Reklama

W to, że młodość Agnieszki Chylińskiej była burzliwa, nie wątpi nikt. Wokalistka nieistniejącej już grupy O.N.A. wielokrotnie podkreślała, że gdy zaczynała karierę, obce było jej pojęcie grzecznej i spokojnej nastolatki. Narkotyki, alkohol i rock'n'roll – tak można podsumować to, co działo we wczesnym etapie życia dzisiejszej legendy rocka. Do tych wspomnień w książce „Królowie życia” powrócili założyciele jednej z najważniejszej rockowych grup lat 90.: Grzegorz Skawiński i Waldemar Tkaczyk. Ich wyznania są naprawdę pikantne!

Reklama

Zobacz też: Zawsze szczera do bólu. Oto najbardziej ostre cytaty Agnieszki Chylińskiej

O.N.A., czyli narkotyki, alkohol i rock'n'roll

To, że w życiu muzyków O.N.A. ważną rolę odgrywał alkohol i narkotyki, nie dziwi nikogo. Podkreślała to wiele razy sama Agnieszka Chylińska w wywiadach w pierwszej dekadzie XXI wieku. Jednak Grzegorz Skawiński i Waldemar Tkaczyk nie dość, że ujawnili w książce „Królowie życia”, że wszyscy członkowie grupy rozsmakowywali się w whiskey, to jeszcze zdradzili, że teksty, które były pisane na drugą płytę przez Agnieszkę Chylińską... musiały zostać ocenzurowane ze względu na zawarty w nich wątek lesbijski! Poniżej fragment książki, w którym muzycy opowiadają o błyskotliwej karierze grupy i tym, co działo się poza sceną.

Waldemar: Kiedy weszło O.N.A., wszystko się zmieniło. Ale też po wykonanym przez nas zabiegu wejścia na salony w kapturach. Dziennikarze wtedy zgłupieli, branża zresztą podobnie. Opowiem o dwóch wypadkach: miałem prywatne telefony po debiucie singla w radiu i po tym, jak się wydało, kto jest kto. Pierwszym, który zadzwonił, był Grzegorz Ciechowski, bo znaliśmy się z nim bardzo dobrze z wcześniejszych czasów. Słuchaj, niesamowita historia! Ale żeście wykonali numer! Jak ta wokalistka śpiewa, zespoół gra... genialnie! Potem z płyty na płytę udzielał nam prywatnych rad. Mówił: Słuchaj, Agnieszka idzie w takim kierunku… To chyba nie jest dla was dobra droga. Jeśli masz jakiś wpływ, napisz coś innego.Takie rozmowy prowadziliśmy.

Przyjaźniliście się?

W.: Jakoś specjalnie nie, utrzymywaliśmy kontakty czysto zawodowe. A drugim kolesiem był Janek Borysewicz, który już poleciał z krótkiej piłki: Kur*a! Ale żeście wy*ebali numer! Jak to słyszę – młoda ryczy, gitarzysta zapier*ala. Czas się zwijać chyba, bo młodzi atakują! Nie mam tu co grać! I okazuje się, że to wy! Tak to było – ludzie dali się wpuścić. Wystarczyło nie dać ludziom sugestii. Jak się potem wydało, kto za tym stoi, wszyscy musieli tę żabę połknąć. No i się skupiło na tym, że to Agnieszka, Agnieszka, Agnieszka… Myśmy zresztą specjalnie ją wypychali na pierwszy front. Zniknęliśmy.

A jak ona się z tym czuła?

W.: Podobnie jak czuje się z tym dzisiaj. Ma specyficzny charakter, zna swoją wartość. Z jednej strony jest buntownicza, z drugiej – wycofana, bo nie bryluje na salonach, nie bywa, zawsze trochę z dala od ludzi, skupiona na tym, co robi, na muzyce. Ona się w tym dobrze odnalazła, bo przecież prowadziła koncerty. Grzesiek nie musiał za nią zapowiadać, jak Łosowski za Grześka… To był normalny zespół z wokalistką jako naturalną liderką. Potem walnęliśmy drugą płytę, moim zdaniem naszą najlepszą, czyli „Bzzzzz”, idąc za ciosem. Już wtedy ociągaliśmy się z wysłaniem demo do wytwórni, robiąc je trochę na kolanie, nawet chyba nie ze wszystkimi numerami. Taśma demo poszła do nich w dniu, w którym pojechaliśmy nagrywać album do Wisły. Wchodzimy do studia, rozstawiamy instrumenty, przygotowujemy się, a tu telefon z Warszawy od dyrektorki Małgorzaty Maliszewskiej, że absolutnie te teksty nie mogą przejść, bo to jest rzeźnia. Krwotok. Że zaraz przyjadą i będziemy rozmawiać.

Grzegorz: Krwotok, tak to nie może być!, zadzwoniła i powiedziała. Zrobiliśmy naradę. Czuliśmy się wtedy już bardzo silni, dlatego przekazaliśmy, że w takim razie nagramy tę płytę dla kogo innego. Nazajutrz przyjechał Andrzej Wojciechowski (właściciel wytwoĀLrni MJM Music PL –przyp. aut.) łagodzić sprawę. Małgorzata się wtedy uniosła i takie tam. A my swoje. Koniec końców, drobna cenzura poszła na te teksty… Tam nie chodziło o „kurwy”, to były po prostu bardzo mocne teksty.

W.: Czysta kosmetyka. Na pewno nie pisaliśmy tekstów od nowa.

G.: Jeden powstał na nowo, „24 godziny po…”. Pamiętam, że w oryginale był to numer o jakiejś lesbijskiej randce i przerazili się, że to jest przesada, że zbyt odważne. I Agnieszka przerobiła ten tekst na spotkanie z mężczyzną. Wiesz, to też świadczyło o niej, że nie bała się żadnego tematu, waliła między oczy. Zaparliśmy się i bardzo dobrze! Gdybyśmy tę płytę bardzo mocno ocenzurowali, nie byłaby najlepszą w dyskografi i O.N.A. Podwójna platyna, która wisi u mnie w domu na ścianie, świadczy o tym, że mieliśmy rację. Zresztą album został znakomicie przyjęty przez krytykę i oczywiście przez publiczność. Z tej płyty pochodzi chyba nasz największy przebój „Kiedy powiem sobie dość”.

East News

Grzegorz Skawiński i Agnieszka Chylińska na gali Fryderyków odbierają statuetkę dla najlepszego zespołu, kwiecień 1997

A jak wasza wokalistka radziła sobie z powszechnym obowiązkiem edukacyjnym?

G.: Pojawiły się drobne kłopoty, chyba raz zmieniła szkołę. Kiedy zaczęliśmy grać regularne próby, udzielać się promocyjnie, poprosiła, bym poszedł do szkoły porozmawiać z wychowawczynią. Chodziło o to, by spojrzeli na nią łaskawszym okiem. Poszedłem i mówię, że też jestem pedagogiem, że proszę, by grono nauczycielskie wykazało większą wyrozumiałość w stosunku do Agnieszki, która stoi u progu wielkich wydarzeń w swoim życiu, wielkiej kariery… Co, jak się potem okazało, było prawdą! Z panią dyrektor było łatwiej, z wychowawczynią… trudniej. Jakbym do ściany mówił. Patrzyła na mnie jak na zjawisko. Robiłem, co mogłem, ale z mizernym skutkiem. Pewnie te panie do dziś wspominają tę rozmowę i opowiadają, jak wspaniałą dziewczyną była „ta Chylińska”. (śmiech) A tymczasem obie przyłożyły łapę do tego, by ją pogrążyć w tamtym czasie.

A czemu ojciec nie poszedł?

G.: Też chodził, ale chodziło o to, że ja byłem Grzegorzem Skawińskim z Kombi. Ale to niewiele albo nic nie dało.

W.: Mówimy im, że obaj mamy dyplomy magistrów pedagogiki, że liznęliśmy temat z tamtej strony, że mieliśmy podobne doświadczenia w Mławie. Ale – jak Grzesiek mówi – grochem o ścianę.

Czy wasza wokalistka w ogóle zrobiła maturę?

W.: Nie zrobiła. To jednak nie jest najważniejsze. Bo my, mimo że pokończyliśmy szkoły, włącznie z wyższą, zrobiliśmy to z określonych względów. Uciekając przed wojskiem albo by zrobić większą karierę niż w Mławie. Szkoła była epizodem. Mamy dyplomy, co nie zmienia naszego stosunku do nauczycieli, że tego się nie da przejść. Wizyta Grześka u nauczycielki Agnieszki tylko ją podbudowała, potwierdzając, jak jest ważna.

W.: Nie wiedzieliśmy, że ona to powie na gali Fryderyków. A tu je*! Poszło. Myślę, że musiało to w niej od dawna i bardzo głęboko siedzieć. Dziewczyna inteligentna, umiejąca pięknie pisać, niszczona przez nauczycieli. Nie przeszła przez sito nieudaczników, muszę tak to nazwać, bo nie widzieli jej talentu!

G.: Jeśli w szkole pojawia się taka osoba, należy jej pomóc i pielęgnować ten talent. Przecież nie stopień z matematyki zadecyduje, kim ta osoba będzie w życiu! Widać, jaką krzywdę jej zrobili ci nauczyciele. Co to za szkoła, która tylko egzekwuje, nakazuje, każe się rozliczać, a nie pomaga. Ten system kompletnie nie wyczuł tego, z kim ma do czynienia. Przez to samo my przechodziliśmy w ogólniaku w Mławie.

W.: Słowa, które padły ze sceny, zapoczątkowały ogólnonarodową dyskusję! Pamiętam, że oglądałem „Klan” (popularny serial telewizyjny polskiej produkcji – przyp. red.) i w jednym z odcinków pojawił się wątek zbuntowanej córki z problemami w szkole… Scenarzyści pociągnęli ten wątek.

G.: Wtedy Agnieszka została uznana przez media i fanów za prawdziwą buntowniczkę. Trzeba też przyznać, że miała wiele odwagi cywilnej, bo nie każdemu się zdarzy, by coś podobnego powiedzieć przed takim audytorium i relacjonującymi wszystko na żywo kamerami.

A wasza reakcja? Zajebiście, że to powiedziała?

G.: Oczywiście! (śmiech)

W.: Jako zespół na fali byliśmy do przodu, buntowniczo nastawieni do wszystkiego. Śmialiśmy się.

G.: Olewaliśmy wszystko, system i w ogóle. Okazało się, że jak gdzieś osiągasz sukces, przynajmniej przez jakiś czas większość rzeczy się kręci wokół ciebie, a nie ty wokół nich.

W.: Zrobił się szum. W ciągu paru dni sprzedaliśmy pięćdziesiąt tysięcy płyt! To był ten przypadek, kiedy skandal pomógł w promocji płyty i zespołu. Tym bardziej że wtedy statut Fryderyków był zupełnie inny.

G.: No był inny. Miały dużo większy prestiż i uznanie w branży.

A czy ona zrobiła to spontanicznie, czy miała zaplanowane?

G.: Tego to nikt nie wie. Ale myślę, że nosiła to w sobie. Na gali wtedy poszła iskra i bum!

Nie rozmawialiście na ten temat później?

W.: Ale super jebnęłaś. I tyle. Zabawne, że my, dwa razy starsi od niej, pedagodzy, uznaliśmy to za fajne i potrzebne. Role się odwróciły.

Fragment pochodzi z książki „Królowie życie” Waldemara Tkaczyka i Grzegorza Skawińskiego, która ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Edipresse książki.

Materiały prasowe/TVN
Reklama

Polecamy też: Już nie blond piękność. Agnieszka Chylińska wraca do drapieżnego wizerunku

Reklama
Reklama
Reklama