Reklama

On zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, ona była o wiele bardziej ostrożna. Ale w końcu zwyciężyło uczucie... Wojciech Szczęsny i Marina Łuczenko są szczęśliwym małżeństwem i wspólnie wychowują sześcioletniego synka Liama, dla którego tata jest prawdziwym autorytetem. Teraz wokalistka i piłkarz podzielili się z fanami swoim wielkim szczęsciem - para spodziewa się narodzin kolejnego dziecka! Co mówili o swojej miłości i jak wspominali początki relacji?

Reklama

Artykuł aktualizowany 13.03.2024 r.

Marina Łuczenko i Wojciech Szczęsny - historia miłości

Wojciech Szczęsny przyznał, że zakochał się w Marinie od pierwszego wejrzenia. Wokalistka była znacznie bardziej ostrożna. „Okropnie mi się spodobała, zastanawiałem się, jak zdobyć jej numer telefonu. Jakoś mi się to udało. Trochę jednak musiałem o nią powalczyć. Nie ukrywam tego”, mówił VIVIE!. Po raz pierwszy pokazali się razem w 2013 roku, gdy pojechali do Gdyni na festiwal Open’er. Jak sami przyznają, początki ich związku nie były łatwe. Nie chcieli, aby ta relacja była publiczna, choć paparazzi polowali na ich wspólne zdjęcia. Konsekwentnie nie komentowali jednak żadnych plotek, nawet tych o swoim ślubie.

Piłkarz oświadczył się ukochanej po dwóch latach związku, w lipcu 2015 roku. Romantyczne pytanie zadał w dniu 26. urodzin Mariny Łuczenko, na przyjęciu dla rodziny i najbliższych przyjaciół. Ich ślub był owiany tajemnicą aż do samego końca. W maju 2016 roku powiedzieli sobie „tak” podczas przepięknej ceremonii w Grecji. Dwa lata później powitali na świecie synka Liama.

Teraz szykuje się kolejny przełomowy rok w życiu Szczęsnych. Para ujawniła właśnie, że po raz drugi zostaną rodzicami! "Czekamy na Ciebie" - czytamy pod rodzinnym zdjęciem, do którego zapozowali we trójkę. Rozczulający jest zwłaszcza widok 6-letniego Liama, który przytula się do wyraźnie zarysowanego brzuszka swojej mamy.

SPRAWDŹ: Marina Łuczenko-Szczęsna jest w ciąży. Wojciech Szczęsny i artystka drugi raz zostaną rodzicami

Wiele przeszli, aby móc dzielić się dziś tak wspaniałymi wieściami... W grudniu 2022 roku w programie „Alarm!” na antenie TVP ujawnili, że ich starania o drugie dziecko zniweczyła diagnoza, którą MaRina usłyszała w trakcie rutynowych badań. Przyszłam do lekarza, żeby przygotować się do kolejnej ciąży. Dowiedziałam się, że mam nowotwór na jajniku i nie wiadomo, czy jest to rak, czy nie jest to rak. Wiadomo, że jak słyszysz nowotwór w tak młodym wieku, to po prostu cios w serce”, wspominała.

„Wszystkie plany, które miałam, po prostu legły w gruzach. Nagle się okazuje, że to wszystko jest nieważne. Trzeba się skupić na swoim zdrowiu”, relacjonowała przejęta. Na szczęście chorobę udało się spacyfikować i dziś wokalistka może cieszyć się zdrowiem. „Nie chcę użalać się nad sobą. Całe szczęście okazało się, że to nic złośliwego. Doszłam do siebie. Był to przełomowy moment w moim życiu”, zapewniła.

TYLKO W VIVIE!: Lekarze nie dawali jej szans na zostanie mamą. Aldona Orman nigdy nie przestała marzyć o macierzyństwie

Rzadko udzielają wywiadów, ale po ślubie zrobili wyjątek dla Krystyny Pytlakowskiej. Opowiedzieli między innymi o początku swojej znajomości, intymnej stronie ich relacji i planach na przyszłość. Przypomnijmy wywiad, jakiego para udzieliła VIVIE! w 2016 roku...

Marina Łuczenko-Szczęsna i Wojciech Szczęsny, sesja magazynu VIVA!, 2016 rok

Bartek Wieczorek/LAF AM

Marina Łuczenko i Wojciech Szczęsny w wywiadzie VIVY!

Podobno wcale nie chciałaś się spotkać z Wojtkiem?

Marina: To wymysły, które krążą w mediach. Komuś widocznie była potrzebna taka plotka, bo nie miał w tym momencie o czym pisać. Po prostu Wojtek pierwszy zadzwonił – to on mnie znalazł i zabiegał o kontakt, mieszkałam wtedy w Ameryce.
Wojciech: A ja w Londynie. Marne szanse, żebyśmy spotkali się gdzieś przypadkiem. Musiałem wziąć więc sprawy w swoje ręce (śmiech).
Marina: Wojtek miał 16 lat, gdy wyjechał do Londynu. Tam pracował i się realizował, a do Polski przyjeżdżał tylko na krótkie wakacje.
Wojciech: Wtedy zobaczyłem w internecie zdjęcie Mariny. Okropnie mi się spodobała, zastanawiałem się, jak zdobyć jej numer telefonu. Jakoś mi się to udało. Trochę jednak musiałem o nią powalczyć. Nie ukrywam tego.

To, co przychodzi z łatwością, ceni się mniej.

Wojciech: To prawda. Pewnie dlatego, że byłem uparty, że nie odpuszczałem, dzisiaj jesteśmy ze sobą tak blisko.
Marina: Gdy Wojtek do mnie zadzwonił, nie wiedziałam, kim jest. Nigdy nie obejrzałam żadnego meczu, nie interesowałam się sportem. Mieszkałam w Stanach od pół roku, negocjowałam kontrakt z menedżerem. Kiedy przyjechałam na chwilę do Warszawy zobaczyć się z rodziną i przyjaciółmi, zauważyłam w polskiej komórce trzy nieodebrane połączenia z tego samego numeru. Wydzwaniał do mnie „jakiś Wojtek Szczęsny”. „Czy to TEN Wojtek Szczęsny?”, pytały moje koleżanki. „Jaki Wojtek?”. „No, ten sportowiec, bramkarz”. Dopiero kiedy wyszukałam go w internecie, przypomniałam sobie, że kojarzę Wojtka z programu Kuby Wojewódzkiego, w którym gościem był Kamil Bednarek, muzyk...
Wojciech: ... i Wojtek Szczęsny, piłkarz.

I zaczęłaś się interesować piłką nożną? Można połączyć te dwa światy – muzyki i sportu?

Marina: Nie od razu. U mnie w domu nawet tata nie był fanem piłki nożnej. Jest muzykiem, chętniej oglądaliśmy koncerty, festiwale muzyczne.
Wojciech: A teraz jej tata ogląda wszystkie moje mecze i jest jednym z najwierniejszych kibiców.

A Twój tata słucha piosenek Mariny?

Wojciech: Nie wiem, nie mam z nim codziennego kontaktu. Rodzice rozstali się, gdy byłem młodym chłopcem. Nie chcę się zagłębiać w moje relacje rodzinne. Ojciec miał okazję poznać Marinę na naszym ślubie, ale nie wiem, czy słuchał, jak śpiewa.

Dorastanie bez ojca nie jest łatwe?

Wojciech: Może dlatego, że wychowywała mnie tylko mama, tym bardziej doceniam więź, jaką Marina ma ze swoimi rodzicami. Staliśmy się jedną wielką rodziną, pokochałem ich, a oni pokochali mnie. Bardzo to cenię. Moja mama też uwielbia Marinę, mają stały kontakt ze sobą, i widzi, jak pozytywny ma na mnie wpływ.

Dla Was obojga małżeństwo jest bardzo poważną sprawą?

Marina: Oczywiście. Moi rodzice są już 38 lat razem. Brat z żoną – 18. Zawsze to powtarzam, bo to imponujące. W naszej rodzinie tworzy się trwałe związki. Odpukać.

Marina Łuczenko-Szczęsna i Wojciech Szczęsny, sesja magazynu VIVA!, 2016 rok

Bartek Wieczorek/LAF AM

Jakie było to Wasze pierwsze spotkanie?

Marina: Przyleciałam do Warszawy na dwa tygodnie.
Wojciech: A ja właśnie miałem miesiąc wakacji. Byliśmy więc w końcu w jednym miejscu w tym samym czasie.

Los więc chciał, żebyście się spotkali.

Marina: Nie wiem, czy los, ale Wojtek na pewno (śmiech). Jednak nie od razu zaproponował mi randkę. Zadzwonił, prosząc o pomoc w pewnej sprawie.
Wojciech: Mój przyjaciel potrzebował pomocy artystów. I to nie był wymyślony pretekst. Kiedy zadzwoniłem do Mariny, mówiąc, że zapraszam ją na kolację, to wszystko obgadamy, zgodziła się. Wprawdzie w tej sprawie mi nie pomogła, ale na kolację przyszła (śmiech).
Marina: Wyszło tak jakoś naturalnie.
Wojciech: Chyba w życiu nie odważyłbym się podrywać kogoś przez telefon. Jestem dość nieśmiały w pierwszych kontaktach. Domyślałem się, że Marina ze swoją urodą ma wielu adoratorów i gdybym zaproponował jej randkę bez wyższego celu, odłożyłaby pewnie słuchawkę.
Marina: Trochę zwlekałam z tym spotkaniem, bo byłam nieufna. Pomyślałam: Piłkarz? Pewnie ma mnóstwo dziewczyn i chce tylko odhaczyć, że był na randce z Mariną. Miałam więc dystans do tej znajomości.

Zgodziłaś się na spotkanie, bo nie bez znaczenia było, że Wojtek mierzy 196 centymetrów i jest bardzo przystojny?

Marina: Tak, ale też wiedziałam, że dobrze zarabia i pewnie myśli: Mogę mieć wszystko. I każdą. A ja nigdy nie chciałam być jedną z wielu.
Wojciech: Nie dziwię się, że tak podejrzewałaś, bo istnieje stereotyp piłkarza – króla życia.
Marina: Wojtek mnie zaskoczył. Okazało się, że jest zupełnie inny, niż można byłoby się spodziewać. Ujęło mnie w nim przede wszystkim to, że jest taki normalny i ma w sobie tyle ciepła, dobroci, romantyzmu i szacunku dla ludzi, a pieniądze go nie zdeprawowały.
Wojciech: Bardzo chciałem się pokazać z takiej strony. Myślę, że mam zdecydowanie więcej do zaoferowania kobiecie niż pieniądze, dlatego chciałem pokazać Marinie prawdziwego siebie i szczerze otworzyć się przed nią. Już po pierwszych kilku spotkaniach czułem, że nadajemy na tej samej fali, że to fajna, wartościowa dziewczyna. Pomyślałem: Niech pozna mnie lepiej i wtedy zobaczymy, jak to się dalej rozwinie.

I nie kupiłeś jej od razu bmw.

Wojciech: Nie kupiłem. Dotąd nie kupiłem Marinie żadnego samochodu. Mamy samochód sześcioletni w Polsce i terenowy wóz we Włoszech. To zupełnie nam wystarcza.
Marina: Obawiałam się trochę spotkania z Wojtkiem, ponieważ moje wcześniejsze znajomości pochodziły głównie z kręgu muzycznego. O czym ja będę rozmawiała z piłkarzem?, myślałam. A okazało się, że Wojtek jest niespełnionym muzykiem i ma artystyczną duszę. Ma dobry słuch i uwielbia śpiewać.

Chodził też na lekcje tańca jako młody chłopak.

Wojciech: Tańczyłem bardzo krótko, niewiele mi z tego zostało. Pamiętam tylko kroki podstawowe. Marina miała okazję sprawdzić to na weselu.
Marina: Musieliśmy zgodnie z tradycją wykonać pierwszy taniec. Mieliśmy przygotowaną choreografię, a Wojtek poradził sobie brawurowo.

Marina Łuczenko-Szczęsna i Wojciech Szczęsny, sesja magazynu VIVA!, 2016 rok

Bartek Wieczorek/LAF AM

Macie więc w zanadrzu drugi zawód (śmiech). Oglądałeś Marinę w „Tańcu z gwiazdami” w 2009 roku, od którego w Polsce zaczęła się jej popularność?

Wojciech: Nie, wtedy mieszkałem za granicą. W ogóle z polskich muzyków w tym czasie kojarzyłem tylko Kamila Bednarka, bo siedziałem z nim na kanapie u Kuby Wojewódzkiego.

Podobno decyzja o byciu razem zapada w ciągu pierwszych 30 sekund kontaktu wzrokowego.

Marina: Nie u kobiet.
Wojciech: Ja od razu wiedziałem. Kiedy cię zobaczyłem, nie mogłem oddychać, zatkało mnie po prostu. Byłaś nawet ładniejsza niż na zdjęciach.
Marina: Wojtek czuł mój dystans i po kilku randkach powiedział: „Ty jeszcze o tym nie wiesz, ale my będziemy razem”. Cały czas mnie zaskakiwał. Śmieszyło mnie, że jest taki pewny swego, a kompletnie mnie nie znał.
Wojciech: Ale mówiłaś, że podobała ci się moja pewność siebie na początku. Nie wiedziałaś, że ja przed każdą randką miałem drżączkę, bo tak mi na tobie zależało.

Nie spodobał Ci się od razu?

Marina: Oczywiście, że spodobał, ale jestem skomplikowana, niezdecydowana i u mnie uczucia długo się budują.

A jaki jest Twój znak zodiaku?

Marina: Rak.

Rozumiem, krok do przodu i dwa kroki do tyłu.

Marina: To prawda, jestem ostrożna, nie popadam od razu w zachwyt. Na początku dałam mu zielone światło, ale potem się przestraszyłam, że wszystko dzieje się za szybko. Tak jak powiedziałaś – krok do przodu i dwa do tyłu. Ale Wojtek nie odpuszczał, zaskakiwał, robił masę drobnych niespodzianek, którymi pokazywał, że mnie uważnie słucha, i małymi kroczkami zdobywał moje serce. W pewnym momencie poczułam się przy nim sobą w stu procentach.

Sobą to znaczy jaką?

Marina: Pozwoliłam mu poznać wszystkie moje słabości i obawy. Faceci zazwyczaj myśleli, że jestem niedostępna, pewna siebie, arogancka i zarozumiała. To była moja forma obrony, bo jestem bardzo wrażliwa, łatwo mnie zranić. Nie chciałam jednak przed nikim się tak otwierać i trzymałam dystans. Niedawno Wojtek żartobliwie powiedział: „Oswoiłem dzikie zwierzątko”. Przy nim nie boję się pokazywać swoich słabości.
Wojciech: A ja ich nie wykorzystuję.
Marina: Wiem, że nigdy nie wykorzystasz moich lęków i nawet w kłótni potrafisz zachować się z klasą. Bardzo się szanujemy i nawet sprzeczając się, nigdy nie przekroczyliśmy granicy.

Nie ciskacie w siebie talerzami.

Wojciech: Talerze u nas nigdy nie latają. Choć wiadomo, że są różne momenty.

Bo w małżeństwie bez kłótni już nie ma miłości?

Marina: Jest tylko obojętność. Bo ludziom po prostu nie zależy na tym, żeby coś wyjaśniać, naprawiać.
Wojciech: Czasami mamy napiętą sytuację...
Marina: ...gdzieś się spóźniamy, gdzieś razem jedziemy, mamy coś ważnego do załatwienia... A życie codzienne to są też krótkie spięcia między ludźmi wynikające z pośpiechu.
Wojciech: W związku z moją pracą, która wymaga punktualności, mam na tym punkcie bzika, nienawidzę się spóźniać.
Marina: A to z kolei moja główna wada. Wiem, że trudno ją zaakceptować, ale nie jest mi łatwo przestawić się z artystycznego luzu na punktualność sportowca.

Co tak naprawdę Was do siebie przyciągnęło? Bo przecież nie tylko uroda?

Wojciech: Oczywiście, że nie tylko. Uroda Mariny była dla mnie pierwszym impulsem i poczułem na jej widok takie „wow”, bo w życiu nie widziałem tak pięknej kobiety. Ale przede wszystkim od razu zauważyłem, że jest inteligentna, ambitna i niezależna. Ma swoją pasję. No i była... nieuchwytna.

A to mężczyzn bardzo kręci?

Marina: Na początku jest chemia i fascynacja, potem przyjaźń, a z przyjaźni rodzi się miłość. Przynajmniej tak jest u mnie. Oczywiście Wojtek mi bardzo imponował. To chyba nie ulega wątpliwości, że fajnie jest poznać kogoś, kto się realizuje, ma pasję, dobrze zarabia, a przy tym jest normalny i nie zachowuje się jak lowelas.
Wojciech: W każdym razie zaręczyliśmy się dopiero po dwóch latach. Kiedy się oświadczałem, wiedziałem, że to z Mariną chcę spędzić całe życie. Okropnie się bałem zadać jej to pytanie, chociaż byłem pewien, że się zgodzi. Ale mimo wszystko nogi mi drżały. To była jedna z najbardziej stresujących sytuacji w moim życiu.
Marina: Zaskoczył mnie na mojej imprezie urodzinowej.
Wojciech: Kiedyś Marina mi powiedziała: „Jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się oświadczyć, to nie zapomnij tego nagrać, żebym mogła pokazać to nagranie rodzicom i przyjaciółkom”. Pomyślałem sobie wtedy, że zrobię to przy jej rodzinie i przyjaciołach.
Marina: Minutę po tym, kiedy powiedziałam „tak”, wybuchły fajerwerki, wszyscy na balkonie podziwiali girlandy świateł. Było naprawdę bardzo romantycznie.

To piękne wspomnienie zostanie w Was już na zawsze. Czy ślub coś w ludziach zmienia?

Marina: Pojawia się poczucie odpowiedzialności za siebie i za tego drugiego człowieka.
Wojciech: Ale nie jestem w stanie powiedzieć, że wiele się zmienia w miłości. Uważam, że swoją kobietę należy traktować w sposób wyjątkowy, bez względu na to, czy jest narzeczoną, żoną czy dziewczyną. Należą im się pełne oddanie, zaangażowanie, szacunek i codzienna walka o ich miłość. Ale zmienia się poczucie bezpieczeństwa. Jest większe. Kiedyś Marinie powiedziałem w formie żartu, że zaklepałem ją sobie i już mi nie ucieknie. I to prawda.

I tak ma pozostać. Bo miłość to siła napędowa życia.

Wojciech: Tak, i my już o to zadbamy.
Marina: To tak pięknie brzmi, ale zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze będzie tak kolorowo.

Będzie po prostu inaczej. Miłość przechodzi przez różne etapy. A każdy z nich jest fascynujący. Teraz pewnie żyjecie czasem teraźniejszym. Korzystacie z życia, nie martwiąc się o pieniądze…

Wojciech: Ale większość pieniędzy odkładamy, bo trzeba się zabezpieczyć, kiedy już skończę piłkarską karierę. Przecież planujemy dzieci, musimy je wykształcić, wychować, stworzyć im komfortowe warunki na start.
Marina: Nie jest tak, jak piszą gazety, że my nieustannie podróżujemy, że szastamy pieniędzmi. Piłkarze mają jeden wolny miesiąc w roku i wtedy są nasze wakacje, nie mają wolnych weekendów, a w lidze angielskiej trenują i grają nawet w święta. Dziwne, gdybyśmy nie wykorzystali wolnego czasu na zwiedzanie pięknego świata, skoro możemy sobie na to pozwolić raz bądź dwa razy w roku, a Wojtek na to ciężko zapracował.
Wojciech: Gdyby ktoś podejrzał nasz normalny dzień w Rzymie, przekonałby się, że milionerzy – jak o mnie mówią – żyją na poziomie średniej krajowej. We Włoszech mieszkamy w małym, skromnym, starym budynku. W dwupokojowym mieszkaniu. I jest nam tam dobrze.

Marina Łuczenko-Szczęsna i Wojciech Szczęsny, sesja magazynu VIVA!, 2016 rok

Bartek Wieczorek/LAF AM

Ludzie, którzy się kochają, dobrze się czują nawet w kawalerce.

Wojciech: Tak, bo jest fajnie, przytulnie i blisko do kuchni. Kiedyś pragnąłem tego, by zarobić duże pieniądze i pozwolić sobie na wszystko, co mi się zamarzy. A teraz te marzenia się przewartościowały.

Co masz na myśli?

Wojciech: Najbardziej doceniam to, że mam możliwość pomóc swojej rodzinie i bliskim.
Marina: Często dostaję wzruszające maile z prośbami o pomoc i po cichu komuś pomagam.
Wojciech: Bo jak się komuś pomaga, to z dobrego serca, a nie dla poprawienia własnego wizerunku. Ja od kilku lat co roku biorę udział w balu charytatywnym, gdzie przekazuję moje tygodniowe zarobki na szczytne cele, o czym też nigdy nie mówiłem. Ale pani Krystyna jest bardzo dociekliwa (śmiech).
Marina: Teraz będą nas hejtować, że nie mówimy, ale mówimy. Tak źle i tak niedobrze.

Wezmę to na siebie. Przeżyłaś już falę hejtu, kiedy Twoja kariera spowolniła z powodu operacji gardła.

Marina: Niestety, tak, nie chciałam nikomu tłumaczyć, co się ze mną dzieje, dopóki nie będę wiedziała, czy odzyskam głos. A media dobrowolnie kreowały sobie mój wizerunek tak, by inni mogli myśleć o mnie najgorsze. Ludzie uwielbiają anonimowo zwracać komuś uwagę i krytykować, w szczególności ci, którzy sami niewiele więcej robią w życiu.

Ale przecież przed Tobą jest przyszłość. Masz świetny głos i świat – moim zdaniem – się o Ciebie upomni.

Marina: Dziękuję. Priorytetem zawsze jest rodzina, ale na pewno nie zrezygnuję ze swojego rozwoju zawodowego. Choć przenieśliśmy się do Rzymu i nagrywanie mojego nowego albumu się spowolniło, to w głębi serca cieszę się, że poukładało mi się życie prywatne, które jest najważniejsze!
Wojciech: Kiedy decydowałem, że zmieniam klub i idę „na wypożyczenie” do Rzymu, Marina nigdy nie prosiła, żebyśmy zostali w Londynie, gdzie jest nasz dom, ogród, nasza jabłoń i jej życie zawodowe, choć zdawałem sobie sprawę, że dla niej będzie to cios. Marina dała mi ogromne wsparcie w podjęciu tej decyzji i zapewniała, że wszędzie damy sobie radę i nie jest nam we Włoszech wcale gorzej, a sportowo wyszło na moją korzyść. Zresztą najlepsze utwory moja żona nagrała już właśnie po przeprowadzce do Rzymu.

Słuchasz jej piosenek?

Wojciech: Jestem pierwszym ich recenzentem. Słucham ich już na etapie pomysłów, kiedy przy fortepianie wymyśla akordy i linie muzyczne, a potem ze studia od razu wysyła mi nagrania, żebym powiedział, co o nich myślę. Najpiękniejsze jej piosenki jeszcze nie ujrzały światła dziennego, choć są już gotowe. Ale teraz, widząc to od zaplecza, wiem, jaki to długi i złożony proces nie tylko twórczy, lecz także jak dużo siły i wytrwałości potrzeba w pewnych kwestiach, by przetrwać w świecie Mariny. Nie wszystko jest zależne od artysty, ale myślę, że słuchacze będą zaskoczeni jej nowym materiałem na płytę.
Marina: Nie poddaję się. Dlatego tak się cieszę, że w tej najważniejszej sferze jest spokój i mam w domu swojego psychologa, który mnie potrafi uspokoić, odstresować i zmotywować, a zarazem zainspirować.

Marina Łuczenko-Szczęsna i Wojciech Szczęsny, sesja magazynu VIVA!, 2016 rok

Bartek Wieczorek/LAF AM
Reklama

[Tekst opublikowany na Viva Historie 27.03.2024 r.]

Reklama
Reklama
Reklama