las Vegas tygodniami nie schodziły z pierwszych stron gazet. Dopiero pięć lat temu, po powrocie księcia z misji w Afganistanie, ton prasy się zmienił – zaczęto pisać o jego zaangażowaniu w organizację zawodów sportowych dla weteranów wojennych Invictus Games i o jego pracy charytatywnej. Ale potem Harry poznał Meghan.
Pozorny entuzjazm brytyjskich mediów, że ich ulubiony „książę rebeliant” wreszcie znalazł miłość swojego życia, był… właśnie pozorny. Po pierwsze, ojciec Meghan jest biały, a matka jest Afroamerykanką, więc dla części prasy Meghan jest po prostu czarnoskóra. Nadzieja, że związek tych dwojga młodych ludzi będzie jak reklama nowej post-rasistowskiej Wielkiej Brytanii, też okazała się tylko nadzieją. Gdyby wierzyć tabloidom, Meghan nie pochodziła z relatywnie zamożnej rodziny w Los Angeles, ale z czarnego getta, gdzie strach wyjść na ulicę – „to zupełnie inny świat niż zielone ulice Kensington”, współczuł „Daily Express”. „Jeśli para będzie miała dzieci, to Windsorowie zagęszczą swoją rozwodnioną błękitną krew egzotycznym DNA”, pisała Rachel Johnson, felietonistka „Mail on Sunday”. Fakt, że ojciec Meghan, Thomas Markle, od lat nieutrzymujący kontaktów z córką, postanowił udzielić mediom serii lukratywnych wywiadów, nie poprawił sytuacji. Harry w oficjalnym liście do mediów dał wyraz oburzeniu na to, jak prasa traktuje jego narzeczoną, i otwarcie oskarżył ich o rasizm. Bez skutku.
Radosny ślub w Windsorze nic nie zmienił. Meghan, według brytyjskich tabloidów, nie wiedziała, jak się ubrać, kilka razy – o zgrozo! – wystąpiła bez kapelusza, założyła rajstopy w nieodpowiednim kolorze i „miała problemy z dopasowaniem się do nowej roli”. Siedemdziesięcioro posłanek i posłów do parlamentu, zaniepokojonych tonem mediów, złożyło protest do Komisji Nadzoru Mediów – bez skutku. Najwyższa przecież już była pora, aby zacząć porównywać Meghan z księżną Catherine, żoną księcia Williama – tak jak kiedyś porównywano „niezdarną” Sarah Ferguson z księżną Dianą. Prym wiodła w tym, tak samo jak 30 lat wcześniej, gazeta „The Daily Mail”.
„Kate zażyczyła sobie, aby na jej ślub w opactwie Westminster dostarczono świece i odświeżacze powietrza jej ulubionej marki Jo Malone. Szczególnie te o zapachu cytrusów”, pisano w 2011 roku. „Meghan chciała, aby obsługa rozpyliła odświeżacze powietrza w kaplicy w Windsorze przed ceremonią ślubną. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że w tym miejscu to po prostu niestosowne. Czy ktoś kiedyś zażyczył sobie czegoś podobnego?”, oburzała się ta sama gazeta siedem lat później.
Kiedy Kate w ciąży z Louisem „czule obejmowała swój brzuch”, Meghan „obnosiła się z ciążą, jakby nosiła na brzuchu tanią nalepkę »Uwaga! Dziecko w samochodzie«”. Gdy Kate „dostała od kochającego męża awokado, aby pomogło jej w zwalczeniu porannych mdłości”, Meghan, której ulubioną przekąską jest tost z tym owocem, „dokłada się do deforestacji Ameryki Południowej i dewastacji ekologicznej”.
Gdy na świat przyszedł Archie, okazało się, że decyzją rodziców nie będzie nosił tytułu szlacheckiego, tylko imię i nazwisko – Archie Sussex. To był prawdopodobnie pierwszy sygnał, że Meghan i Harry będą jednak robić wiele rzeczy po swojemu.
Dam pracę
Internet zatrząsł się od dowcipów na temat dążenia księcia i księżnej Sussex do niezależności finansowej. Na Twitterze zapraszano Harry’ego do McDonalda w Swindon, który szukał pracowników, jeden z amerykańskich talk-show deklarował, że poszukuje ludzi, którzy umieją dobrze machać do publiczności. Para, której majątek wycenia się na ponad 30 milionów funtów, nie będzie się z pewnością martwić, jak związać koniec z końcem. Pieniądze z tak zwanego grantu suwerena, czyli pensji dla głównych członków rodziny królewskiej w zamian za wypełnianie ich reprezentacyjnych obowiązków, to w przypadku Harry’ego zaledwie pięć procent jego wydatków.
Państwo Sussex już zapowiedzieli, że chcą z niego zrezygnować. Większość bieżących dochodów książęcej pary – wciąż nie wiadomo, czy młodzi zachowają swój dotychczasowy tytuł – pochodzi z przedsiębiorstwa księcia Karola The Duchy of Cornwall. Jeśli królowa i książę Karol nerwowo reagują na pomysł podjęcia przez Harry’ego i Meghan pracy zarobkowej, to mają ku temu powód. Biznesowe próby członków rodziny królewskiej kończyły się kiepsko: wystarczy wspomnieć Sophie, księżną Wessex, która w ramach swojej firmy PR była gotowa przehandlować rodzinne kontakty podstawionemu przez media arabskiemu szejkowi, czy Sarah Ferguson reklamującą środki na odchudzanie.
Gdy minęło pierwsze zaskoczenie decyzją Sussexów, ton komentarzy na temat ich decyzji nieco się zmienił. „Czy to dziwne, że mężczyzna, którego matka zginęła ścigana przez prasę, nie pozwoli, aby taki sam los spotkał jego żonę? Czy to nie powód, aby go chwalić i wspierać?”, pisze Owen Jones, dziennikarz „Guardiana”. „To typowe, że kiedy mężczyzna nie zachowuje się tak, jak byśmy chcieli, wini się za to kobietę. Tak jak Yoko Ono rzekomo rozbiła Beatlesów, tak Meghan ponosi winę za sytuację w rodzinie królewskiej? A może pora już skończyć z tym rasizmem i otwartym seksizmem?
Brytyjczycy »wygnali Meghan z miasta«, ale teraz mają do niej pretensję, że rzeczywiście chce wyjechać”, pisze Peggy Drexler z CNN. Kto najbardziej straci na częściowym wycofaniu się Sussexów z życia publicznego? William może przejąć część obowiązków Harry’ego, których ten i tak nie ma zbyt wiele. Córki Andrzeja, Beatrice i Eugenie, mogą jeździć z babcią na otwarcia mostów i szkół. Największym poszkodowanym, z braku celu dotychczasowych ataków, będzie wyłącznie brytyjska prasa brukowa.