Królowe, księżniczki i złotouści domokrążcy poszukiwali na przestrzeni wieków sposobów na gładkie lico i wieczną młodość. Sekrety zachowania urody zapisywano w pamiętnikach i księgach czaró, dlatego zachowały się do dziś, jak piszą Caroline de Maigret i Sophie Mas w książce „Druga młodość, cóż z tego, że druga” (wyd. Muza, Warszawa, 2021). Jak pielęgnowano urodę w epoce sprzed operacji plastycznych i kremów z kolagenem? Jakie kanony piękna panowały przez ubiegłe stulecia?

Reklama

***

Czytaj fragment książki:

Czy dzisiejsze rytuały piękna też zostaną kiedyś zakwestionowane? Jak przyszłe pokolenia osądzą maseczki ze złotem i szampony z proteinami jedwabiu? Czy będą przerażać innych tak, jak nas przerażają dawne receptury? Czy potomni uznają, że mieliśmy nierówno pod sufitem, skoro uwierzyliśmy, że maseczki kolagenowe wygładzają zmarszczki wokół oczu? Oto krótka antologia najbardziej odjechanych i szalonych zabiegów kosmetycznych naszych przodków.

Operacje plastyczne w średniowieczu

Depilacja czoła: W średniowieczu wysokie czoło było uznawane za wzór piękna – im wyższe, tym lepiej. Musiało być idealnie gładkie i możliwie najkrąglejsze, niczym kula ciasta. To, co nam się kojarzy z mało seksownym E.T., wówczas uważano za ostatni krzyk mody. Kobiety depilowały czoła „woskiem”; niektóre wręcz posuwały się do golenia całej przedniej części głowy, żeby podnieść linię włosów. Owłosienie usuwano przy użyciu woskowatej mikstury z niegaszonego wapna, arszeniku i... krwi nietoperza.

Zobacz także

Czytaj też: Księżniczka Charlotte jest łudząco podobna do księżnej Diany! 7-letnia córka księcia Williama i księżnej Kate podbiła serca ludzi!

Warsztat Rogiera van der Weydena, Portret kobiety, ok. 1460

East News

Rozjaśnianie włosów: W okresie renesansu we francuskiej modzie niepodzielnie królował „wenecki blond”, czyli odcień pomiędzy blondem a rudym. Wcierano we włosy mieszankę soku z cytryny i sproszkowanego szafranu, a potem jak najdłużej wystawiano głowę na działanie słońca, żeby nowy kolor „wsiąkł” aż po cebulki włosów.

Zatruta młodość

Złoty pył: W XVI wieku Diana de Poitiers została metresą francuskiego króla Henryka II Walezjusza, mimo że była dwadzieścia lat starsza od monarchy. W młodości okrzyknięta najpiękniejszą kobietą w całym królestwie, miała prawdziwą obsesję na punkcie zachowania wiecznej młodości. Każdego ranka piła specjalny wywar, którego sekretnym składnikiem był złoty pył. Eliksir młodości okazał się niezawodnie zabójczy: chcąc na zawsze pozostać piękną, kobieta zwyczajnie się zatruła. Raport toksykologiczny sporządzony na podstawie analizy pukla włosów królewskiej kochanki wskazuje na pięćsetkrotne przekroczenie poziomu stężenia złota w organizmie.

Diana de Poitiers

EAST NEWS/ALBUM

3 białe, 3 czerwone, 3 smukłe – części ciała

Reguła trójek: Diana de Poitiers stworzyła zasadę definiującą kobiece piękno na podstawie liczby trzy. Aby niewiasta była prawdziwie urodziwa, trzy części jej ciała muszą być białe (cera, zęby i dłonie), trzy czarne (oczy, brwi i powieki), trzy czerwone (usta, policzki i paznokcie). Trzy smukłe/długie (ciało, włosy i palce), trzy drobne (zęby, uszy i stopy), trzy małe (sutki, nos, głowa). Trzy wąskie (wargi, talia i stopy), a trzy szerokie (ramiona, uda i łydki).

Nieskazitelna cera: W XVIII wieku niewielkie starcze plamy pojawiające się na skórze nazywano „soczewicą”. Ówczesne kobiety potrafiły im zaradzić, lecz lepiej nie inspirować się ich metodami. Na noc nakładały na twarz i dłonie kompres nasączony alkoholem zmieszanym z rozgniecioną żmiją moczoną w mleku z dodatkiem kapki witriolu...! Tajemnicą pozostaje to, jak ich skóra przetrwała te zabiegi.

Bladość Marii Antoniny: W XVIII wieku, w czasie panowania Ludwika XVI, na francuskim dworze królewskim w Wersalu kobiety poddawały się prawdziwym torturom, żeby sprostać wymogom ówczesnych kanonów piękna. Najważniejszym kryterium była jasna cera, która oczywiście pozwalała wyróżnić się na tle biednych wieśniaczek harujących całymi dniami na polach w słońcu i spiekocie. Ideałem była kobieca szyja tak biała, żeby można było „zobaczyć spływające gardłem wino”. Niewiasty były gotowe na każde poświęcenie, byleby uzyskać pożądany efekt – nawet na wypalanie skóry kremem na bazie rtęci!

Zobacz także: Miała zostać żoną jego brata, ale ta miłość była im pisana. Historia małżeństwa Marii Teck i Jerzego V

Okrucieństwo i wyrafinowane dodatki

Maria Antonina, przy pomocy nadwornego perfumiarza Jeana-Louisa Fargeona, sporządzała eau fraîche na bazie dwóch posiekanych gołębi wymieszanych z tuzinem kurzych białek i zmielonymi pestkami brzoskwiń. Miksturę zalewano kozim mlekiem i odstawiano na dwanaście godzin. Potem na trzy dni wystawiano ją na działanie promieni słonecznych, a na końcu przez dwa tygodnie trzymano w piwnicy.

Szalony specyfik Nostradamusa: Michel de Nostredame był szesnastowiecznym francuskim aptekarzem, który zasłynął dzięki przepowiedniom. Opracował także wiele zabiegów upiększających dla kobiet; wymyślił krem, który sprawiał, że pięćdziesięciopięciolatka wyglądała na... dwanaście lat! Aby go sporządzić, należało wymieszać sublimat rtęci (zwyczajna trucizna) ze śliną człowieka, który przez trzy dni żywił się tylko i wyłącznie czosnkiem (o święty cuchnący oddechu!) przy użyciu moździerza i tłuczka. Następnie do mikstury dodawano ocet i sproszkowane srebro. Przepis na katastrofę.

Dzienny likier Gabrielle d’Estrées: W XVI wieku metresa Henryka IV odkryła sekret zachowania pięknej i promienistej cery. Faszerowała żołądek jaskółki (niewypatroszonej i nieoskubanej z pierza) kwiatami irysów, dwoma świeżymi jajkami, miodem, wenecką terpentyną, sproszkowaną masą perłową i kamforą. Po ugotowaniu ptaka w kotle należało rozgnieść go z dodatkiem piżma i ambry na rodzaj mazidła. Na koniec, w wyniku destylacji otrzymywano płyn, który rzekomo zapewniał skórze gładkość i jędrność!

***

Reklama

Powyższy tekst pochodzi z książki Caroline de Maigret i Sophie Mas „Druga młodość, cóż z tego, że druga”, tłumaczenie Adriana Celińska, wyd. Muza, Warszawa, 2021 (śródtytuły pochodzą od redakcji).

Reklama
Reklama
Reklama