Ewa Demarczyk była muzą Zygmunta Koniecznego. Dlaczego na zawsze się rozstali?
Artystka już nigdy nie powróciła do kontaktów z kompozytorem
- Redakcja VIVA!
Byli tak słynnym muzycznym duetem, że kiedy się rozstali, nikt nie wiedział, co się stało. Mówiono, że Ewa Demarczyk była zakochana w Zygmuncie Koniecznym, a on nie odwzajemniał tych uczuć, ale nigdy nie wyszło to poza sferę plotek. Po latach Zygmunt Konieczny wyjaśnił, że Ewa Demarczyk uważała, że przez niego… zniszczy sobie głos. Na początku lat 70. zerwała ich współpracę. Od tamtego czasu nie widzieli się ani nie słyszeli. I nic już tego nie zmieni, bo Ewa Demarczyk zmarła 14 sierpnia 2020 roku.
Ewa Demarczyk była muzą Zygmunta Koniecznego
Zygmunt Konieczny napisał muzykę do jej najsłynniejszych piosenek. „Karuzela z madonnami", „Groszki i róże", „Tomaszów", „Taki pejzaż", „Grande Valse Brillante", czy „Czarne anioły” i wiele innych, to jego kompozycje. Ich duet szybko zdobył publiczność w Krakowie, a potem podbił serca widzów w całej Polsce. W czasach, kiedy królował big bit, a cały amfiteatr w Opolu śpiewał „Chłopak z gitarą byłby dla mnie parą”, oni weszli nagle na wielką estradę z piosenką poetycką, taką jak „Czarne Anioły”. W początku lat 60. to było coś nowego, oryginalnego, działającego na wyobraźnię, ale i trudnego. „Karuzela z madonnami” którą Demarczyk olśniła jury i publiczność na festiwalu w Sopocie w 1964 roku, muzycznie jest naprawdę nieźle zakręcona. Wiruje, wibruje, wymaga od wokalistki ogromnej muzykalności i świetnej dykcji. To Konieczny dawał muzyczny blask wierszom. A Demarczyk cudownie całość wykonywała.
Zygmunt Konieczny, Opole, 22.06.1995 r.
Ewa Demarczyk i Zygmunt Konieczny: historia relacji
Zygmunt Konieczny urodził się w 1937 roku w Krakowie, debiutował jako muzyk w 1959 w „Piwnicy pod Baranami”. Był wtedy studentem Wyższej Szkoły Muzycznej (dziś Akademii Muzycznej). W „Piwnicy” były jeszcze wtedy pionierskie warunki, więc grał na pianinie, w którym nie wszystkie klawisze działały. Musiał pamiętać, które omijać. Po zakończeniu kabaretu koledzy gasili na nich papierosy. Gdy przyszedł do „Piwnicy”, zrobił wrażenie nieśmiałego, chudego chłopca, o wyglądzie „wystraszonego ptaka”. Szybko jednak zauważono jego niesamowity talent.
Był inny, nie ulegał modzie na jazz, który wtedy niepodzielnie panował u wszystkich, którzy nie chcieli Polski B - czyli Bigbitowej. Nie należał też do jazzowego grona Komedy, Trzcińskiego, Trzaskowskiego. Szedł swoją drogą. Koledzy nazywali go wesołym kompozytorem smutnych piosenek. Z wierszy Baczyńskiego, Białoszewskiego, Leśmiana, Tuwima, Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej potrafił wydobyć muzyką piękno i sens historii, którą opowiadały. Piotr Skrzynecki mówił o nim: „Dla nas, przynajmniej dla mnie, obecność Zygmunta w Piwnicy jest obecnością Anioła”. Poza tym był duszą towarzystwa i bardzo imprezowym człowiekiem.
Zygmunt Konieczny o Ewie Demarczyk
Na poznanie z Ewą Demarczyk namówił go saksofonista Przemek Diakowski. Poszli zobaczyć ją do studenckiego kabaretu „Cyrulik". Było już o niej głośno, mówiono, że śpiewa tam cudowna dziewczyna. Konieczny uważał, że te zachwyty nie były przesadzone. „Ewa była zjawiskowa”, wspominał. Docenił jej fantastyczny głos i muzyczny warsztat. Ale także ekspresję. Śpiewała tak, jak chciał, żeby jego piosenki były śpiewane.
„Zygmunt nie odstępował jej na krok, namawiając, by śpiewała w Piwnicy. Nigdy nie zapomnę jej debiutu w programie , którego premiera odbyła się jesienią 1962 roku. Tego wieczoru onieśmielona i stremowana Ewa zaśpiewała "Rebekę" i "Karuzelę z madonnami". Wrażenie piorunujące!”, opowiadała współpracująca z „Piwnicą" Irena Kika Szaszkiewiczowa. A Joanna Rawik wspominała: „Dzięki repertuarowi, który pisał dla niej Zygmunt Konieczny, stworzyła coś szalenie oryginalnego, jedynego w swoim rodzaju. To jest zadziwiające, ale to też sprawiło, że ona jakby spłonęła na stosie własnej wielkości”.
Zobacz też: Wielkie uczucie w cieniu bolesnej tragedii. Historia miłości Seweryna i Elżbiety Krajewskich
Ewa Demarczyk: międzynarodowa kariera
Ewę Demarczyk doceniano nie tylko w Polsce, koncertowała w całym świecie, od paryskiej ‚„Olimpii” po nowojorską „Carnegie Hall”. Porównywano ją z Edith Piaf, Juliette Greco i… Jacquesem Brelem (napisał m.in. piękną piosenkę „Nie opuszczaj mnie”). Ale ona była niepowtarzalna i nie do podrobienia. W latach 60. zauważył ją Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Olimpii i znany promotor gwiazd. Był zachwycony Ewą, uważał, że zrobi furorę we Francji Po ekskluzywnym, zamkniętym koncercie, który dla niej zorganizował, Coquatrix klęknął przed nią, pocałował ją w rękę i powiedział: „Pani Ewo, to Pani wyciągnie z gówna francuską piosenkę”. Uważał, że będzie następczynią Edith Piaf.
I może tak by się stało, ale kiedy pojechali następnym razem, Demarczyk trafiła na jakieś nieporozumienia. Jak wspominał kompozytor w rozmowie z „Onet.pl”, nie wszystko poszło tak, jak się spodziewali. „Ewa miała pecha. Była tam źle eksponowana, właściwie nie robiono jej występom żadnej reklamy”. Była tam zwana gwiazdą nr 3. „Każdego wieczoru jedynką była jakaś sława francuska, dwójką Algierczyk Enrico Macias, śpiewający w fatalnym, takim knajpowym stylu, a trójką ona sama. Proszę sobie wyobrazić „Karuzelę z madonnami" czy „Czarne Anioły" wykonywane przed tą widownią. To nie mogło chwycić”, wspominał Konieczny. Ale koncertowali też w Belgi, Szwecji czy Niemczech. Na YouTubie jest koncert Ewy Demarczyk z Brukseli, z 1969 roku, towarzyszy jej tam m.in. młody bardzo Zbigniew Wodecki, warto to zobaczyć, Demarczyk jest też jeszcze młoda, ujmująca, piękna.
Zobacz też: Nina Andrycz pozbyła się sobowtórki z teatru. Przerwana kariera Danuty Urbanowicz
Ewa Demarczyk: rozstanie z Zygmuntem Koniecznym
„Praca z Ewą była ogromnym wyzwaniem. Miała wielką charyzmę, ale była też wymagająca, kapryśna, apodyktyczna. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że miała potrzebę władzy i rządzenia. Rozumiem to, bo tylko w ten sposób mogła mieć pewność, że zrealizuje to, co sobie zamierzyła. A jej celem była absolutna perfekcja”, mówił Konieczny (cytuję za Onet.pl). Często się kłócili, ale oboje przymykali na to oko. Z czasem nieporozumień było coraz więcej. Uparta była nie tylko Ewa Demarczyk. Zygmunt Konieczny też uchodzi za osobę, która lubi stawiać na swoim.
Anna Szałapak mówiła: „Zygmunt jest w drobiazgach nieprawdopodobnie uparty. On ma ten swój grzeczny chichocik i w ogóle mało się spotyka ludzi tak dobrze wychowanych i tak wdzięcznych zarazem, i tak delikatnych, a jednocześnie nie sposób go o niczym przekonać”. I dodawała, że w sprawach sztuki kompozytor zachowuje się tak, jakby miał jakąś rządowy telefon, którym się łączy bezpośrednio z Panem Bogiem. „Robi, co chce, i można tylko iść za nim, albo zniknąć”.
Na początku lat 70. Ewa Demarczyk nie chciała już z nim iść. Praktycznie przestali wspólnie tworzyć. Pretekstem było to, że napisał dla niej piosenkę o pół tonu wyższą. Uważał, że spokojnie sobie z tym poradzi. Ale ona powiedziała „Nie zaśpiewam tego”. Dawała mu do zrozumienia, że to niszczy jej głos. A prawda była taka, że po prostu już nie miała na to ochoty. Nigdy nie zaśpiewała w napisanym przez niego „Tryptyku”, który miał być oficjalnym zwieńczeniem ich relacji.
Nowym kompozytorem Ewy Demarczyk został Andrzej Zarycki, napisał dla niej m.in. „Skrzypka Hercowicza”, „Balladę o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego”, „Sur le point d’Avionion”. Potem też się rozstali.
Zygmunt Konieczny ma ogromny dorobek jako kompozytor muzyki filmowej i teatralnej, po erze Demarczyk pisał dużo piosenek dla „Piwnicy pod Baranami” m.in. „Ta nasza Młodość”. Niedawno świętował swoje 86. urodziny. Może dobrze, że z Ewą Demarczyk tak szybko się rozstali, nie zaczęli się powielać, nudzić. A ich piosenek słuchają z zachwytem kolejne pokolenia. Pytany o Ewę Demarczyk powiedział m.in.: „Mogę tylko powiedzieć, że wiele wielkich gwiazd, które zaszły na sam szczyt, napotykało później w swoim życiu pewne blokady. O tym, jak sobie z nimi radziły, decydowały zazwyczaj ich charaktery. A ten Ewa zawsze miała, no cóż, nie do przejścia…”