„Po tej scenie ludzie mnie zabiją” - pomyślała Magdalena Cielecka. Ale i tak ją zagrała!
1 z 5
- Aktor musi szukać ekstremalnych doświadczeń - mówi Magdalena Cielecka. Ostatnio zagrała w nagrodzonych na festiwalu w Berlinie "Zjednoczonych stanach miłości". W filmie Tomka Wasilewskiego wcieliła się w Izę - dyrektorkę szkoły na prowincji, obsesyjnie zakochaną we właśnie owdowiałym Karolu (w tej roli - Andrzej Chyra) - kobietę zimną i bezwzględną. Czy ma z nią coś wspólnego? Aktorka o swojej najnowszej, roli, życiu i aktorstwie opowiedziała Magdalenie Felis w wywiadzie do najnowszej sierpniowej "Urody Życia".
Akcja filmu toczy się pod koniec PRL-u, na przełomie lat 80. i 90, w czasach szczególnie trudnych dla kobiet.
Magdalena Cielecka: Każda z kobiet w „Zjednoczonych stanach miłości” ma w sobie coś z antycznej bohaterki – tragiczny konflikt niemożliwości, bez wyjścia. Myślę, że to sytuacja dość prawdopodobna dla kobiety w tamtych czasach. Jeśli pójdzie za głosem serca, zostanie wykluczona społecznie, jeśli dopasuje się do reguł, pozostanie nieszczęśliwa. Dziś kobiety mają znacznie większy wybór: rozwodzą się, robią kariery, wyjeżdżają, zmieniają partnerów. W tamtych czasach samotna kobieta z kochankiem to była ekstrawagancja. I społeczna degradacja. Chciałam wydobyć ten tragiczny rys, żeby ją uratować. Dla widza, ale też dla siebie, bo chciałam ją zrozumieć i zaakceptować. Kiedy patrzymy na nią z boku, widzimy przecież egoistyczną, samolubną sukę, która po trupach dąży do celu.
Mężczyźni w „Zjednoczonych stanach miłości” są tylko cieniami, epizodami, a jednak to w nich zazwyczaj bohaterki lokują najsilniejsze uczucia i tę nadzieję na odmianę, na wyrwanie się z szarości, monotonii. Czy to nie ułuda, której my, kobiety, zbiorowo ulegamy?
Magdalena Cielecka: Sądzę, że tym, co nas napędza, jest jednak wciąż to samo – miłość. W niej szukamy spełnienia. To nie jest jedyna droga do samorealizacji, ale dobrze mieć faceta, którego się kocha. (śmiech) A z drugiej strony one naprawdę żyją w innym świecie, w komunistycznej Polsce. Pamiętam z tamtego okresu jedną moją ciotkę, która nie wyszła za mąż i kiedy miała 30 lat, była starą panną! Wyrok opinii publicznej był jasny: to kobieta, której się nie powiodło. Tymczasem dziś 30-letnia wolna kobieta to nic nadzwyczajnego. Sama długo byłam ofiarą takiego myślenia o kobiecie, która nie ma partnera, już nie mówię: męża! No bo dlaczego ona jest sama? Niby wszystko ma. W miarę ładna, pracuje, samodzielna, ma jakiś, powiedzmy, sukces od czasu do czasu. Ale coś z nią musi być nie tak, skoro nikt jej nie chce! Musi chyba być nie do zniesienia.
Polecamy też: Magdalena Cielecka: "A jeszcze niedawno rozważałam, czy nie przejść na emeryturę"
Co sądzi o graniu scen erotycznych? Czy w życiu, tak jak w najnowszym filmie, pali papierosy? I po jakiej scenie myślała "ludzie mnie zabiją"? Przeczytajcie najciekawsze fragmenty wywiadu z aktorką w naszej galerii!
2 z 5
- Bohaterki, które grasz, często odsłaniają ciało, nie boją się rozebrać. Iza jest ich przeciwieństwem – ubrana pod samą szyję, nieskazitelna jak w uniformie. Perfekcyjna, chłodna, nieludzka. Kostium pomaga wejść w kogoś tak innego?
Magdalena Cielecka: Dla mnie kostium jest bardzo ważny – i w teatrze, i przed kamerą. To jeden z podstawowych elementów tworzenia postaci. Niezastąpiony, kiedy nie wiadomo czego się uczepić w pracy nad rolą. Czasem wystarczy jakiś drobiazg – buty, fryzura. I już jesteś w kimś innym. Zostawiasz siebie prywatną, swoje gesty, ubrania. Jakieś inne pomysły zaczynają przychodzić ci do głowy. A w przypadku tego filmu kostium niósł ze sobą całą epokę. Pracując nad Izą, oglądaliśmy dużo zdjęć Krystyny Jandy z końca lat 80., kiedy ona nosiła właśnie taką fryzurę. Tomek chciał, żeby Iza wyglądała jak jego nauczycielka z Inowrocławia. Kiedy spierałam się o te czerwone paznokcie i czerwoną szminkę, bo wydawało mi się, że to klisza – twarda, zimna kobieta z karminowymi ustami – on mówił: „Musi tak być! Ja wciąż widzę te czerwone migdałki paznokci”. W pierwszej scenie filmu, podczas kolacji, mam na sobie sukienkę z zielonego lureksu, niemal identyczną, jak ta, którą nosiła moja mama! Kiedy się w niej zobaczyłam, z tymi ułożonymi włosami, makijażem, to zobaczyłam mamę.
- Ona też widziała to podobieństwo?
Magdalena Cielecka: Tak! Napisała mi: „Boże, przecież ja miałam takie same kozaki!”. Tak zresztą zapamiętałam mamę z dzieciństwa – pracowała w administracji, więc elegancko się ubierała. Nasz dom rodzinny jest w Żarkach-Letnisku, skąd do pracy dojeżdżało się pociągiem. Więc prawie codziennie wychodziłam po nią na pociąg i patrzyłam wtedy na kobiety wracające z pracy. Wszystkie eleganckie, na obcasie – to były takie czasy, że mama nawet kapcie miała na słupku. Taką kobiecość sączyłam od niej od najmłodszych lat i myślę, że z wiekiem staję się do mamy coraz bardziej podobna. Kostium Izy jeszcze bardziej mi to uświadomił. Tylko z fryzurą nie mogłam sobie poradzić, bo miałam enerdowską plerezę, z którą nic się nie dało zrobić. (śmiech) Na szczęście włosy odrastają.
Polecamy też: Magdalena Cielecka na festiwalu w Berlinie w zjawiskowej sukni Tomasza Ossolińskiego.
3 z 5
- A papierosy? Palisz w tym filmie tyle i z taką wprawą, że pomyślałam, że musisz być nałogowcem.
Magdalena Cielecka: To był hardcore, bo ja w ogóle nie palę. A Tomek powiedział mi na początku, że to nie jest postać, która pali, tylko taka, która ma papierosa przyklejonego do ręki. Z tym papierosem w pokoju nauczycielskim odczytuje informacje o dodatkach za pracę w szkodliwych warunkach. Ale to były czasy, kiedy paliło się wszędzie – przy dzieciach, przy obiedzie, z sekretariatów w szkole buchały kłęby dymu.
- W jednej ze scen Iza odpala papierosa od znicza przy grobie żony swojego kochanka. Mocne.
Magdalena Cielecka: To ja wymyśliłam tę scenę! Choć nie tak ostro – ale Tomek zmontował to tak, że wyszło jeszcze bardziej agresywnie. Mówiłam mu, że ludzie mnie zabiją...
- Uwiera cię ten wizerunek królowej śniegu, kobiety bezwzględnej, chłodnej, za który rzeczywiście można cię nie lubić? Znów grasz kogoś takiego.
Magdalena Cielecka: Przestałam się przeciwko temu buntować. Po pierwsze dlatego, że każdą propozycję trzeba traktować jak znaleziony na ulicy skarb, choćby nie był ze szczerego złota. Ale z drugiej strony nie buntuję się, bo zrozumiałam, że aktor nie musi umieć zagrać wszystkiego. Warunki fizyczne można modyfikować, ale rodzimy się z pewnymi uwarunkowaniami psychofizycznymi, jakąś temperaturą, aurą i występowanie im na przekór wydaje mi się nieporozumieniem.
Polecamy też: Andrzej Chyra: "Ojcostwo zjawiło się w dobrym momencie. W punkt"
4 z 5
Magdalena Cielecka: Zawsze dziwię się, dlaczego związki aktorów są takim wydarzeniem, przecież ludzie wykonujący inne zawody również romansują w pracy. Nauczyciele zakochują się w nauczycielkach, a chirurdzy w chirurgach. No bo w kim, skoro najwięcej czasu spędzamy w pracy.
- No ale wy gracie ze sobą sceny erotyczne. A nauczyciel z nauczycielką nie.
Magdalena Cielecka: No tak, gramy. Ale rzadko ma to coś wspólnego z intymnością albo jakąkolwiek przyjemnością.
- Pamiętałaś o tym, kiedy aktor, z którym byłaś związana, grał w takich scenach?
Magdalena Cielecka: Pamiętałam. I pamiętałam, jak się takie sceny nagrywa. Ale oczywiście jest to specyficzne uczucie. Nie mogę powiedzieć, że nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, kiedy zobaczyłam ten sam gest, usłyszałam ten sam oddech. Tego też trzeba się nauczyć. Żeby w aktorze widzieć postać, a nie swojego partnera. Mama powiedziała mi niedawno, że dopiero od kilku lat, jak ogląda mnie w teatrze czy w kinie, to może skupić się na historii, bo wcześniej cały czas patrzyła na Madzię i w ogóle nie wiedziała, o czym to jest.
Polecamy też: Małgorzata Kożuchowska już nie poświęca się dla roli? „Ja swoje zdrowie psychiczne bardzo cenię”.
5 z 5
Magdalena Cielecka: Śmieję się, że aktor zawsze ma przymocowane do czoła takie lusterko, w którym widzi swoje odbicie nawet w momentach największej rozpaczy, szlochu, spazmu, doła. Rozpaczasz, ale gdzieś głęboko myślisz: „Aha, to tak to jest. W ten sposób”. Bo takich rzeczy nie wymyślisz, dopóki tego nie zobaczysz, nie przeżyjesz. Na dnie rozpaczy, nagle jakiś impuls każe ci zdjąć skarpetki i wrzucić je do pralki... Nie wiesz czemu. I takie surrealistyczne zachowania są w budowaniu roli bardzo przydatne. Mówi się, że aktorzy szybko żyją, piją, szaleją, ryzykują. Podejrzewam, że nie więcej niż inne grupy zawodowe. (śmiech) Ale też aktor musi skądś to wszystko brać! Nie jest tak, że wejdę na scenę czy stanę przed kamerą i na gwizdek zagram schizofreniczkę albo osobę w depresji, kurwę czy taką, która straciła całą rodzinę. Oczywiście nie mówię, że aktor ma się włóczyć po nocnych klubach! Ale trzeba szukać tych ekstremalnych doświadczeń, podchodzić blisko. To praca na żywym organizmie.
Polecamy też: Agnieszka Podsiadlik nie gra dla pieniędzy, a magii teatru doświadcza w filmie. Właśnie podbija kina dzięki „Baby Bump”