Janusz Morgenstern, dla przyjaciół Kuba. Po wojnie pozostała w nim trauma, ukojenie odnalazł w sztuce filmowej
Dziś mija 12. rocznica śmierci wybitnego reżysera
Przeżył Holokaust, wyreżyserował dzieła, które zapisały się na kartach polskiej kinematografii, tj. „Do widzenia, do jutra”, „Żółty szalik” czy „Mniejsze zło”. Widzowie zawdzięczają mu także „Polskie drogi”, „Kolumbów” oraz „Stawkę większą niż życie”. Do końca życia pozostał skromnym człowiekiem. Jak potoczyły się losy twórcy najpopularniejszych polskich seriali i kina powojennego, które jak ocenił krytyk filmowy Bartosz Staszczyszyn: "mimo upływu lat starzeje się bardzo powoli"? Dziś upływa 12 lat od śmierci reżysera.
Janusz Morgenstern: wojna, śmierć rodziców
Urodził się w rodzinie żydowskiej, jako syn Dawida Morgensterna i Estery z domu Druks. Dzieciństwo spędził na Podolu, na terytorium Ukrainy i Mołdawii. Gdy wybuchła wojna, Janusz Morgenstern miał 17 lat. Jako jedynemu z rodziny udało mu się przeżyć Holocaust, potem już nigdy więcej nie chciał wracać do tego tematu. Przeżył prawdziwe traumy. Widział, jak jego rodzice chcą odebrać sobie życie. "W getcie nie zdołał odratować ojca, który zażył truciznę. Matkę odratował, ale później widział, jak zabił ją Niemiec", opowiadała po latach żona reżysera, Krystyna Cierniak-Morgenstern w wywiadzie z Jackiem Szczerbą dla wyborcza.pl.
Wiadomo, że ukrywał się w lesie, a także w domu ukraińskiego dyrektora szkoły w Mikulińcach. Zaledwie rok wcześniej, po zdanej maturze, Janusz Morgenstern uczył tam dzieci. "Moja skrytka była w podłodze, taka dziura zakrywana deską. Było tam łóżko, nad łóżkiem była ta wyjmowana deska, na niej jakaś szmata. Te kilka miesięcy, jakie tam spędziłem, to były najbezpieczniejsze miesiące mojego życia podczas wojny", wspominał reżyser.
Czas wojny wywołał w młodym Januszu nieodwracalną traumę. Nie chciał już wracać wspomnieniami do najboleśniejszego okresu swojego życia, ani w rozmowach z ludźmi, ani w swojej twórczości. Jego filmy osadzone były tematycznie zawsze obok Holokaustu, dotykały tematu wojny, walk i Powstania Warszawskiego, ale nigdy Zagłady.
"Chciałem robić filmy o wojnie, ale nie chciałem, żeby zahaczały o moją własną biografię - o Holocaust, o getto. Od dosłowności w sztuce wolę jej substytut, zachowanie dystansu. Uważam, że największe dzieła nie biorą się z biografii autora, tylko z jego wyobraźni bazującej czasem na osobistych przeżyciach", tłumaczył, gdy pytano go o jego twórczość.
12.1963 r. Janusz Morgenstern na planie "Życie raz jeszcze"
Na początku lat 60. reżyser zrobił tylko jeden wyjątek. Postanowił opowiedzieć o zagładzie w krótkometrażowym, 9-minutowym filmie "Ambulans" według scenariusza Tadeusza Łomnickiego. Zapytany przez dziennikarzy "Newsweeka" w 2011 roku, czy to dziewięć minut wyczerpało temat, czy na więcej nie starczyło mu odwagi, odpowiedział, że to było najtrudniejsze dziewięć minut w jego życiu.
"Wy nawet sprawy sobie nie zdajecie, czym były te ambulanse. To była najokrutniejsza rzecz z całej okupacji, przecież oni zbierali żydowskie dzieci, wkładali je do ciężarówek i je tam zagazowywali. Czy może być coś bardziej bezwzględnego i okrutnego?", odpowiedział Morgenstern w rozmowie z "Newsweekiem".
W końcu nastał dzień, w którym "narodził się na nowo". Janusz Morgenstern pamiętał dokładnie tę chwilę i przywoływał ją w kilku wywiadach. "To stało się pięknego poranka 23 czy 24 marca 1944 roku we wsi Ładyczyn na Podolu, dwa i pół kilometra od miasteczka Mikulińce, gdzie się urodziłem. Przez dwa i pół miesiąca ukrywałem się wtedy u pana Hryncyszyna, dyrektora szkoły, w której byłem nauczycielem na przełomie 1940/41 roku, i jego żony, z domu Łopatyńskiej. Tego marcowego dnia zobaczyłem, że spod lasu, po śniegu, nadciąga wataha żołnierzy radzieckich - zabiedzonych, wynędzniałych, z karabinami na sznurkach. Ten epizod - jako jedyny - pozwoliłem kiedyś opisać Tadziowi Konwickiemu", powiedział w rozmowie z Katarzyną Bielas i Jackiem Szczerbą.
Następnego dnia, kiedy wszyscy jeszcze spali, Morgenstern opuścił swoją kryjówkę i skierował się do Mikuliniec. Tak umówił się z nauczycielem, który go ukrywał, że wróci następnego dnia z miasta do Ładyczyna i będzie udawał, że właśnie tam się ukrywał. Cała wieś mu gratulowała.
Chwilowo poczuta na skórze wolność nie trwała długo. Pewnego dnia dwóch milicjantów zabrało go ze sobą za brak dowodu. "Trafiłem do ciupy, regularnej ciupy z brudną pryczą", wspominał Morgenstern w wywiadzie dla "Newsweeka". Na trzeci dzień wezwali go na przesłuchanie i zapytali się, co woli: Syberia czy wojsko. Bez namysłu odpowiedział, że to drugie. I w taki sposób został wcielony do 2. Armii Wojska Polskiego. "W wojsku głodowaliśmy strasznie, nic nie mieliśmy. Na szczęście okazało się, że jestem jedynym żołnierzem, który mówi po niemiecku, więc przydzielili mnie do sztabu łączności. Już w nim w zasadzie do końca wojny dotrwałem", wspominał reżyser.
Czytaj także: Czekała na nią wielka aktorska kariera, lecz po śmierci kochanka odebrała sobie życie
Janusz Morgenstern, 1980 r.
Janusz Morgenstern: chciał być leśnikiem
Po wojnie zobaczył swoją przyszłość w zawodzie leśnika, czyli człowieka, który otoczony przyrodą i lasem żyje na wielkich, otwartych przestrzeniach. Wojna zostawiła w nim również uczucie ciasnoty, a on już nigdy więcej nie chciał czuć się zamknięty. Zapisał się we Wrocławiu na studia rolnicze. Po roku nauki spotkał przypadkiem na ulicy kolegę z dawnych czasów, Kurta Webera (później znanego operatora, autora zdjęć do „Bazy ludzi umarłych” Petelskiego czy „Zaduszek” Konwickiego), który z zapałem opowiadał mu o szkole filmowej w Łodzi. Janusz Morgenstern poczuł się zachęcony na tyle, że z dnia na dzień rzucił studia rolnicze i ruszył za kolegą. Intuicja musiała mu podpowiedzieć, że ma tam czego szukać. Miłość do filmów narodziła się w nim jeszcze pod koniec wojny, kiedy chodził do kin objazdowych. Wyznał, że to właśnie wtedy się zakochał. Było to na tyle intensywne uczucie, że postanowił je zgłębić.
Egzaminy do szkoły zdał bez większego problemu. W pokoju w akademiku wylądował z Kutzem, Bareją i jeszcze dwoma innymi kolegami – cała czwórka dzieliła piętrowe łóżka. W pokoju obok był Andrzej Wajda. W filmie dokumentalnym pt. "Ćwiczenia z niepamięci" Antoniego Krauzego wyznał, że właśnie wtedy zaczęło się jego prawdziwe życie. Od 1949 roku, momentu dostania się do filmówki. "Łódzka uczelnia była schronieniem dla takich jak on - wrażliwców poharatanych przez wojnę", podsumował krytyk filmowy Bartosz Staszczyszyn.
Zobacz też: Nagła śmierć Jacka Chmielnika wstrząsnęła wszystkimi. Aktor „Vabanku” miał zaledwie 54 lata
Janusz Morgenstern: wybitny reżyser filmowy
Reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi ukończył w 1954 r. W momencie, gdy polskie kino robiło rozrachunek z wojną, Kuba Morgenstern nie był na ten temat gotowy. W 1960 roku zadebiutował jednym z najbardziej pozytywnych dzieł tamtych czasów. „Do widzenia, do jutra” było pełne miłości, radości i młodości. Barbary Hollender podkreśliła, że Morgenstern "wracał do najprostszych spraw, miłości, odpowiedzialności, dojrzałości" (cytat za "Rzeczpospolita", 2007). Sam Kuba mówił o tym dziele w ten sposób: „Zależało mi na tym, żeby pokazać, że pojawiło się nowe pokolenie. Chciałem oddać inny sposób myślenia, postępowania, nawet adorowania dziewczyn – subtelniejszy, cieńszy, niepodszyty tandetną ideologią".
Zanim jednak doszło do debiutu, Morgenstern współpracował jako drugi reżyser u boku Andrzeja Wajdy przy "Popiele i diamencie". To on namówił kolegę ze studiów, aby w roli Maćka Chełmickiego obsadził Zbyszka Cybulskiego. To także jemu zawdzięczamy kultową scenę z płonącymi kieliszkami. Zapytany o genezę tego pomysłu w jednym z wywiadów, Morgenstern wrócił pamięcią do lat młodości. "Pamiętałem tylko, że u nas w domu dziadek podczas rodzinnych uroczystości podawał spirytus w małych, graniastych kieliszkach. W wojsku piłem spirytus do śniadania. (...) Za spirytus można było dostać od Ruskich wszystko i wszystko załatwić. Na wojnie widziałem też często, jak spirytus się pali", wspominał.
Janusz Morgenstern wyreżyserował w sumie 13 filmów fabularnych, dziś uznaje się go za twórcę dwóch najważniejszych nurtów polskiego kina powojennego: szkoły polskiej i kina moralnego niepokoju, ale nigdy nie chciał być nazywany ich przedstawicielem.
Czytaj również: Mieczysław Stoor: śmierć aktora "Stawki większej niż życie" do dziś stanowi jedną z największych zagadek polskiego kina
03.1977 r. Janusz Morgenstern z aktorami Danutą Kowalską i Władysławem Kowalskim na planie filmu "Polskie drogi"
Po lekkim "Do widzenia, do jutra", przyszedł czas na jeden z najmocniejszych filmów tamtego okresu. "Trzeba zabić tę miłość" z 1972 roku uważał za swój najważniejszy film. Scenariusz do niego napisał Janusz Głowacki, a główną rolę zagrała młoda, młoda, niepozorna i nikomu jeszcze nieznana Jadwiga Jankowska-Cieślak. W audycji poświęconej pamięci reżysera, w 2011 roku, aktorka wyznała, że nauczyła się zawodu dzięki Januszowi.
„W »Trzeba zabić tę miłość« odszedłem od pokazywania postaw romantycznych. Przedstawiłem inne, myślące pragmatycznie pokolenie. Młody bohater sypia z żoną właściciela warsztatu samochodowego, w którym pracuje. Cynicznie rozmawia o tym ze swoim szefem", mówił o swoim dziele reżyser. Z kolei Głowacki komentował, że "jednym uczciwym człowiekiem w tym filmie jest pies".
Dzieła Janusza Morgensterna zdobywały na filmowych festiwalach nagrody i wyróżnienia, ale jego twórczość gościła też w polskich domach - był w końcu twórcą najbardziej kultowych seriali telewizyjnych. Polacy zawdzięczają mu „Stawkę większą niż życie" (1967-68), którą nakręcił z Andrzejem Konicem, a także odtwórcę Hansa Klossa, bo to właśnie Kuba wybrał do tej roli Stanisława Mikulskiego. „Gdy Kloss po raz pierwszy szedł w telewizji, wychodziłem na Rynek Starego Miasta, gdzie wtedy mieszkałem. Z każdego okna dochodziły dialogi i muzyczny lejtmotyw Jerzego Matuszkiewicza", wspominał reżyser (cytat za wyborcza.pl).
W 1970 roku przyszedł czas na "Kolumbów", a w 1976 roku na "Polskie drogi". Premierowe pokazy odcinków „Polskich dróg" zebrały przed telewizorami po 18 mln widzów (!).
Zobacz też: Władysław Kowalski był już żonatym mężczyzną, kiedy zakochał się w Kalinie Jędrusik
Janusz Morgenstern z żoną Krystyną, Kinoteka 27.09.2001 r.
Janusz Morgenstern: żona Krystyna
Prywatnie Janusz Morgenstern był mężem Krystyny Cierniak-Morgenstern, z którą spędził ponad pół wieku. Mówili o sobie, że on jest reżyserem filmów, a ona jego życia. Byli niezwykle zgranym duetem, aż do końca dni reżysera. Janusz Kuba Morgenstern zmarł 6 września 2011 r. po przebytej chorobie.
Ukochana wybitnego reżysera uczciła pamięć męża w książce "Nasz film. Sceny z życia z Kubą. Wspomnienia" (2017), gdzie pisała: "Kiedyś, jak już był chory, bardzo słaby, powiedział, że strasznie się martwi o mnie, jak go nie będzie. »Dlatego musisz być zawsze« - odpowiedziałam mu wtedy. »Bo jak nie będzie ciebie, to kto się będzie mną opiekował?!« A on na to: »Ja». I mam wrażenie, że rzeczywiście tak jest. Że on się mną opiekuje".
Czytaj również: Nie miał wobec ojca żadnych oczekiwań. Jak wyglądała relacja Romana Wilhelmiego z synem?
Źródła: newsweek.pl, wyborcza.pl, wyborcza.pl, wnp.pl