Reklama

Marylę Rodowicz i Agnieszkę Osiecką połączyła przed laty głęboka więź. To dla niej poetka napisała najpopularniejsze utwory. Ich współpraca przerodziła się w piękną relację. Obie artystki dzieliły się ze sobą sekretami, spędzały razem czas. I chociaż pod wieloma względami były swoim przeciwieństwem, połączyła je trwała przyjaźń. Poniżej przypominamy rozmowę z Marylą Rodowicz, która ukazała się w „Urodzie Życia” 3/2020. Jest to opowieść wokalistki o przyjaźni z Agnieszką Osiecką, wspólnej pracy, o bułgarskich niedźwiedziach i różowym szampanie, którym poetka witała ją na lotniskach.

Reklama

Maryla Rodowicz o przyjaźni z Agnieszką Osiecką

Magdalena Felis „Uroda Życia”: Grywała pani w tenisa z Osiecką?

Maryla Rodowicz: Agnieszka nie była zainteresowana sportem, chociaż w młodości trenowała pływanie na Legii. Zdaje się, że to był pomysł jej ojca.

A później, za nagrodę w Opolu w 1963 roku za zwycięską „Piosenkę o okularnikach”, kupiła motorówkę, właściwie to wystarczyło na pierwszą ratę.

Łódka była dla szpanu! Chodziło o to, żeby ją mieć. To nie były moje czasy, ale wiem, że Agnieszka nazwała ją „Mr. Paganini” na cześć piosenki Elli Fitzgerald.

Lubiła się pokazać?

Kiedy miała ochotę, wkładała te swoje ekscentryczne kapelusze, ale generalnie nie przywiązywała wagi do wyglądu. Kiedyś spotkałyśmy się w Zakopanem, patrzę, a Agnieszka ma na sobie spodnie narciarskie jak z lat 50. I na moje zdziwienie powiedziała, że to właśnie są spodnie z lat 50.

Mawiała, że nie interesuje się modą, a moda nie interesuje się nią.

Kiedyś spotkałyśmy się w Nowym Jorku, Agnieszka zabrała mnie do Eli Czyżewskiej. To było romantyczne mieszkanie, z kominkiem i tarasem, przy którym rosło wielkie drzewo. Przez otwarte okno wpadały do pokoju liście. Siedzimy w tym pokoju, a Ela mówi nagle: „Boże, jakie ty masz okropne ciuchy! Rozbieraj się!”. I wrzuciła je do tego kominka.

Czytaj też: Maryla Rodowicz wspomina Agnieszkę Osiecką. Gwiazda zdradziła jedną z jej tajemnic

Wakacje w Bułgarii i „Apetyt na czereśnie”

Ale pani miała wtedy chyba najlepsze ciuchy w Warszawie! Agnieszka lubiła grzebać w pani szafie?

Mówiła, że mój hippisowski styl ją odmładza – była ode mnie starsza o kilka lat. Zabawnie było w Bułgarii, kiedy pojechałyśmy razem na wczasy z Orbisem. Rok 1977, siermiężny hotel Słoneczny Brzeg, pokoje klitki bez klimatyzacji i 40 stopni upału. Agnieszka chodziła w mojej białej sukience uszytej z takiego materiału jak pieluchy tetrowe. Ja miałam podobną. I tak się snułyśmy w tym upale, Bułgarzy mówili o nas „bułki” – to po bułgarsku znaczy „panna młoda”.

Robiła wrażenie na mężczyznach?

O tak! Tam w Bułgarii otaczał nas wianuszek adoratorów. I było zabawnie, bo w Sofii akurat wystawiano sztukę Agnieszki „Apetyt na czereśnie”. To jest sztuka na dwóch aktorów: kobietę i mężczyznę. A prawie każdy Bułgar, którego poznawałyśmy, twierdził, że gra w tej sztuce! Któregoś dnia Agnieszka wpadła na pomysł, żeby zorganizować bal bałkański na pirackim statku. Wręczyła naszym adoratorom ręcznie napisane zaproszenia na godzinę 20. Kelnerzy byli przebrani za piratów, po pokładzie błąkała się koza. O godzinie 20 byłyśmy tylko my dwie. Dopiero o północy zaczęli się schodzić Bułgarzy. Tłumaczyli, że to taki zwyczaj – bo jak przyjdziesz punktualnie, to wygląda, że ci za bardzo zależy. Przez te cztery godziny zdążyłyśmy już wznieść wiele toastów z kelnerami, więc wieczór był wspaniały!

PAP/Włodzimierz Ochnio

Agnieszka Osiecka z drugim mężem Danielem Passentem i córeczką Agatą na warszawskiej Saskiej Kępie w 1975 r.

Małżeństwo – do trzech razy sztuka

A podobał wam się kiedyś ten sam facet?

Zupełnie nie. Jak byłam z Danielem Olbrychskim, a Agnieszka już była żoną Daniela Passenta, to między sobą nazywałyśmy ich czarny Daniel i biały Daniel. Żeby nie było nieporozumień. Agnieszka miała specyficzny gust – uważała, że facet powinien mieć okulary, bo to znaczy, że czyta, powinien być chudy i mieć katar.

Po co katar?

Żeby się mogła nim opiekować. A najlepiej, żeby zwracał się do niej w stylu: „Skocz na Kaukaz, kup mi paczkę papierosów”. To ją kręciło. Oczywiście, to były żarty. Ale szczęśliwa miłość nie była dla Agnieszki interesująca. Dom, dziecko, pieluchy, zupki – to ją nudziło.

Jak pani myśli, dlaczego wyszła za mąż po raz trzeci? Była już po dwóch nieudanych małżeństwach.

Była w Danielu Passencie zakochana. On zorganizowany, mocno stąpający po ziemi, a Agnieszce dawał spokój, bezpieczeństwo. Urodziła się Agatka, ale taki zorganizowany świat był nie dla niej.

Nie irytowało to pani? Pani też już wtedy była matką i godziła dom, karierę i całą resztę.

Ja zaczęłam rodzić dzieci pod koniec lat 70. i wtedy przestałam być dla Agnieszki kompanem do włóczęgi i przygody. Potem, kiedy przychodziła do mnie do domu, ja ciągle tylko: „Ciii, bo Jasiek śpi” albo „Ciii, Kasia śpi”. To była dla Agnieszki nuda. Ja to rozumiałam, co nie znaczy, że nie byłam zazdrosna o jej kolejne przyjaciółki, które zajmowały moje miejsce. „Muszę jechać do mojej przyjaciółki do Bielska”, powtarzała. Byłam też zazdrosna o inne artystki, dla których pisała.

A jak wcześniej spędzałyście czas? Zanim pojawiły się dzieci?

Umawiałyśmy się zwykle „w biurze”, czyli w barku Hotelu Europejskiego. Zresztą to było wtedy regularne miejsce spotkań branży: poeci, kompozytorzy, ludzie radia, estrady. Przychodziło się między 12 a 14, bo o 14 była zmiana i do Europejskiego ściągały panienki i handlarze walutą. Arabskie towarzystwo. I wtedy trzeba się było ewakuować.

Do SPATiF-u?

Też. Tam przesiadywało wielu artystów, którzy na przykład czekali na telefon w sprawie pracy, bo przecież nie mieliśmy telefonów własnych. Oficjalnie wchodziło się tam za okazaniem legitymacji aktorskiej albo karty klubowej. A sprawdzał oczywiście szatniarz. I był tam niejaki pan Franek, który mnie na przykład na ogół nie wpuszczał. Znał mnie świetnie, ale miał taki kaprys i już.

Właśnie w Europejskim spotkała pani Agnieszkę Osiecką pierwszy raz?

Tak. Przyniosła teczkę ze swoimi tekstami pisanymi do kabaretu STS. A ja do niej mówię: „Co ty mi tutaj jakieś gazety pokazujesz?”.

Nie obraziła się?

Agnieszka się nigdy nie obrażała, można jej było wszystko powiedzieć. Zdarzało się, że poprawiała tekst tak długo, aż byłam zadowolona. Wtedy spytała mnie w końcu: „To o czym byś chciała śpiewać?”, a ja: „No wiesz, hippisi to protest songi!”. Wtedy napisała dla mnie „Żyj mój świecie” i od razu poczułam, że to „moja” piosenka. Tylko raz się nie zgodziła na poprawki. To było w mieszkaniu Zuzi Łapickiej. Agnieszka pokazała mi pierwszy raz tekst „Niech żyje bal”. Czytam i mówię: „Co to jest chłoporobotnik jak boa grzechotnik?! Przecież tego nikt nie zrozumie, musisz to zmienić”. A ona odpowiada, że to jest genialny tekst i nie zmieni ani jednego wyrazu! Aż tupała nogami ze złości! Wiedziała, że napisała genialny tekst. Muszę przyznać, że przez to, że widywałam ją codziennie, zapominałam o tym, że mam do czynienia z tak wybitną artystką.

A ona mówiła, że każdy autor, żeby się spełnić, musi trafić na „swoją Rodowicz”. Wiem, że uwielbiała, jak śpiewała pani „Nie ma jak pompa”. A która piosenka Osieckiej jest dla pani najważniejsza?

Jedna z moich ulubionych to „Wielka woda” z muzyką Katarzyny Gärtner, w której domu na Kaszubach Agnieszka ten tekst napisała. Słowa refrenu: „I tylko taką mnie ścieżką poprowadź, gdzie śmieją się śmiechy w ciemności i gdzie muzyka gra” to jest najlepsza recepta na życie. To wzięłam sobie na zawsze od Agnieszki, umiała tak żyć: znajdować radość, słońce, blask nawet w największej ciemności. Choć bywała nieszczęśliwie zakochana.

Czytaj także: Marylę Rodowicz i Agnieszkę Osiecką łączyła wyjątkowa przyjaźń. Jak się poznały?

PAP/CAF/Ryszard Okoński

Z ich przyjaźni wzięły się m.in. piosenki: „Małgośka”, „Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma”, „Damą być”, „Niech żyje bal”. Zdjęcie z 1977 roku

Jak pani myśli, co sprawiło, że piosenki Osieckiej w ogóle się nie starzeją, że wciąż nowi wykonawcy śpiewają je, jakby były napisane specjalnie dla nich?

Agnieszka umiała dotknąć tego, co w człowieku najgłębiej, a to się nigdy nie zmienia. Kochamy, cierpimy, marzymy wciąż tak samo. Poza tym teksty Agnieszki, to wybitna poezja.

Mówiła, że najbardziej lubi słuchać, jak pani śpiewa, kiedy jest szczęśliwa. Często bywała na pani koncertach, jeździła w trasy.

Przyjaźniła się z moimi muzykami, dobrze się z nami czuła. Pamiętam, jak kiedyś miałam nagrywać program telewizyjny w Sofii i Agnieszka zdecydowała, że ze mną pojedzie. Wylądowała w Bułgarii wcześniej. Jak się ze mną umawiała, to powiedziała: „Będę na ciebie czekać we wszystkich miastach świata z różowym szampanem na lotnisku!”. I czekała. Napoczęłyśmy tego szampana na lotnisku, z taksówkarzem, a jak podjechałyśmy pod hotel, to już byliśmy wszyscy zaprzyjaźnieni. Opróżniliśmy butelkę do końca, taksówkarz się pożegnał i odjechał. A z nim nasze walizki. Następnego dnia miałam nagranie, więc jak zwykle przywiozłam ze sobą dwa razy za dużo kostiumów. Cała Sofia szukała później tej taksówki i w końcu wszystko się znalazło.

Miałyście szczęście do Bułgarii.

A jak nagrałyśmy ten program, to pojechałyśmy odwiedzić nasz Słoneczny Brzeg. Było po sezonie, więc ośrodek pusty. Snułyśmy się po plaży, robiłyśmy dużo zdjęć – Agnieszka bardzo to lubiła. Wieczorem znalazłyśmy jedyny czynny nocny klub, w jakimś hotelu. Oprócz nas Niemcy z NRD, a atrakcją wieczoru miał być taniec niedźwiedzicy na rozżarzonych węglach. Usiadłyśmy przy stoliku, gadałyśmy, a na koniec Agnieszka mówi: „Widziałaś tę niedźwiedzicę?”. „Jaką niedźwiedzicę?” „No za twoimi plecami!” Zupełnie to przegapiłam, pochłonięta rozmową z Agnieszką.

Czekała jeszcze gdzieś na panią z różowym szampanem?

O tak, na przykład w Nowym Jorku.

Dotrzymywała obietnic?

To zależy, zdarzało jej się nie dotrzymywać.

A czuła pani, że jest dla niej ważna?

Wiele razy mi to mówiła. Nigdy też nie zapomnę, jak zachowała się, kiedy miałyśmy wypadek samochodowy. To było w Krzyżach, na Mazurach, gdzie cały artystyczny świat Warszawy jeździł na wakacje. Agnieszka zwykle mieszkała u pana Szczupaczkiewicza, a ja przyjechałam do niej z koszem prowiantu. Jeździłam wtedy volkswagenem porsche 914, zielonym, z otwieranym dachem. Następnego dnia wybrałyśmy się do Piszu, do gospodarza, który miał konie i siodło. Prowadziłam za szybko i wyleciałam z drogi. Uderzyłam w drzewo, samochód przeskoczył rów i zatrzymał się przed kolejnym rowem. Chyba na moment obie straciłyśmy przytomność. Miałam zakodowane w głowie, że pierwsze, co trzeba w takiej sytuacji zrobić, to wyłączyć silnik. A Agnieszka pierwsze, co zrobiła, jak się ocknęła, to zaczęła sprawdzać, czy mam całą twarz. Mówiła: „Patrzę, czy nie masz obrażeń, bo ty przecież grasz twarzą”. A była ledwo przytomna.

Jak to się skończyło?

Wydostałyśmy się z tego samochodu górą. Ja miałam pozrywane wiązadła w kolanie, więc kuśtykałam. Agnieszka miała wstrząs mózgu. I pamiętam, taki przerażony chłopiec z rowerem stał na drodze i się nam przyglądał. I powiedział do nas: „Głupie baby”. Miał rację, ja wtedy jeździłam jak wariat. Złapałyśmy jakąś nyskę na drodze i ona zawiozła nas do Krzyży.

Osiecka w końcu zostawiła Daniela Passenta dla nowej wielkiej miłości. Zbigniew Menztel, krytyk literacki, był od niej 15 lat młodszy.

To była nieszczęśliwa miłość. Agnieszka, wcześniej, całe życie obracała w żart. To był jej sposób na nieszczęście. Po rozstaniu z moim czeskim narzeczonym wróciłam do Polski z dwiema walizkami i zamieszkałam w hotelu MDM. Agnieszka przyjechała do mnie i mówi: „No co ty! Przestań płakać. Zaraz ci napiszę piosenkę”. I napisała „Ja z podróży”: „Kto powróży, kto powróży / kto powie, gdzie mój będzie dom”. Tego się od niej nauczyłam. Żeby nie dawać się smutkowi. Oczywiście na początku życiowej dramy nie jest tak łatwo, ale w końcu przychodzi moment, kiedy już można trochę z tym smutkiem odpuścić.

mat. prasowe

W serialu „Osiecka” Marylę Rodowicz zagra Karolina Piechota, poetkę – Magdalena Popławska.

Będzie pani oglądać serial o Osieckiej? To będzie też po trosze opowieść o pani życiu.

Na pewno obejrzę z ciekawością. Nikt z produkcji nie zwracał się do mnie o konsultowanie ani wątków dotyczących mnie, ani aktorki, która mnie zagra. Ale to intrygujące, że ktoś będzie mną na ekranie.

Wcieli się w panią Karolina Piechota.

Nie wiem, jaką jest aktorką i przyznam, że nie oglądam polskich seriali. To będzie, mam nadzieję, taki powrót do przeszłości z Agnieszką. Minęło tyle lat, a ja wciąż za nią tęsknię.

Zobacz także: Maryla Rodowicz o swojej postaci w serialu Osiecka: „W ogóle nie jest do mnie podobna...”

Pamięta pani wasze ostatnie spotkanie?

To był chyba 1996 rok. Chciałam, żeby Agnieszka napisała mi tekst na urodziny mojego przyjaciela i umówiłam się z nią jak zwykle „w biurze”, czyli w Europejskim. Agnieszka przyszła w nie najlepszym stanie. Wtedy zadzwoniłam do Daniela Passenta, zapytać, co się dzieje, a on powiedział, że Agnieszka jest bardzo chora, że się nie leczyła, nie chodziła do lekarza. To był ostatni raz, kiedy widziałam Agnieszkę. Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Po tym, jak urodziłam dzieci, nie miałyśmy już ze sobą tak bliskiego kontaktu. Był jeszcze mój koncert w Sali Kongresowej, na który przyszła, żeby pożegnać się ze swoimi piosenkami. Chyba Magda Umer mówiła mi potem, że Agnieszka przepłakała cały koncert. W pewnym momencie wparowała na scenę w jednym z tych swoich kapeluszy. Niesamowicie wzruszona. To było jej pożegnanie. Trzy miesiące później umarła.

Jak pani zamyka oczy, to jaką ją pani widzi?

Uśmiechniętą. Wolną. Jak wtedy, kiedy nocą w opustoszałym Sopocie przed Grand Hotelem powiedziała mi, żebym śpiewała, bo ona ma ochotę tańczyć. I śpiewałam, a Agnieszka tańczyła. A potem przelazłyśmy przez płot, żeby dostać się na plażę Grand Hotelu i patrzeć na księżyc nad Sopotem. Z Agnieszką zawsze było jak w filmie. Myślę o niej często. Jestem pewna, że teraz bardzo by się zaprzyjaźniła z moimi dorosłymi dziećmi. A poza tym... Przyjeżdżałaby do mnie, dobrze by się czuła w moim domu. Napiłybyśmy się winka. Jak zawsze umiałaby mnie pocieszyć.

Reklama

Rozmowa z Marylą Rodowicz ukazała się w „Urodzie Życia” 3/2020

Reklama
Reklama
Reklama