Reklama

Na ekranie i na scenie zagrała kilkadziesiąt niezapomnianych ról. Można było Marię Pakulnis zobaczyć m.in. w brawurowej roli matki trzech synów – w rzeczywistości jest mamą 31-letniego Janka - w komedii romantycznej „Planeta Singli 3”. Życie jej nie oszczędzało, a wszystkie doświadczenia ma zapisane w niesamowitych oczach. Tylko Beata Nowickiej Maria Pakulnis pozwala prześwietlić swoje tajemnice

Reklama

„Najważniejsze są oczy. Albo w nich coś jest, albo nie. Albo chce się zapukać do tych drzwi, albo nie” - usłyszałam niedawno w kinie. W Pani oczach jest wszystko.

Trudno mówić o swoich oczach, głupio wręcz, ale chyba zawdzięczam je moim przodkom. Jestem pierwszym pokoleniem urodzonym w Polsce, cała moja rodzina pochodzi z Litwy, i oni wszyscy, jak patrzę na stare zdjęcia, mają takie oczy: przepastne, niebieskie, przeźroczyste. Bardzo wyraziste. Tam jest wszystko, można się w nich zapaść, zagubić. Nie będę ukrywała, że w momencie kiedy zaczęłam uprawiać zawód, a w tamtych czasach kręciłam dużo filmów, zawsze się o tym mówiło.

Że są jak magnes?

I że umiem oczami przekazać wewnętrzny świat mojego bohatera. Czasami te przeźroczyste oczy mi dokuczały, próbowano mnie zaszufladkować jako nordycki typ urody. Że moje spojrzenie wywołuje dystans, że jest we mnie coś zimnego, pozbawionego emocji.

Ale to nieprawda i to widać na ekranie. Zresztą ten magnetyzm w Pani spojrzeniu od razu dostrzegł urodzony na Litwie Tadeusz Konwicki, to u niego zadebiutowała Pani w „Dolinie Issy”.

Miałam wtedy 25 lat i na planie tego filmu, gdzieś na Suwalszczyźnie zobaczyłam człowieka „wyjętego” z opowieści mojej rodziny, jak to tam, na tej Litwie było. Siedział na swoim foteliku, tyłem do całej ekipy, sam, lekko przygarbiony, kontemplujący ten zjawiskowy krajobraz niekończących się pagórków, pól, łąk, łagodnie opadających dolinek... przypominający mu Litwę. Stałam z boku, zaczarowana i całą sobą czułam jak on to chłonie. Nie wiedział, że na niego patrzę, a mnie się wydawało, że z racji genów, instynktownie rozumiem co on teraz myśli i co on czuje. Ten obraz został w mojej głowie na całe życie

Mówią o Pani: „Przygląda się światu trochę z boku, unika blichtru, ma w sobie wschodnią melancholię”. Dzieciństwo i młodość spędziła Pani na Mazurach, pomiędzy dwoma jeziorami, wśród lasów i łąk. To tamte doświadczenia i tamten krajobraz Panią ukształtowały?

Moi rodzice, poturbowani przez wojnę, nie potrafili odnaleźć się w normalnym życiu. Nie umieli pogodzić się z tym, że wszystko stracili, musieli opuścić swoje domy. Żyliśmy razem, ale jakby obok siebie. Ciężko pracowali, jak zresztą wszyscy w tych potwornie ciężkich czasach, byli zbyt pochłonięci mozołem dnia codziennego, swoim smutkiem, żeby zajmować się dziećmi. Nikt nie zadawał sobie pytań czy dziecku jest dobrze, czy źle? Nikomu coś takiego do głowy by nie przyszło. Doświadczyłam naprawdę wielkiej biedy, głodu, strachu. Takiego totalnego braku poczucia bezpieczeństwa, własnej wartości. Nigdy nie byłam przytulana, ani kochana. Nigdy nie usłyszałam, że jestem dla kogoś ważna, że jestem ładna, fajna, mądra.

Ostry wychów. Bez sentymentów. Nawet nie będę próbować wyobrażać sobie co Pani wtedy czuła...

Od dziecka wiodłam samotne, w jakimś sensie dojrzałe życie, z wieloma rzeczami musiałam radzić sobie sama. Nigdy niczego nie dostałam na tacy, ale z drugiej strony, to dzieciństwo, ta młodość mnie zahartowały. Dały mi siłę i nauczyły, jak przetrwać. Od małego, od kiedy zaczęłam cokolwiek rozumieć z tego, na czym polega ten świat, umiałam się dźwigać. „Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”- zawsze mam tę myśl z tyłu głowy. Natura mnie uratowała, przyroda, bo dawała mi ukojenie. Chodziłam do lasu, zbierałam grzyby, jagody, kąpałam się w jeziorze, bawiłam się w ogrodzie.

Ale jak udało się Pani przetrwać emocjonalnie?

Miałam marzenia. W pewnym sensie stał się cud, bo dla mnie cudem jest to, że mimo tych wszystkich trudów, takiego, a nie innego życia, nie stałam się zimnym, oschłym, nieczułym małym człowiekiem. Na szczęście - nie. To mi zostało na zawsze. Nie przechodzę koło człowieka obojętnie, jestem go ciekawa. Niemal fizycznie odczuwam ból drugiej osoby, przeżywam jej radość. „Łapię” ludzi tak, jak pstryka się zdjęcie, to jest migawka. Takimi migawkami postrzegam świat.

Tak sobie teraz myślę, że ja z dzieciństwa wszystko pamiętam bardzo ostro, ale gdyby mnie pani zapytała…

… o czym konkretnie Pani wtedy marzyła?

Nie potrafiłabym odpowiedzieć. Małe dziecko, które jest kochane i czuje się bezpiecznie marzy o nowej zabawce, rowerku, wyprawie z tatą nad jezioro, o kolorowej sukience…Ja nawet o tym nie pomyślałam. Moje marzenia były płynne, myśl goniła inną myśl, miałam jakieś wizje mojego świata, dobrego, pięknego - ale nie w sensie dobrobytu - tylko świata, w którym czuję całą sobą, że świeci słońce, że jest ciepło, że jest jasno. I to ciepło mnie obejmuje, tuli, kołysze. Umiałam bawić się sama. W ogrodzie znajdowałam sobie bezpieczne miejsce i ono stawało się tym moim wyśnionym światem.

Jako matka uznała Pani, że dzieci należy ochraniać za wszelką cenę? Była Pani dla syna nadopiekuńcza?

Nie. Myślę, że byłam wymagającą matką, a jednocześnie bardzo czułą i zwariowaną. Nigdy nie chroniłam go pod kloszem. Od małego wypuszczałam na trudne wyjazdy, gdzie trzeba było uczyć się wszystkiego: zaradności, odwagi, odpowiedzialności, samodzielności. Co roku jeździł i nigdy nie trzęsłam się, że coś zgubi, źle się ubierze, będzie się źle czuł, albo że coś mu się stanie. Był zawsze precyzyjnie przygotowany. Nasze relacje były szalone i fajne, może z racji tego, że całe życie uprawiam taki szalony zawód. Nie było w tym uporządkowania, co wypada albo nie wypada, w wieku 40 lat nauczyłam się jeździć na nartach, żeby towarzyszyć Jankowi na stoku.

Oczywiście, pewne rzeczy starałam się mojemu synowi zapewnić, podać na tacy, zwłaszcza kiedy zostaliśmy sami.

Kiedy zmarł Pani mąż, syn miał 18 lat, był przed maturą.

I potwornie przeżył śmierć ojca. Zostałam ojcem i matką, i momentami było to szalenie trudne. Myślę, że mąż zdążył przekazać synowi ważne wartości dotyczące relacji z drugim człowiekiem, szacunku, nie oceniania, umiejętności słuchania i Janek ma w sobie te cechy. Ja go nauczyłam zaradności, na przykład potrafi świetnie gotować, wierzę, że nie zrobiłam z niego maminsynka. Jak się teraz nad tym zastanawiam, to myślę, że w dużej mierze działała moja intuicja. Każdy z nas popełnia błędy i nie jest dla nikogo żadną wyrocznią. Ta umiejętność nie narzucania drugiemu człowiekowi mojego wyobrażenia na temat świata, życia, religii, miłości, jest istotna. Starałam się bardzo dużo z Jankiem rozmawiać, o wszystkim, zresztą mój mąż również. Nigdy nie traktowaliśmy syna jak małego dziecka, które nic nie wie, nie rozumie i nie ma prawa głosu. Był naszym partnerem w rozmowie. I to chyba zadziało, bo dziś 28 latek mówi do mnie, że jestem jego przyjacielem.

Wzrusza Panią?

Bardzo często. Jestem sama już dziesięć lat, tyle minęło od śmierci Krzysztofa, Janek się wyprowadził, na szczęście mieszkamy niedaleko siebie, i w różnych bardzo trudnych sytuacjach, mam poczucie, że jest. Czasami potrafimy nie widzieć się miesiąc, ja pracuję, on pracuje, życie toczy się szybko, ale to jest właśnie fantastyczne, że jeśli tylko ma czas, zawsze wpadnie, chociaż na chwilę, pomoże jak sobie z czymś nie radzę. Najbardziej wzrusza mnie tym, że od czasu do czasu podochodzi i mnie przytula. Ja czasami trochę tężeję, a on mówi: „Mamo, no przytul się, nie bój się” - bo wie, że od dzieciństwa miałam z tym problem. I we mnie wtedy coś pęka, ten uścisk jest tak ważny, tak cudowny, tak wszystko mówiący, że to jest najpiękniejsze, co można dostać i usłyszeć od swojego dorosłego syna.

Reklama

Nie pielęgnuje Pani w sobie żalu. To raczej stwierdzenie, niż pytanie.

Często zapominamy o tym, że dostaliśmy najpiękniejszy dar w życiu - życie. Jedno życie. Nie znamy ani dnia ani godziny, nie wiemy kiedy nastąpi koniec, więc nie powinno się marnować czasu, co nie znaczy, że ja nie miewałam totalnych dołów. Miewałam! Już pani wie, że przeżyłam różne traumy w dzieciństwie, choroby, śmierć męża, ale zawsze za tym stała myśl: to co, rezygnujesz z życia? Pogrążysz się w rozpaczy? Będziesz szlochać, wyć, niszczyć siebie? Bo to jest wyniszczanie siebie, jeśli człowiek żyje tylko wspomnieniem i rozpaczą.

Szymon Szcześniak
Reklama
Reklama
Reklama