Reklama

Na zwierzenia bardzo trudno ją namówić, a szczegółami ze swojego życia prywatnego niechętnie dzieli się z fanami. Mało kto wiedział o tym, jak bardzo doświadczył ją los... W jednym z wywiadów Maria Pakulnis wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. To nie są dla niej łatwe wspomnienia... Aktorka opowiedziała o relacji z rodzicami. Okazuje się, że nie czuła ich wsparcia i miłości...

Reklama

[ostatnia aktualizacja tekstu: 2.07.2024]

Maria Pakulnis o dzieciństwie

Na scenie i na ekranie stworzyła kilkadziesiąt fantastycznych ról. Prywatnie Maria Pakulnis przeszła przez wiele. Jakiś czas temu otworzyła się na temat swojego dzieciństwa. Rodzina Marii Pakulnis pochodzi z Litwy, ale aktorka dzieciństwo i młodość spędziła na Mazurach. W wywiadach podkreślała, że jako mała dziewczynka doświadczyła biedy, głodu, strachu i braku miłości. Trudno mówić o beztroskim czasie. Relacje z rodzicami również były dość chłodne… Poturbowani przez wojnę nie umieli odnaleźć się w normalnym życiu. Musieli opuścić swoje domy, stracili wszystko, cały dorobek. Aktorka każdego dnia widziała smutek matki, która cierpiała po rozłące z rodziną. Rodzice przelewali swoje nieszczęście, frustrację na dzieci.

„Widziałam ją zawsze smutną, bez chęci do życia, jakby tkwiła w jakiejś głębokiej depresji. Nie była ciepła, nigdy nas nie przytulała. Niczego nam nie czytała, nie opowiadała... Ojciec pracował w mleczarni. Był po tym łagrze przetrącony psychicznie. Sporo pił”, wyznała Maria Pakulnis w Pani. „Ja moich rodziców nie lubiłam”, dodawała. Nie czuła ich wsparcia i miłości. Razem z rodzeństwem „wychowywała się na podwórku”.

Czytaj też: Doświadczył bezinteresownej miłości, narodziny córki przewartościowały jego życie. Jakim ojcem jest Kuba Wesołowski?

Aktorka obawiała się macierzyństwa. Nie wiedziała, czy będzie umiała kochać dziecko, ponieważ sama nie doświadczyła tego ze strony rodziców. Starała się robić wszystko, by nie powielać ich błędów i wypełnić tę pustkę w sercu.

„Kiedy miałam urodzić Jaśka, strasznie się bałam, czy będę umiała kochać. Modliłam się, żeby to się we mnie obudziło. Jako dziecko nie czułam się kochana, więc nie wiedziałam, jak zareaguję. Ale kiedy w końcu popatrzył na mnie, ta miłość wydała mi się oszałamiająca”, dodawała gwiazda w nowym wywiadzie dla Pani.

Poniżej przypominamy fragment wywiadu, którego aktorka udzieliła VIVIE! w 2019 roku. Tak mówiła Beacie Nowickiej o doświadczeniach z przeszłości

Szymon Szcześniak

Maria Pakulnis, VIVA! 4/2019

Maria Pakulnis o dzieciństwie i macierzyństwie

Mówią o Pani: „Przygląda się światu trochę z boku, unika blichtru, ma w sobie wschodnią melancholię”. Dzieciństwo i młodość spędziła Pani na Mazurach, pomiędzy dwoma jeziorami, wśród lasów i łąk. To tamte doświadczenia i tamten krajobraz Panią ukształtowały?

Moi rodzice, poturbowani przez wojnę, nie potrafili odnaleźć się w normalnym życiu. Nie umieli pogodzić się z tym, że wszystko stracili, musieli opuścić swoje domy. Żyliśmy razem, ale jakby obok siebie. Ciężko pracowali, jak zresztą wszyscy w tych potwornie ciężkich czasach, byli zbyt pochłonięci mozołem dnia codziennego, swoim smutkiem, żeby zajmować się dziećmi. Nikt nie zadawał sobie pytań czy dziecku jest dobrze, czy źle? Nikomu coś takiego do głowy by nie przyszło. Doświadczyłam naprawdę wielkiej biedy, głodu, strachu. Takiego totalnego braku poczucia bezpieczeństwa, własnej wartości. Nigdy nie byłam przytulana, ani kochana. Nigdy nie usłyszałam, że jestem dla kogoś ważna, że jestem ładna, fajna, mądra.

Ostry wychów. Bez sentymentów. Nawet nie będę próbować wyobrażać sobie co Pani wtedy czuła...

Od dziecka wiodłam samotne, w jakimś sensie dojrzałe życie, z wieloma rzeczami musiałam radzić sobie sama. Nigdy niczego nie dostałam na tacy, ale z drugiej strony, to dzieciństwo, ta młodość mnie zahartowały. Dały mi siłę i nauczyły, jak przetrwać. Od małego, od kiedy zaczęłam cokolwiek rozumieć z tego, na czym polega ten świat, umiałam się dźwigać. „Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”- zawsze mam tę myśl z tyłu głowy. Natura mnie uratowała, przyroda, bo dawała mi ukojenie. Chodziłam do lasu, zbierałam grzyby, jagody, kąpałam się w jeziorze, bawiłam się w ogrodzie.

Ale jak udało się Pani przetrwać emocjonalnie?

Miałam marzenia. W pewnym sensie stał się cud, bo dla mnie cudem jest to, że mimo tych wszystkich trudów, takiego, a nie innego życia, nie stałam się zimnym, oschłym, nieczułym małym człowiekiem. Na szczęście - nie. To mi zostało na zawsze. Nie przechodzę koło człowieka obojętnie, jestem go ciekawa. Niemal fizycznie odczuwam ból drugiej osoby, przeżywam jej radość. „Łapię” ludzi tak, jak pstryka się zdjęcie, to jest migawka. Takimi migawkami postrzegam świat.

Tak sobie teraz myślę, że ja z dzieciństwa wszystko pamiętam bardzo ostro, ale gdyby mnie pani zapytała…

… o czym konkretnie Pani wtedy marzyła?

Nie potrafiłabym odpowiedzieć. Małe dziecko, które jest kochane i czuje się bezpiecznie marzy o nowej zabawce, rowerku, wyprawie z tatą nad jezioro, o kolorowej sukience…Ja nawet o tym nie pomyślałam. Moje marzenia były płynne, myśl goniła inną myśl, miałam jakieś wizje mojego świata, dobrego, pięknego - ale nie w sensie dobrobytu - tylko świata, w którym czuję całą sobą, że świeci słońce, że jest ciepło, że jest jasno. I to ciepło mnie obejmuje, tuli, kołysze. Umiałam bawić się sama. W ogrodzie znajdowałam sobie bezpieczne miejsce i ono stawało się tym moim wyśnionym światem.

Jako matka uznała Pani, że dzieci należy ochraniać za wszelką cenę? Była Pani dla syna nadopiekuńcza?

Nie. Myślę, że byłam wymagającą matką, a jednocześnie bardzo czułą i zwariowaną. Nigdy nie chroniłam go pod kloszem. Od małego wypuszczałam na trudne wyjazdy, gdzie trzeba było uczyć się wszystkiego: zaradności, odwagi, odpowiedzialności, samodzielności. Co roku jeździł i nigdy nie trzęsłam się, że coś zgubi, źle się ubierze, będzie się źle czuł, albo że coś mu się stanie. Był zawsze precyzyjnie przygotowany. Nasze relacje były szalone i fajne, może z racji tego, że całe życie uprawiam taki szalony zawód. Nie było w tym uporządkowania, co wypada albo nie wypada, w wieku 40 lat nauczyłam się jeździć na nartach, żeby towarzyszyć Jankowi na stoku. Oczywiście, pewne rzeczy starałam się mojemu synowi zapewnić, podać na tacy, zwłaszcza kiedy zostaliśmy sami.

[…]

Nie pielęgnuje Pani w sobie żalu. To raczej stwierdzenie, niż pytanie.

Często zapominamy o tym, że dostaliśmy najpiękniejszy dar w życiu - życie. Jedno życie. Nie znamy ani dnia ani godziny, nie wiemy kiedy nastąpi koniec, więc nie powinno się marnować czasu, co nie znaczy, że ja nie miewałam totalnych dołów. Miewałam! Już pani wie, że przeżyłam różne traumy w dzieciństwie, choroby, śmierć męża, ale zawsze za tym stała myśl: to co, rezygnujesz z życia? Pogrążysz się w rozpaczy? Będziesz szlochać, wyć, niszczyć siebie? Bo to jest wyniszczanie siebie, jeśli człowiek żyje tylko wspomnieniem i rozpaczą.

Reklama

Czytaj też: Walczy o zdrowie córki, nie przestaje wierzyć. Ewa Błaszczyk opowiedziała, jak wygląda życie osób wybudzonych ze śpiączki

Szymon Szcześniak
Reklama
Reklama
Reklama