Gdzie kobiety mają absolutną władzę nad mężczyznami? Jest takie miejsce na świecie!
Poznajcie Mosuo, jeden z ostatnich matriarchatów...
Mają władzę absolutną nad wszystkim. Nie znają pojęcia „mąż” i „ojciec”. A zamiast małżeństwa wolą wolną miłość. Mogą mieć tylu kochanków, ilu zechcą. Same wybierają partnerów i odprawiają ich z kwitkiem, jeśli na horyzoncie pojawi się lepszy kandydat. Poznajcie Mosuo, jeden z ostatnich matriarchatów na świecie.
ZOBACZ TAKŻE: Sakura, czyli japoński fenomen kwitnącej Wiśni
Historia chińskiej grupy etnicznej Mosuo
Ćwierć wieku temu prowadziła tu karkołomna droga po stromych zboczach, zawieszonych nad przepaściami. Śmiałkom, którym udało się ją pokonać, na koniec ukazywało się przepiękne jezioro Lugu, lśniące niczym drogocenny szmaragd wśród gór oblanych morzem zieleni. Dziś można dotrzeć tutaj z miasta Lijiang wyasfaltowaną drogą, płatne pięć dolarów przy wjeździe. Jesteśmy u celu, na granicy dwóch chińskich prowincji – Junnan i Syczuan, niedaleko Tybetu, 2700 metrów n.p.m. W miejscu nazywanym królestwem kobiet, rządzonym przez przedstawicielki pradawnego rodu Mosuo. Choo Waihong, feministka i prawniczka z Singapuru, która dotarła tutaj wiele lat temu, była pod wrażeniem matriarchatu Mosuo do tego stopnia, że porzuciła dobrze płatną pracę w międzynarodowej korporacji, aby tu zamieszkać. Siedmioletni pobyt wśród Mosuanek opisała w fascynującej książce „Królestwo kobiet. Życie, miłość i śmierć za chińskimi górami”. To było zderzenie dwóch całkowicie odmiennych światów, gdzie w pierwszym, w matriarchalnym społeczeństwie Mosuo, kobiety miały władzę absolutną, decydowały o finansach i najważniejszych sprawach, a w drugim, z którego pochodziła Choo, jedynie ciężko pracowały bez prawa głosu, bo w patriarchalnej chińskiej rodzinie wszystkim sterowali mężczyźni.
Małżeństwa z doskoku…
U Mosuo ziemia i nieruchomości należą wyłącznie do kobiet. W domu najstarsza kobieta kieruje wszystkim i pod koniec życia przekazuje pałeczkę młodszej następczyni. Samotna matka nie jest tu hańbą, jak u Chińczyków, bo Mosuanki nie zawierają małżeństw. Nade wszystko cenią wolność i niezależność. Mogą mieć tylu kochanków, ilu zechcą, a pojęcia „mąż” i „ojciec” są im obce. Od reszty świata odróżnia je „zuo hun”, małżeństwo z doskoku lub – jak niektórzy mówią – przechodnie. Partnera wybiera kobieta i uchyla mu drzwi do „kwiatowej komnaty”, zwykle odrębnej sypialni, do której nocą przychodzi wybranek. Nad ranem musi on jednak wrócić niezauważony do domu matki. Stąd mężczyźni przychodzą na nocne schadzki w dużych kapeluszach, żeby nikt ich nie widział. A co, gdy pod „kwiatową komnatą” zobaczą zawieszony na drzwiach cudzy kapelusz? „To znak, że ukochana spędza tę noc z kimś innym”, komentuje całą sprawę Choo Waihong. Takie związki mogą trwać nawet do końca życia, ale równie dobrze mogą być przelotną przygodą. Mosuanki cenią u mężczyzn aparycję i siłę fizyczną, a nie zasobność portfeli. Bywa, że posiadają naraz kilku kochanków, mają potomstwo z różnymi partnerami, ale dzieci zawsze należą do klanu matki. Wiele nie zna nawet ojców. W społeczności Mosuo mężczyzna do końca pozostaje w domu matki, odpowiada za wychowanie dzieci sióstr i za ciężkie roboty, jak orka czy połów ryb. A jednak wszyscy są zadowoleni, w mosuańskich domach panuje miłość i harmonia. Nie ma rozwodów, nie dochodzi do kłótni o alimenty i przemocy domowej jak w tradycyjnych małżeństwach. „Więź z matką jest dla nas najważniejsza. Jeśli w domu rodzi się za dużo dziewczynek lub chłopców, wymieniamy się nimi z innymi rodzinami. Wszystkie dzieci kochamy jak własne”, mówią Mosuanki. Nieśmiałe przy obcych, w swoim towarzystwie lubią śmiać się i imprezować do białego rana, w czym są lepsze od mężczyzn.
Władczynie absolutne
Najlepiej wybrać się tutaj w księżycowy Nowy Rok, podczas ceremonii inicjacji 13-letnich dziewczynek i chłopców. Młodsze dzieci, jak wierzą Mosuo, nie mają ani płci, ani duszy. Dopiero po ukończeniu 13. roku życia, podczas reinkarnacji, wstępują w nie dusze przodków i można nadać im imiona. „Dobre jest Słońce, Księżyc i migoczące gwiazdy na niebie”, modli się daba, szaman, mistrz ceremonii. W tym czasie dziewczęta i chłopcy zdejmują ubrania, by włożyć stroje dorosłych. Jedną nogą stoją na suszonej świni, symbolu dostatniego życia, drugą na worku z ryżem, symbolu bogactwa. Od tej chwili mogą zażywać przyjemności małżeństwa z doskoku z partnerami spoza rodziny.
W wioskach rozrzuconych nad jeziorem Lugu dziewczyny posyłają nam zaciekawione spojrzenia. Mają na sobie robocze ubrania, piękne stroje trzymają na świąteczne okazje. Czasem ich śpiew roznosi się na polach ryżowych. W ich żyłach płynie jednak krew dawnych wojowniczek. Gumi pamięta opowieści swojej babki Namu o kobietach, które zamiast ubrań nosiły skóry dzikich zwierząt, hełmy i tarcze na wzór półksiężyca. Na ich widok drżały męskie armie. Wojowniczki doskonale władały bronią i rzucały oszczepem. Gardziły mężczyznami, więc gdy rodziły synów, oddawały ich ojcom. Córki zaś uczyły walki i wypalały im pierś, by lepiej mogły strzelać z łuku. Namu nazywała je Amazonkami. Pytana, gdzie żyły, odpowiadała z tajemniczym uśmiechem, jakby posiadła największy sekret: „U wrót Himalajów”.
Gumi nigdy nie zapomni pogrzebu babki. Synowie obmywali jej ciało. „Nie jesteś jeszcze czysta, trzeba cię umyć przed podróżą do krainy twoich przodków Siny-Anawah”, śpiewał daba. Potem do żałobników dołączyli mnisi z buddyjskiego klasztoru. Przed trumną Namu każdy klękał i kładł podarunki – papierosy, jedzenie, żeby w długiej drodze do raju nie była głodna. Gumi strasznie płakała, jak ciało babki ułożono na stosie. Kiedy pojawiły się pierwsze płomienie, dusza Namu wyszła z jej ciała, aby przejść drogę do reinkarnacji. „Mówię duszy, żeby się nie lękała, choć droga do Sina-Anawah może być trudna i zdradliwa. Ale kiedy tam dotrze, znajdzie nowe życie i wróci do rodziny, aby jej pomóc”, zaintonował nową pieśń daba. Kiedyś Gumi zajmie w domu miejsce babki, stanie się silna jak ona i nieugięta jak Amazonka. Ale wiele młodych Mosuanek chce dla siebie innej przyszłości, marzy o życiu w mieście…
CZYTAJ TAKŻE: Te miejsca warto zobaczyć w Izraelu
Karaoke, kasyna i turyści
Odkąd rozeszła się wieść o tajemniczym matriarchacie, do wiosek nad jeziorem Lugu napłynęli turyści, zaczęto kręcić filmy i dokumentować folklor. W okolicy pojawiły się sklepy, restauracje z karaoke, luksusowe hotele, a nawet lotnisko. Powstały też domy uciech dla mężczyzn, głównie Chińczyków. Ale obsługują ich Chinki i Tajki przebrane za Mosuo. Czterdziestotysięczna społeczność Mosuańczyków zaczęła się bogacić. W wielu domach pojawiły się telewizory, komputery, pralki. Czy ostatnie Amazonki oprą się nacierającej zewsząd komercji? Gumi wierzy, że tak.