Reklama

Jerzy Iwaszkiewicz: "Zawsze na wiosnę coś się myli. Ministrowi ochrony środowiska Janowi Szyszce też się pomyliło i zamiast ratować Puszczę Białowieską, kazał ją wycinać. W Białowieży jest 500 żubrów i co z nimi będzie! Mówi już o tym cały świat".

Reklama

W ostatnim felietonie Jerzy Iwaszkiewicz pisał o rozdaniu Nagród Kisiela przez "Wprost", 90. urodzinach Andrzeja Wajdy i sytuacji radiowej "Trójki". Tym razem komentuje decyzje polskiego rządu oraz to, jak zmieniają się najbardziej klimatyczne miejsca w Warszawie. Co zostało z dawnego uroku bazaru Różyckiego czy zielonych okolic ulicy Ludnej?

Jerzy Iwaszkiewicz - dziennikarz, felietonista, bywalec. Zapalony narciarz i żeglarz. Autor książek „Piegi na katar” i „Kot w pralce. Salony Jerzego Iwaszkiewicza”. Dla VIVY! komentuje bieżące wydarzenia.

Jerzy Iwaszkiewicz, felietonista VIVY!
Radek Polak

Wiosna przyszła. Wszystko się puszcza, jak mówią w Krakowie. Zawsze na wiosnę coś nam się myli. Zawsze myśleliśmy, że Dolce & Gabbana jest to orkiestra albo plaża, albo baobab, a okazuje się, że są to perfumy. Są jeszcze Paco Rabannne, ale to też nie jest baobab, tylko perfumy, i to droższe.

Na wiosnę wszystkim w dodatku się myli, ministrowi ochrony środowiska Janowi Szyszce też się pomyliło i zamiast ratować Puszczę Białowieską, kazał ją wycinać. Pan minister od dawna sprawiał wrażenie, że chętnie by coś wyciął, ale nikomu nie przychodziło do głowy, że aż taki kawał. Drzewa rosną wolno, 50–60 lat, wycięcie każdego drzewa to barbarzyństwo, a tu będą cięli setki hektarów. Do kasy państwa, szczególnie teraz, kiedy wszystkiego naobiecywali, potrzebne są pieniądze i to jest cała tajemnica, że tak ochoczo zabierają się za siekiery. Uprzejmie prosimy, aby przy okazji nie wyrąbano przypadkiem restauracji „Żubrówka”.

W Białowieży są dwie szkoły. Leśnicy są za tym, aby wycinać, bo mają przy tym robotę i pieniądze, naukowcy, przyrodnicy, między innymi Państwowa Rada Ochrony Przyrody oraz fachowcy z Unii Europejskiej, twierdzą z kolei, że puszcza, jak to w przyrodzie, sama sobie poradzi. Świerki z kornikiem drukarzem rosną od setek lat, kiedy nie było jeszcze ministra Szyszki, na miejsce chorych wyrastają nowe. Przyroda reguluje swoje sprawy.

Adam Wajrak, który mieszka w Białowieży i którego lubimy, bo wie, co widzi za oknem, też twierdzi, że wycinanie starodrzewu to bezsens. Mamy znajomego żubra w Puszczy Boreckiej, na Mazurach Garbatych, bliżej Olecka, i też tak twierdzi. Żubr waży notabene przeszło dwie tony, a jak się rozpędzi, to skacze przez płoty na wysokość powyżej dwóch metrów. W Białowieży jest 500 żubrów i co z nimi będzie bez drzew!
Wycinanie puszczy to również niszczenie zwierzyny, a także ptaków, które stracą swoje miejsca lęgowe. Mówi już o tym cały świat. Donald Tusk mówił z Waszyngtonu, że na szczycie prezydentów 59 państw najwięcej osób pytało właśnie o Białowieżę i stadninę koni w Janowie.

REPORTER

Adam Wajrak w 2015 roku na promocji swojej książki "Wilki".

Polecamy też: „Jestem człowiekiem bez ambicji. Chcę chodzić do lasu i wieść spokojne życie”. Wajrak o miłości nie tylko do puszczy.

Cięcie drzew to zresztą stały punkt gry, kiedy chce się wyrąbać pieniądze. Taka jest tajemnica. Kiedy zabrano się na Mazurach za cięcie drzew przy drogach, to cięli 500–600 drzew dziennie i tną dalej pod pretekstem, że na drzewach rozbijają się samochody, tyle że tak się jakoś składa, że to samochody są pijane, a pijanego drzewa nikt jak na razie nie widział.

Drzewa to krajobraz, to oddech, tlen, to piękno świata. Jak to powycinamy, to znajdziemy się na wielkim polu pełnym głupoty.

Pewna luksusowa dama, może nawet córka Monika, zaprosiła nas poza tym na wytworny niedzielny obiad na bazar Różyckiego na Pradze. Luksusowe damy tak mają. Bazaru Różyckiego już nie ma, znajduje się od lat w nieustającej rozbiórce, ma być budowany nowy, tylko że ciągle nie mogą się zdecydować, według jakiego planu. Jest już co najmniej pięć projektów, mają być budynki biurowe, kawiarnie, a także eleganckie pawilony handlowe, tylko ciągle nie mogą się zdecydować, jakie.

Zamurowane, zabite deskami są też sklepy przy słynnej ulicy Brzeskiej. Przed laty wzdłuż całej Brzeskiej siedziały kobiety i skubały gęsi, a teraz pusto jest i smutno. Wszystko już oskubane. Czasami tylko samotny radiowóz przejedzie na sygnale, aby było słychać, że jedzie. W zabitych oknach widnieją napisy: „Buty szwedzkie”, „Kołki”, „Gwoździe” – wszystko, czym handlowano za dawnej świetności.

Każda stolica ma taki bazar, w Paryżu też mają, w Barcelonie cudowny targ rybny przy deptaku. Folklor i pamięć. Na Brzeskiej można było kupić kiedyś dowolną ilość wódki. Pracownicy pobliskiej fabryki wódek (od lat powstaje tu centrum kulturalne) przychodzili do pracy w grubych wełnianych swetrach, maczali w spirytusie i za jednym podejściem, co wspominamy zawsze z melancholią, można było wycisnąć za bramą co najmniej pół litra. Zawsze było tu ciekawie.

Na bazarze Różyckiego proponowano nam też kiedyś, co też lubimy wspominać, bo to piękne, kupno aktu zgonu i twierdzili, że jest to dobry interes: „Wzywają szanownego pana do odsiadki albo do płacenia alimentów i proszę bardzo, wystarczy wysłać zawiadomienie, że pana nie ma, że pan właśnie odszedł i jest spokój”.

Reoporter

"W Białowieży jest 500 żubrów i co z nimi będzie bez drzew!"

Na Brzeskiej pozostała mała knajpeczka „Pyzy, flaki gorące u pani Kasi” i ma powodzenie. Nie bardzo wiadomo, jak oni to robią, ale bazarowe flaki mają swój smak.

Tak zaczęliśmy otóż wytworny obiad niedzielny na Brzeskiej, przy bazarze, a potem luksusowa dama, a może nawet córka Monika, zaprosiła nas na deser, na rurki z kremem, na rondo przy Wiatracznej. Nazywa się to „Rurki na Wiatraku” i od przeszło 60 lat podają tu rurki jak malina. Czyściutko, elegancko, pani od rurek też czyściutka i wyprasowana, w białym fartuchu.

Tak było miło na niedzielnym proszonym obiedzie. O dawnej Warszawie mówił też niedawno na spotkaniu w Akademii Teatralnej Józef Hen, znany pisarz, ma 93 lata, głowę jak cztery komputery, rozmawia się z nim jak z biblioteką, i też twierdzi, że Warszawa ma swój smak. Hen pisuje dziennik w literackim piśmie „Odra”. „Babcia miała szczęście – pisze – zmarła, zanim powstało getto… Dziadek pojechał posłusznie z wnukami do Treblinki”.

Przegląd prasy. Kazimierz Orłoś, znany pisarz, mieszka na Mazurach, nad Krutynią i mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”: „Poziom życia nie tylko na Mazurach, ale w całej Polsce podniósł się ogromnie. Dużo nowych domów, schludne podwórka, samochody. Jesienią słuchamy, jak ryczą jelenie na rykowisku. Najlepiej słychać, jak noc jest chłodna, świeci księżyc, wtedy ryk jeleni aż dudni w czystym powietrzu”.

Kuba Wojewódzki pisze z kolei w „Polityce”. Wojewódzkiego nie lubimy, bo się mizdrzy, ale pisze smacznie: „Polacy ocenili pracę prezydenta Andrzeja Dudy oraz premier Beaty Szydło. Jak podaje TNS Polska, 48 procent Polaków uznaje, że prezydent dobrze wypełnia obowiązki Jarosława Kaczyńskiego”.

AKPA

Radiowa Trójka zawsze mówiła własnym głosem. Na zdjęciu Artur Andrus.

Zasłonili Wisłę. Prawo jest takie, że nigdzie nie można zasłaniać rzeki, jeziora, wody, góry ani morza, ani lasu, aby było widać piękno przyrody. W Skandynawii istnieje ścisły zakaz budowy domów powyżej linii lasu.
W Warszawie prawo obowiązuje takie samo, ale praktyka bywa dowolna. Wybudowano właśnie nad Wisłą, na terenie dawnej przystani Budowlanych przy moście Poniatowskiego, wielki biurowiec, z dziesięć pięter, a nawet dwa biurowce – jeden dłuższy, drugi krótszy i obydwa bez sensu. Kończy się ulica Ludna na dojeździe do rzeki, kiedyś był tu piękny widok na Wisłę, a teraz nie ma żadnego, tylko beton z balkonami i w ogóle nie wiadomo, czy tam jest jeszcze jakaś rzeka.

Pocieszeniem może być fakt, że na rogu Ludnej, przy Wybrzeżu Kościuszkowskim, znajduje się znany bar „Przekąski, zakąski u Romana”, przeniesiony z Hotelu Europejskiego, i podają białą kiełbasę, może nawet tak samo dobrą jak w barze „Przegryź mnie” na ulicy Mokotowskiej. Biała kiełbasa dobrze robi na nerwy.
y Na zakończenie, jak zawsze, dwa słowa o polityce, a może nawet trzy. Polityką się nie zajmujemy, bo można spotkać posła Joachima Brudzińskiego w czerwonym krawacie, podoba nam się wszakże wierszyk Artura Andrusa z radiowej Trójki. „Mam różne napoje, poszedłbym do szwagra. Tylko że się boję, że mnie szwagier nagra”. Trójka zawsze mówiła własnym głosem.

Reklama

Polecamy też: "Iwaszkiewicz ukłuje, wsączy truciznę, i znów sama słodycz". Fragmenty książki felietonisty "Vivy!"

Reklama
Reklama
Reklama