Agnieszka Podsiadlik nie gra dla pieniędzy, a magii teatru doświadcza w filmie. Właśnie podbija kina dzięki „Baby Bump”
Agnieszka Podsiadlik będzie gwiazdą?. Właśnie zagrała w głośnym filmie Kuby Czekaja „Baby Bump”. Zobaczymy ją też w „Kantorze”, „Królewiczu Olch” i w nowym filmie Małgośki Szumowskiej „Twarz”. Do niedawna najłatwiej było ją spotkać w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Teraz wchodzi do filmowego mainstreamu. Co w niej jest, że stała się taka modna? Rozmowę z aktorką do najnowszego numeru "Urody Życia" przeprowadziła Magdalena Żakowska.
- Załóżmy, że jest czerwiec 2017 roku. Po premierze „Baby Bump” i „Królewicza Olch” Czekaja, „Kantora” Hryniaka, „Twarzy” Szumowskiej i drugiej serii „Paktu”, w której grasz. Jesteś gwiazdą, dostajesz mnóstwo propozycji i musisz zacząć myśleć o tym, jaką aktorką chcesz być. Teatralną? Serialową? Mainstreamową?
Agnieszka Podsiadlik: Wcale nie muszę. Od dobrych kilku lat jestem wymieniana na listach dobrze zapowiadających się aktorek, o których będzie głośno. Kompletnie się tym nie zajmuję, bo myślę o tym, co teraz. Gdy robię film, nie paraliżuje mnie myśl: jak wyjdzie, kto będzie chciał go obejrzeć, co o nim i o mnie napiszą krytycy. Granie to nie jest moja praca, to część mojego życia. Na tym się koncentruję. Ile osób pójdzie do kina na „Baby Bump”? Nie wiem. Dla mnie to była po prostu niesamowita przygoda. Nie mogę doczekać się premiery. Od pierwszego pokazu na festiwalu w Wenecji we wrześniu ubiegłego roku do czerwcowej premiery mija dziewięć miesięcy – jak klasyczna ciąża. I ekscytuję się podobnie jak matka, która za chwilę po raz pierwszy ujrzy swoje dziecko.
- Film „Baby Bump” powstał dzięki festiwalowi weneckiemu, Kuba Czekaj wygrał organizowany przy festiwalu konkurs scenariuszowy. Ale musiał zmieścić się w budżecie 150 tys. euro, małym jak na pełnometrażowy film. Odbiło się to także na twojej gaży?
Agnieszka Podsiadlik: Nie tylko mojej – nas wszystkich. Ale w robieniu filmów nie o to chodzi.
- A o co?
Agnieszka Podsiadlik: O spotkanie. Z operatorem Adamem Palentą, Kubą Czekajem, Sebastianem Łachem, który podobnie jak ja zagrał w obu tych filmach.
Oryginalny i kontrowersyjny "Baby Bump" z Agnieszką Podsiadlik już w kinach. Zobaczcie zwiastun!
- „Baby Bump” i „Królewicz Okch” to filmy o dojrzewaniu.
Agnieszka Podsiadlik: „Baby Bump” opowiada bardziej o fizycznej stronie dojrzewania, a „Królewicz Olch” o tym, co dzieje się w głowie. Te dwa filmy są dla mnie bardzo ważne, chyba jak dotąd najważniejsze. Zdążyliśmy się z Kubą dobrze poznać, to jest w jakimś sensie nasz wspólny debiut. Wspólne dojrzewanie, dziesiątki rozmów, pomysłów – tych wykorzystanych i tych niewykorzystanych. Miałam poczucie, że jestem częścią większej całości, że jestem współtwórcą. I taka praca mnie interesuje. Dla mnie to nie jest film o dorastającym chłopcu i o tym wszystkim, o czym można przeczytać na temat „Baby Bump” w gazetach. Dla mnie to jest film o nas, o naszym spotkaniu, naszych rozmowach, o naszym wspólnym wyjeździe do Wenecji, o nadziejach i porażkach, a w przypadku „Królewicza Olch” także o oczekiwaniu i frustracjach związanych z finansowaniem tego pomysłu. O naszym wspólnym dojrzewaniu.
- W obu tych filmach grasz matkę.
Agnieszka Podsiadlik: W „Baby Bump” gram Mamuśkę, w „Królewiczu Olch” Matkę.
- Czym się różnią te dwie postaci?
Agnieszka Podsiadlik: Wszystkim i niczym. Bo z jednej strony to są dwa kompletnie różne filmy. „Baby Bump” nawiązuje do komiksu, posługuje się skrótem i przerysowaniem, więc moja postać także porusza się w ramach tak narysowanego świata. „Królewicz Olch” to zupełnie inna bajka. Ale z drugiej strony to jest ta sama rola – kobiety, matki w szczególnym momencie życia, kiedy jej dziecko zaczyna szukać autonomii.
- W „Baby Bump” nie możesz się pogodzić z tym, że twój 11-letni syn dojrzewa, szuka wolności, chce się od ciebie oddzielić. A ty próbujesz go na siłę „infantylizować”, lepić w kobiecy sposób.
Agnieszka Podsiadlik: Tak, ale czy to nie jest prawdziwe? Są matki, które dojrzewanie swoich dzieci znoszą lepiej, i takie, które znoszą to gorzej. Moja bohaterka mówi: „Nie, nie zgadzam się”. Nie można tego oceniać – to nie jest ani dobre, ani złe. To atawizm, instynkt, coś poza rozumem. W kinie rzadko się o tym opowiada, a jeśli już, to krytycznie. Dla mnie konfliktu między nieuchronnym dojrzewaniem dziecka a tęsknotą matki za tym, aby dziecko zawsze było małe, było jej, nie da się rozwiązać prostym: winna czy nie. Dramaty przeżywają obie strony. (…)
- Wybierasz ambitne, niezależne produkcje.
Agnieszka Podsiadlik: To złudzenie. Nie mam żadnego wyobrażenia na temat mojej kariery, więcej – kompletnie o tym nie myślę. Przez kilka pierwszych lat grałam głównie w teatrze, teraz więcej w filmie i strasznie mi się to spodobało. Spontaniczność na planie i ten cud, kiedy kamera się włącza i świat filmowy zaczyna się dziać na naszych oczach.
Jest taka obowiązująca opinia, że magia zdarza się tylko na deskach teatru – bo wszystko dzieje się na żywo, w obecności widzów, wtedy następuje ten jeden niepowtarzalny moment. Ale ja doświadczam tego właśnie w filmie.
Polecamy też: Nowy Allen, Spielberg, przerażający świat mody. Filmy z Cannes, które chcemy obejrzeć!
Cała rozmowa z aktorką w najnowszej "Urodzie Życia". Od 10 czerwca w kioskach.