Małgorzata Kożuchowska już nie poświęca się dla roli? „Ja swoje zdrowie psychiczne bardzo cenię”.
1 z 5
Czego żałuje Małgorzata Kożuchowska w pracy i w życiu? I jak życie zawodowe udaje jej się połączyć z prywatnym? W wywiadzie do najnowszego lipcowego numeru „Urody Życia” powiedziała, że czuje się spełniona i że wreszcie osiągnęła życiową stabilność. Odnalazła się też w roli matki. Macierzyństwo oznaczało dla niej radykalne zmiany, jednak świetnie sobie z nimi poradziła.
Kiedyś po dniu pracy miała czas na życie towarzyskie. Teraz rzadko spotyka się ze znajomymi prywatnie. Czy tęskni za starymi przyjaciółmi, starym trybem życia?
Małgorzata Kożuchowska: Oczywiście! Chciałabym móc się spotykać poza pracą, jak za dawnych czasów. Zrobiłam nawet taką listę spotkań, za którymi już bardzo tęsknię! Naprawdę! Czasem mówię do męża: „Słuchaj, tak mi się marzy, żebyśmy gdzieś wyszli i wrócili nad ranem, jak kiedyś”. Ale od bardzo długiego czasu tego nie zrobiliśmy. To jest też chyba charakterystyczne dla późnego macierzyństwa.
Dziecko zawsze wszystko zmienia.
Małgorzata Kożuchowska: Nie ma nawet co udawać, że nie. No i dopiero teraz rozumiem, jak to jest mieć dziecko i pracować. Kiedyś z boku przyglądałam się moim koleżankom, które przyprowadzały dzieci na plan, do teatru. Te telefony do niani, kto odbierze z przedszkola, zawiezie do koleżanki, na zajęcia dodatkowe itp. Cała ta logistyka! Słuchałam tego, ale kompletnie nie rozumiałam! Teraz rozumiem. I godzę się z wyrzeczeniami, to nie jest problem – dla mojego męża również nie. Jak masz poczucie absolutnej pełni, to już nie kombinujesz.
Aktorka wyznała też, że powiększenie rodziny pomogło jej dojrzeć psychicznie.
Małgorzata Kożuchowska: Może to właśnie nie jest interesujące dla niektórych reżyserów? (śmiech) Ja swoje zdrowie psychiczne bardzo cenię. I nie poświecę go dla roli. Mój mechanizm na szczęście dobrze działa. Myślę, że bez tego, zwłaszcza w tym zawodzie, naprawdę można się wykończyć.
Dlaczego nie rzuci aktorstwa dla rodziny?
Małgorzata Kożuchowska: To ważny składnik poczucia, że nie marnuję swojego życia, że się „nie starzeję”
w jakimś sensie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że człowiek starzeje się wtedy, kiedy zaczyna tracić ciekawość. Światem, ludźmi, tym, co dookoła. A ten zawód polega właśnie na ciekawości, na dociekaniu, przyglądaniu się, eksplorowaniu. Wchodzeniu w głowy innych ludzi. To oczywiście kosztuje. W życiu emocje rodzą się naturalnie. Żeby je zagrać, musisz je w sobie wywołać w sposób sztuczny, a człowiek raczej pilnuje swojej strefy bezpieczeństwa, nie chce, żeby ktoś w niej grzebał. Mój zawód na tym polega: jak przestajesz w sobie grzebać, to zaczynasz robić się nudna i umierasz.
Co jeszcze powiedziała w rozmowie z Magdaleną Felis o życiowych szansach, popularności i lęku przed krytyką? Zachęcamy do przeczytania najciekawszych fragmentów wywiadu i obejrzenia zdjęć z eleganckiej sesji autorstwa Marleny Bielińskiej w naszej galerii.
Polecamy też: Małgorzata Kożuchowska o macierzyństwie: "To ważniejsze niż wszystkie niezagrane role"
Cały wywiad w najnowszej "Urodzie Życia". Od 10 czerwca w kioskach.
2 z 5
Nigdy się nie rozczarowałaś aktorstwem?
Małgorzata Kożuchowska: Były takie momenty, kiedy miałam poczucie niesprawiedliwości – bo ten zawód jest niesprawiedliwy. Nie chciałabym, żeby ktoś pomyślał, że nie doceniam tego, co mam. Doceniam. Ale jednak robimy rozrachunek na podstawie swoich ambicji i subiektywnych emocji. Więc ja subiektywnie uważam, że mam coś jeszcze do zagrania.
Opowiadałaś kiedyś, że jako nastolatka miałaś możliwość wyjechać na Zachód, a później kusił cię „American dream”, ale przestraszyłaś się takiego radykalnego kroku. Porównałaś to kiedyś do skoku na główkę do basenu, którego dna nie widzisz.
Małgorzata Kożuchowska: No tak – bo to głupota!
I nigdy nie żałujesz?
Małgorzata Kożuchowska: Skakałam na główkę gdzie indziej! Nadrobiłam prywatnie tę zawodową ostrożność. (śmiech) Czasem leciutko kłuje mnie takie zawodowe pragnienie, żeby ktoś chciał ze mną tak skoczyć, wypuścić się, zrobić coś zupełnie zaskakującego. Być może jest to cena popularności. Ale cenię ją sobie i szanuję. To mnie też trzyma w ryzach – skoro tylu ludzi mi zaufało, to wiem, że nie mogę zacząć gadać jakichś głupot, rozbijać się w jakichś dziwnych przestrzeniach. To jak odpowiedzialność wobec rodziny – bo widzowie czasem traktują mnie jak rodzinę. To jest jedna z najpiękniejszych rzeczy w tym zawodzie.
Polecamy też: Małgorzata Kożuchowska: "Poddałam się naprotechnologii, po dwóch miesiącach byłam w ciąży"
3 z 5
Trudno było zadebiutować na wielkim ekranie lepiej niż w „Kilerze” Juliusza Machulskiego, który jest jednym z największych sukcesów box office’owych w historii polskiego kina. A do tego widzowie niemal z miejsca pokochali cię jako rezolutną reporterkę Ewę Szańską. To wygląda jak przeznaczenie.
Małgorzata Kożuchowska: Kij zawsze ma dwa końce. Z jednej strony to brzmi rzeczywiście jak spełnienie marzeń – z drugiej, pewnie gdybym zrobiła ambitne kino festiwalowe, niszowe, to może moja droga zawodowa potoczyłaby się w inną stronę. Pamiętam początki pracy nad „Kilerem”. Mieszkałam wtedy z Agatą Kuleszą. Siedziałyśmy przy stole z naszym kolegą Sebastianem i czytaliśmy ten scenariusz, a ja sobie wymyślałam, co zagram tutaj, co tutaj – analiza, bo byłam świeżo po szkole, więc lekcje musiały być odrobione. Pamiętam dokładnie ten moment, kiedy doszliśmy wszyscy do wniosku, że w scenariuszu ta postać... to nie jest fajerwerk. I mówię: „Ty, Agata, właściwie to ja tu jestem taką postacią, która wciąż wystawia te piłki, a Kiler je odbija. Nie mam puent w ogóle”. Więc założyłam sobie, że muszę te piłki wyrzucać celnie, nikomu niczego nie popsuć, dobrze, wiarygodnie zagrać i już.
I jak sobie tę postać w końcu wymyśliłaś?
Małgorzata Kożuchowska: Chciałam, żeby ona we wszystkim była „za bardzo”. Żeby miała w sobie nadgorliwość debiutantki. Juliusz Machulski pracuje tak, że daje mało uwag, ale żywiołowo reaguje. Jak się śmieje, to znaczy, że jest dobrze. Jemu podobała się moja energia, mój temperament – że szybko mówię, szybko chodzę. Że jestem taka zwarta. Była to w końcu bohaterka kina akcji.
Warto przeczytać także: Małgorzata Kożuchowska o macierzyństwie: "To ważniejsze niż wszystkie niezagrane role".
4 z 5
Czy – jak w bajce – z dnia na dzień stałaś się rozpoznawalna?
Małgorzata Kożuchowska: To nie było takie oczywiste. Pamiętam, że podeszła do mnie pani na osiedlu, gdzie wtedy mieszkałam i mówi: „Przepraszam bardzo, zaczepiam panią, ponieważ pani pewnie bada swoją popularność”. I opowiedziała mi, co jej się w „Kilerze” podobało, a co nie. Ale później jechałam autobusem do teatru w niedzielę i jakichś dwóch chłopaków zaczęło mnie zaczepiać, żebym poszła z nimi na kawę. Mówię im, że to bardzo miłe, ale nie mogę, bo jadę do pracy. A oni: „Eee, w niedzielę do pracy?! Jakiej pracy?”. „No do teatru” – mówię. A oni: „Kasjerką jesteś?!”.
Ale ta słynna Hanka Mostowiak na początku była straszną zołzą przecież.
Małgorzata Kożuchowska: Wrednotą! Dlatego wzięłam tę rolę. To było coś innego dla mnie, jakaś odmiana. Miałam taką przaśną słowiańską urodę, co mnie trochę denerwowało, bo oczywiście chciałam być paryska! I ucieszyłam się, że będę czarnym charakterem. I to wyszło, bo był moment, kiedy wchodziłam do sklepu i czułam, że ludzie zgrzytają zębami na mój widok. No ale widzisz – przemienili mnie w dobrą.
I w końcu zrobiło ci się za ciasno w tej Hance.
Małgorzata Kożuchowska: Od początku „M jak miłość” walczyłam o to, żeby nie być tylko Hanką Mostowiak. Żeby było wiadomo, że mam swoje imię i nazwisko, że gram w teatrze, w filmach, że robię też inne rzeczy i żeby w nagłówkach gazet nie pisali o mnie Hanka Mostowiak, co się zdarzało. Czułam, że to jest mielizna i że mogę się z tego nie wydostać. Czasem ktoś mi jeszcze wrzuci na Facebooku: „Hanka Mostowiak, czy ty jeszcze żyjesz?”.
Kiedy odchodziłaś z „M jak miłość”, to nie był taki skok na główkę?
Małgorzata Kożuchowska: Szczerze mówiąc, uważam, że wbrew deklaracjom mam kilka skoków na główkę w życiu zawodowym. Odejście z „M jak miłość” – tak, ale podobnie czułam się, kiedy zagrałam babę potwora w „Ich czworo” w reżyserii Marcina Wrony. Myślę nawet, że zaangażowanie się w serial „Druga szansa”, gdzie gram rolę 40-letniej agentki, której życie w jednej chwili zmienia się w kompletną ruinę, również było takim ryzykiem.
Polecamy też: Małgorzata Kożuchowska o dojrzałości i wieku: „Zmarszczek nie liczę”.
5 z 5
Nigdy nie chorowałaś z powodu krytyki?
Małgorzata Kożuchowska: Po premierze „Kotki na gorącym blaszanym dachu” w Teatrze Narodowym dostałam złą recenzję od jednego krytyka i ona się rozlała wszędzie po internecie. Pamiętam, jak siedziałam z Bartkiem, moim mężem, i mówiłam: „Zobacz, jakie wielkie zainteresowanie teatrem… I nareszcie ta Kożuchowska taka kiepska. Coś wreszcie jej się nie udało”. Z tym poczuciem wychodziłam co wieczór na scenę, co było tym trudniejsze, że postać Margaret była mi z paru względów szczególnie bliska. Praca nad nią bolała. Wychodziłam pierwsza na tę niewielką scenę, gdzie publiczność siedzi bardzo blisko. Pamiętam, jak myślałam: „To tam jest ten potwór, który czeka, żeby mnie pożreć? Czeka, aż się potknę, żeby móc powiedzieć: »Ta Kożuchowska rzeczywiście taka słaba«”. Wiedziałam też, że jeżeli nie przestanę o tym myśleć, nie będę w stanie grać. Że muszę odsunąć się od strachu. I gdy podczas charakteryzacji, ubierania, przygotowań coraz bardziej przybliżałam się do Margaret i coraz bardziej oddalałam od Kożuchowskiej, udawało mi się oddzielić od lęku. To jest właśnie ta ciężka praca. (śmiech)
Oddzielanie od lęku?
Małgorzata Kożuchowska: Wiem, że komuś może się nie podobać to, co robię. Ale też szczerze mówiąc, nie szukam informacji o sobie, nie jestem chorobliwie ciekawa kto, gdzie i jak o mnie pisze. Przyjmuję krytykę, ale nie robi ona we mnie rewolucji: nie staram się desperacko wszystkich zadowolić. Nie mam w sobie takiej potrzeby.
Trzeba mieć dużo siły, żeby nie ulegać temu złudzeniu. Że można uwieść wszystkich, zachwycić, nikogo nie rozczarować.
Małgorzata Kożuchowska: Pamiętam, jak mój dyrektor Jan Englert powiedział mi wtedy: „Gośka, ta recenzja nie dotyczy twojego aktorstwa, nie dotyczy tej roli i jest całkowicie pozaartystyczna. Ona dotyczy wyłącznie twojej popularności”. Jestem mu za te słowa do dziś wdzięczna. Poznajesz siebie podczas różnych egzaminów z życia. Parę oblałam, parę zdałam. I coś mi mówi, że to nie była tylko moja zasługa. Również dlatego dobrze jest w coś wierzyć. Wierzę, że Ktoś mnie pilnuje i w razie czego przytrzyma nad przepaścią. I pomoże wytrwać w tym, w czym zwykle ciężko jest wytrwać.