Reklama

Elżbieta Penderecka to polska działaczka kulturalna oraz inicjatorka wielu konkursów muzycznych. Jest żoną Krzysztofa Pendereckiego, współczesnego polskiego kompozytora. Szczęśliwe małżeństwo tworzą już od ponad 50 lat. Jak sama mówi, nie bała się z nim związać, mimo tego, że muzyk jest 13 lat starszy i miał opinię "bon vivanta". Dlaczego? Twierdzi: "Wydawał mi się kimś bardzo młodym, z dużym poczuciem humoru i odpowiedzialnym. Zresztą taki pozostał do dzisiaj. Zafascynowało mnie, że był wielką indywidualnością nie tylko w muzyce, również w stylu bycia".

Reklama

Polecamy też: Dwór w Lusławicach. To tu uwielbia spędzać czas zdobywca Grammy, Krzysztof Penderecki

Od lat czynnie wspiera męża, towarzysząc mu w podróżach. Od 1965 roku prowadzi także jego sekretariat, równocześnie zasiadając w radach nadzorczych wielu organizacji kulturalnych, a także przygotowując różne koncerty i festiwale. Elżbieta Penderecka nie boi się być również recenzentką utworów kompozytora, choć w najnowszej VIVIE! powiedziała: "To jest najgorsza rzecz, kiedy żona wtrąca się do pracy męża. Czasami mówię, że coś mi się nie podoba do końca. Bywa, że po wykonaniu utworu mamy ostrą dyskusję, ale jest to twórcze". A poniżej prezentujemy fragment rozmowy Elżbiety Pawełek z Elżbietą Penderecką.

Polecamy też: Krzysztof Penderecki zdobył nagrodę Grammy! Za co jury doceniło Polaka?

- Podróżując z mężem po świecie, mogła Pani poznać wielkie osobistości. Jakieś szczególne spotkania zapadły Pani w pamięci?
Oj, było ich wiele. Na przykład cudowne spotkania z Arturem Rubinsteinem czy Dymitrem Szostakowiczem. Pamiętam też konkurs muzyczny w księstwie Monako w 1967 roku, gdzie był jurorem, na którym pojawiła się księżna Grace Kelly i książę Rainier. W Monte Carlo mieliśmy być przyjęci w pałacu książęcym na obiedzie. Na szczęście wyniosłam z domu dobre wychowanie i chociaż byłam bardzo przejęta, potrafiłam już wtedy zachować się przy każdej okazji. Byliśmy z mężem bardzo młodzi. Takie spotkania pozostawiają ogromny wpływ na dalsze życie. Parę lat później mieliśmy kilka niezapomnianych spotkań z Salvadorem Dalim w jego niezwykłym domu w Cadaques...

- Żona Gala okazała się wspaniałą promotorką twórczości Dalego, a Pani - swojego męża.
Myślę, że żony albo towarzyszą swoim wielkim mężom, tak jak w małżeństwie Wagnera czy Mahlera, albo nie chcą im oddać części swojego życia i odchodzą. Nie lubię się poświęcać, ale uważam, że należy zabrać twórcy czy wielkiemu artyście to, co go męczy, i pozwolić mu oddać się pracy.

- Nigdy nie było Pani ciężko?
Nikt nie mówi, że życie z artystą jest proste. Mąż w domu jest dyktatorem, ale ja nauczyłam się kompromisu. Zaakceptowałam ten świat, choć myślę, że nie każdy by to potrafił.

- Co takiego się stało, że odważyła się Pani postawić na własną działalność?
Zawsze starałam się znaleźć dla siebie coś, co mnie interesuje. Pomyślałam, że chętnie zajęłabym się muzyką od strony organizacyjnej. Dzięki mężowi mogłam dotrzeć do najwybitniejszych artystów, z których wielu już znałam. Założyłam wtedy jedną z pierwszych agencji artystycznych, wspólnie z naszym przyjacielem, Heritage Promotion of Music and Arts. W tym samym czasie pojechałam z mężem do Puerto Rico, gdzie zaproponowano mu prowadzenie Festiwalu Pabla Casalsa w San Juan. Zgodził się, ale poprosił mnie o pomoc. Mąż był odpowiedzialny za program, a ja angażowałam artystów i orkiestry. Dziesięć lat tej pracy dało mi cenne doświadczenie, które wykorzystałam przy Festiwalu Beethovenowskim. To stało się moim drugim życiem.

Reklama

Cały wywiad z Elżbietą Penderecką w najnowszym numerze magazynu VIVA!

Marcin Kempski/I LIKE PHOTO
Reklama
Reklama
Reklama