Reklama

aTo niesamowite, że polityka w rodzinie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej była od pokoleń. Nowa Marszałkini Senatu oraz poprzednia Marszałkini Sejmu VII kadencji jest prawnuczką prezydenta Polski Stanisława Wojciechowskiego i premiera Władysława Grabskiego, a także wnuczka pisarza i publicysty Władysława Jana Grabskiego. Prywatnie jest szczęśliwą żoną reżysera Jana Kidawy-Błońskiego i mamą Jana Juniora. W ich domu zawsze panowała miłość, szczęście i wzajemne zrozumienie. Jak osiągnęli taką harmonię?

Reklama

Małgorzata i Jan Kidawa-Błońscy w VIVIE!

W rozmowie z Elżbietą Pawełek w 2013 roku Małgorzata i Jan Kidawa-Błońscy opowiedzieli historię swojej miłości, zdradzili, jak spędzają wspólnie czas. Co jest dla nich najważniejsze? Czego się obawiają? Czy ich syn wybrał politykę, a może zajął się reżyserią? Zapraszamy do lektury archiwalnego wywiadu VIVY!

Panie Janie, jak żona wyrosła na gwiazdę w polityce, był Pan zdenerwowany czy przyjął to spokojnie?

Jan: Zdenerwowany? Dumny, że Małgosi udało się wejść do polityki. Myślę, że ma do tego predyspozycje. Już wcześniej pracowała w samorządzie, dopiero stąd poszła do parlamentu. Niepokoiło mnie tylko, kto zajmie się produkcją moich filmów, bo była producentem, który nagle mi zniknął.

A tu role się odwróciły: żona dziś błyszczy, a Pan nieco w jej cieniu. Cierpi męska duma?

Jan: Widzi pani, nie odczuwam, że jestem w cieniu. Jako człowiek skromny nie lubię pchać się przed kamery. Ale cieszę się, że Małgosia stanęła po drugiej stronie. Znakomicie się uzupełniamy.

Czytaj również: Dominik Durczok opowiedział o relacji z bratem: „jestem przekonany, że był mimo wszystko dobrym człowiekiem”

Nigdy jednak nie obsadzał jej Pan w swoich filmach. A piszą w Internecie, że to wypisz wymaluj Sophia Loren!

Jan: Kiedy reżyser powierza swojej żonie rolę, to fatalny układ. I na ogół dla obu stron to źle się kończy.
Małgorzata: Ale ja też nigdy nie chciałam być aktorką filmową. Pasjonowała mnie praca w teatrze. Chodziłam do szkoły teatralnej jako wolny słuchacz, choć nie studiowałam aktorstwa, tylko socjologię.
Jan: No właśnie, jak mogłem ci proponować grę w filmach, skoro nie masz nawet odpowiednich kwalifikacji (śmiech).

Syn poszedł w ślady ojca?

Jan junior: Nie od razu. Najpierw poszedłem na prawo, które mi się nie spodobało. Potem była próba dziennikarska – też mi się nie spodobała, a później pojawiła się możliwość robienia montażu. Studio montażowe zawsze mi się dobrze kojarzyło. Kiedy byłem mały, ojciec zabierał mnie ze sobą do pracy. A w montażowni zawsze mieliśmy dobrą pizzę, coca-colę, wygodną kanapę i telewizor.

Jak się dziś z ojcem pracuje?

Jan junior: Interesująco. Nie boimy się rozmawiać na każdy temat.
Jan: Proporcje muszą być jednak zachowane. W filmie to reżyser decyduje o tym, co ma być. Jasiek czasem chciałby to odwrócić, na co mu nie pozwalam.

A w domu kto rządzi, Pani Małgorzata?

Jan: Nie, u nas jest demokracja.
Jan junior: Anarchia chyba!
Jan: Są pewne obszary, jak kuchnia, gdzie zarządza Małgorzata.
Małgorzata: Dom jest miejscem, gdzie każdy ma poczucie bezpieczeństwa. Tu nie musimy ani niczego udawać, ani niczego robić na siłę. Wszędzie trzeba podporządkować się pewnym rygorom, w domu zaś panuje swoboda. A przy tym się szanujemy, nie psujemy sobie nastrojów.

Przyjaciele mają pretensję do Rzeczpospolitej, że zawładnęła Małgorzatą Kidawą-Błońską, bo skończyły się wydawane przez nią pyszne obiady. Jak Pani mężczyźni radzą sobie w domu, kiedy większość czasu spędza Pani w sejmie?

Jan junior: Jak nie dajemy rady, to dzwonimy.
Małgorzata: Nauczyli się świetnie gotować. Nawet mój tata, który mieszka po sąsiedzku, opanował sztukę kulinarną. Podszedł do tego naukowo, bo to umysł ścisły, studiował w Internecie przepisy, aż osiągnął mistrzostwo. Dlatego namawiam ich, żeby napisali razem książkę o kuchni porzuconych
facetów. Każdy ma kilka świetnych przepisów.
Jan: Trzeba podkreślić, że Małgosia, idąc do dużej polityki, zadbała o to, aby dom sprawnie funkcjonował.

Pracujecie Panowie w domu?

Jan junior: Montażownia jest w domu, w piwnicy.
Jan: Wyposażyliśmy ją własnymi siłami. Jest nowoczesna, wielka, wygodna, więc ją kochamy. Drugiej takiej nigdzie w Warszawie nie widzieliśmy, najbliższa znajduje się w Los Angeles, ale to kawał drogi. A my schodzimy do niej dwa piętra niżej, zawsze zakładając obuwie, bo jednak w kapciach nie wypada chodzić do pracy.

Kiedy montujecie filmy, kątem oka śledzicie, co tam w parlamencie?

Jan: Raczej robimy résumé, słuchamy wieczornych wiadomości i wiemy, co tam było u Małgosi w pracy. Często występujemy jako głos opinii publicznej. Być może jesteśmy pierwszymi, bardzo krytycznymi recenzentami projektów ustaw.

Pani Małgorzata, jak przystało na prawnuczkę premiera Grabskiego i prezydenta Wojciechowskiego, weszła do polityki gładko. Nie ma rozczarowania?

Małgorzata: Nie. Ale wydawało mi się, że jak już znajdę się w parlamencie, będę mogła pewne rzeczy zrobić. A potem przychodzi się tam i rozumie, dlaczego są nie najlepsze ustawy, że bardzo trudno przekonać innych do swojej racji. Człowiek uczy się pokory. Łatwo recenzuje się pracę parlamentu, kiedy jest się z boku. Dopiero będąc w środku, widzi się, jakie to trudne. Czasem, jak uda się powstrzymać ludzką głupotę, to już jest wielki sukces. Staram się walczyć przynajmniej na małych odcinkach.

Mając tak znakomitych przodków, nie można przynieść wstydu rodzinie?

Małgorzata: Oczywiście. Miałam wspaniałych pradziadków, ale i wyjątkowych dziadków. Dziadek pisał książki, babcia zaś malowała obrazy. Mój ojciec, dziś już emerytowany profesor Politechniki Warszawskiej, wieloletni prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, również narzucał wysokie standardy.

Panna z takimi korzeniami i chłopak z familoków, jak ktoś powiedziałby o Pani mężu. Klasyczny mezalians?

Małgorzata: Mezalians jest wtedy, kiedy ludzie różnią się kulturowo, wyznają inne wartości i do siebie nie pasują. Jaś wychował się na Śląsku, ale miał także bardzo silne korzenie krakowskie. Jego mama była wyjątkową osobą, wspaniale grającą na pianinie, znającą literaturę. Nie mieliśmy poczucia, że zderzyły się różne światy.

Jak się poznaliście?

Jan: W domu Małgosi. Byłem wtedy już po szkole filmowej i kosztowałem życia. Codziennie jeździłem gdzieś na bankiety. A ona miała akurat urodziny i rozeszło się, że pod Warszawą jest fajna imprezka urodzinowa. Trafiłem tam jako… prezent urodzinowy.

Przyjęty dobrze?

Małgorzata: Bardzo dobrze. Okazuje się, że czasem nie trzeba wychodzić z domu, żeby spotkać osobę, z którą spędzi się całe życie. Myśmy się chyba najpierw zaprzyjaźnili, prawda? I to było najfajniejsze.
Jan: Kiedy braliśmy ślub, jeszcze trwał stan wojenny. Nie można było kupić ubrania. Wystąpiłem więc w butach znalezionych gdzieś w kościelnych darach, o dwa numery za małych. Pięta mi z nich wychodziła, nie mogłem wytrzymać.
Małgorzata: Prosto z kościoła goście przyszli do nas na tort, bo nie wyprawialiśmy wesela. A potem pojechaliśmy w podróż poślubną na narty. Miesiąc miodowy wypadł w Zakopanem na kwaterze prywatnej.

Zobacz również: Ich historia miłości jest inna niż wszystkie. Szymon Hołownia poznał swoją żonę Urszulę Brzezińską-Hołownię w bardzo ciekawym miejscu...

Życie z młodym reżyserem zapowiadało się barwne?

Małgorzata: Nie aż tak. Z prozaicznego powodu – braku pieniędzy. Najtrudniej było, kiedy mąż robił film na debiut – „Trzy stopy nad ziemią”. Cała ekipa miała płacone, a on – jako reżyser – nie.
Jan: Po zakończonych zdjęciach trafiłem do szpitala z powodu wycieńczenia wywołanego głodem. Wtedy na planach zdjęciowych nie było cateringu. Czasami udawało mi się dotrzeć tramwajem z hotelu do baru mlecznego. Ale jakoś zrobiłem ten film. Jak się okazało, całkiem dobry.

Mówi się, że Jasiek z Małgosią tworzą idealny związek.

Małgorzata: Wydaje mi się, że nasz związek jest normalny. Lubimy ze sobą być, mamy podobne zainteresowania. Czasem różnimy się w ocenie pewnych rzeczy. Ale nie nudzimy się ze sobą, a to jest podstawa.
Jan: Czasy są takie, że związek normalny nazywa się idealnym. Ale to nasz syn, Jasiek, powinien ocenić.
Jan junior: Dla mnie to oni są nienormalni, jak wszyscy rodzice. Nudno na pewno nie jest, zgadzać się ze sobą – na pewno się nie zgadzają, ale to tak płynie.

Pozycja domowego outsidera jest wygodna, bo się nie obrywa?

Jan junior: Obrywa się, absolutnie. Ale nie mogę wchodzić w ich sprawy. „Masz swoje życie. Rób, co chcesz!”, to słyszę od nich cały czas.

Postanowiłeś więc opuścić gniazdo rodzinne?

Jan junior: Na szczęście na krótko. Mama jednak zaraz przerobiła mój pokój na swój gabinet, a ja po dwóch latach wróciłem.

W domu dwóch Jaśków. Jak się woła „Jasiu!”, wiadomo, o którego chodzi?

Małgorzata: Oczywiście. Ale jak syn się urodził, a miał się nazywać Antoni, w ogóle nie wyglądał na Antka. Nosiłam go na rękach i przez tydzień nie miał imienia. Dopiero moja babcia powiedziała: „Ależ to wykapany Jasinek!”. I utrafiła z imieniem.

Dawałeś rodzicom popalić?

Jan junior: Jasne, przecież nie byłbym chłopakiem.
Małgorzata: Kiedyś Jasiek powiedział mi: „Widzisz, mamo, ile mi zawdzięczasz. Dzięki mnie jesteś taka spokojna, bo nauczyłaś się panować nad nerwami”.

Czy podział tak przebiegał, że tata był ten surowy, a mama łagodna?

Jan junior: U nas to mama zawsze wymagała, a tata był ten dobry. Tata jest przyjacielem, który zawsze poratuje. Mama zawsze walczy.

A ojciec jest dla Ciebie cool?

Jan junior: Ojciec zawsze jest cool! Uważam, że kręci bardzo fajne filmy. Robiłem teraz debiut fabularny i była to fantastyczna lekcja pokory. Myślałem, że jestem młody, wszystko świetnie zrobię. A trafiłem na potężną ścianę. Jednak doświadczenie jest bardzo ważne, trzeba czasami słuchać starszych.

O czym będzie „W ukryciu”, najnowszy film z Magdaleną Boczarską?

Jan: Jak wszystkie moje filmy, będzie o złożonych ludzkich sprawach, w tym przypadku o związku dwóch kobiet. To film o trudnej miłości, samotności, poszukiwaniu swojego miejsca.
Jan junior: Miałem przyjemność pracować z ojcem przy tym filmie. Powiem tylko: nie chciałbym być reżyserem. To są dwa, trzy lata praktycznie wyjęte z życia. No i nikt nie jest tak odpowiedzialny za obraz końcowy, jak reżyser, który albo jest winowajcą, albo triumfatorem. Nie wiem, czy mam zdrowie na coś takiego. Ktoś powiedział, że dobry montażysta to taki, który utrzyma reżysera przy życiu do końca filmu.
Jan: „W ukryciu” wejdzie do polskich kin w grudniu, ale już w październiku będzie miał światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Busan, w Korei Południowej, i weźmie udział w Warszawskim Festiwalu Filmowym. A teraz jesteśmy w połowie zdjęć do filmu dokumentalnego o Samuelu Willenbergu, ostatnim żyjącym uczestniku buntu w Treblince. Niesamowita historia człowieka, który poprzez rzeźby postanowił opowiedzieć swój tragiczny los.

Świetnie wychodzą Panu filmy z bohaterem autentycznym. Pamiętamy „Skazanego na bluesa” – o Ryśku Riedlu.

Jan: Ten film szczególnie mi leżał na sercu, bo jestem stryjem Ryśka. Potem zrobiłem „Różyczkę”, w której inspirowałem się biografią Jasienicy, a teraz pracujemy nad biografią słynnego śląskiego piłkarza Jana Banasia, któremu los ciągle komplikował życie. To będzie wielka opowieść o człowieku, pasji do sportu, miłości. Film o tym, że marzenia zawsze się spełniają, tylko nie wtedy, kiedy byśmy chcieli, i nie tak, jak byśmy sobie to wyobrażali.

Tęskni Pan za Śląskiem?

Jan: Oczywiście, jest tęsknota, bo tam się urodziłem. To, jakim jestem człowiekiem, wyniosłem stamtąd. Jeśli w filmach odchodzę od tematu śląskiego, potem do niego wracam, żeby na nowo naładować akumulatory. Ślązacy nigdy nie mizdrzyli się do żadnych mód, swoje wiedzieli i swoje robili, co pozwalało im zachować tożsamość. Stamtąd czerpało się siłę, poza tym Śląsk to była wspaniała muzyka, to był rock i jazz. Jak robiliśmy film o Riedlu, przez dwa lata nie słuchaliśmy niczego innego, tylko bluesa.

A Jasinek też lubi czasem słuchać bluesa?

Jan junior: Absolutnie, blues, rock, jeszcze wkrada się muzyka klasyczna. Słuchamy tych samych płyt, oglądamy te same filmy, jemy to samo. Słowem, nuda (śmiech).

Rodzice delikatnie nie przypominają, że czas rozejrzeć się za dziewczyną?

Jan junior: Na Śląsku.
Jan: Jemu Ślązaczki się podobają, bo są poukładane, dobrze gotują. Wiedzą, gdzie jest miejsce mężczyzny, a gdzie kobiety.

Widzisz swoją mamę, elegancką posłankę, w roli dobrej babci?

Jan junior: Jest supermamą, więc dlaczego miałaby być złą babcią?
W domu mnóstwo pamiątek, zdjęć… Jesteście sentymentalni?
Jan: W tej chwili nie wiadomo, co zrobić z pojęciem „sentymentalny”, bo jest niemodne. Ale, rzeczywiście, tacy jesteśmy. Przywiązujemy się do wartości i rzeczy, a na niektórych filmach wzruszamy się i mamy łzy w oczach. To jest wskaźnik pewnej wrażliwości.
Małgorzata: Czasem trzymamy starą kartkę zapisaną przez kogoś, tylko dlatego, że ma piękną historię. W domu mogę wziąć każdą rzecz i opowiedzieć o niej anegdotę. Bez tych rzeczy i pamiątek byłoby nudno i pusto.

Czytaj też: Druga córka Ewy Bem była bardzo zżyta z siostrą. Przyznała, że wciąż ze sobą rozmawiają…

Będzie je komu przekazać?

Małgorzata: Na pewno. Jasiek jest z nas najbardziej wrażliwy i do wszystkich rzeczy się przywiązuje. Zawsze też mieliśmy psa i kota. Ale w ubiegłym roku nasza wiekowa dwójka nas opuściła. Mamy teraz młodego kota Maxa, już prawie wychowanego, i za chwilę, mam nadzieję, pojawi się pies.

A kto powiedział w tym domu, że nie lubi kotów?

Jan: Może źle się wyraziłem. Przez pół roku lały mi się łzy z oczu, nikt nie wiedział, dlaczego. Pomyślałem, że to z powodu kota. A oni powiedzieli: „Jeśli to kot, ty się wyprowadzisz, a on zostaje”. I zaraz potem mi przeszło.

Znajomi z zazdrością podkreślają, że mimo upływu czasu w związku Małgosi i Jaśka coraz lepiej. To miłość?

Jan: Co to jest miłość? Reżyser nieustannie zadaje sobie to pytanie. Ostatni mój film jest o miłości. Nie wiem, jak to zdefiniować, że jesteśmy ze sobą ponad 30 lat, że ciągle jest nam ze sobą dobrze i nadal chcemy ze sobą być. Jeśli to nie jest miłość, to co?
Małgorzata: Nie boimy się upływu czasu, nie ma w nas paniki przed starością. To wspaniałe, że ludzie dochodzą do takiego momentu, że się rozumieją. Możemy razem milczeć i w ogóle nam to nie przeszkadza. Ważne, że jesteśmy.

Dom, film, polityka… Z czego najłatwiej byłoby zrezygnować?

Małgorzata: Z polityki na pewno, bo w polityce się bywa. A dom jest zawsze. Poza tym trzeba wiedzieć, że jedyne, co jest pewne, to rodzina. Różnie bywa w życiu, ale musi być dom, do którego można wrócić. To daje siłę.
Jan: To bardzo miłe, co Małgosia powiedziała, bo niemal publicznie zadeklarowała, że wybierając między polityką a nami, wybierze nas. Czujemy się dopieszczeni.

A dla Pana co jest najważniejsze?

Jan: To, co robię, czyli filmy. To sens mojego życia. Bardzo cenię sobie, że mogę przy nich pracować z rodziną, choć Małgośka chwilowo jest z tego wyłączona. Ważne jest, żeby mieć ciągle nowe pomysły i cel, do którego się dąży.

Czyli do Oscara?

Jan: Nie tracę nadziei… To jest taka pieczątka z umiejętności zawodowych, choć wielu wspaniałych reżyserów nie ma Oscara, tak jak wielu wspaniałych naukowców nie ma Nobla. Myślę, że najtrudniej zostać polskim kandydatem do Oscara. A potem już z górki… (śmiech).

Jakieś skryte marzenia?

Małgorzata: Och, ja bym chciała iść na spacer z… prawnukiem. To jest moje marzenie.
Jan: Prawdę mówiąc, to się do tego sprowadza: iść z prawnukiem na spacer, niosąc pod pachą Oscara.
Jan junior: Nie powiem, bo się nie spełni. Trzeba by coś z tym Oscarem… Ale nie mogę zdradzić, bo pójdzie to do gazety.

Reklama

Ogromne wsparcie od męża

W wyniku najnowszego głosowania, Małgorzata Kidawa-Błońska została wybrana nowym Marszałkiem Senatu. Mąż wspierał ją w czasie całej kampanii po raz kolejny, realizując się również zawodowo. Kidawa-Błońska miała obok siebie również syna, Jana Juniora. Dwaj najważniejsi mężczyźni cały czas wierzyli w jej sukces - i udało się.

Reklama
Reklama
Reklama